M L E K O
Wincenty Ziemski urodził się, jako
trzecie dziecko w komorniczej rodzinie w 1907 roku. Ukończył cztery odziały w
wiejskiej szkole, a potem jeszcze trzy w gminnej jako prymus. Gdy miał 16 lat
wuj ściągnął go do Francji, gdzie zaczął terminować jako kowal i ślusarz. Do rodzinnej wsi
powrócił na koniec 1937 roku ze znaczącą ilością gotówki.
Kupił hektar ziemi, na skraju wsi i
postawił najpierw kuźnię, a potem dom i oborę. Także wkrótce ożenił się z
Leokadią od Krasków. Leosia, bo tak ją nazywał, miała wszystko co kobieta
według niego mieć powinna za wyjątkiem bystrości. Tym się jednak nie przejmował
do uważał, że żona nie jest od myślenia tylko do roboty. Do jej obowiązków należała
się opieka nad krową, parą prosiaków, stadkiem kur, psem i kotem.
Wicek bardzo szybko zasłynął we wsi i
okolicy jako doskonały fachowiec. Podkuwał konie, wyrabiał zawiasy do drzwi i
bram zwykłe i ozdobne, dorabiał klucze, naprawiał zamki i potrafił spawać co w
tym czasie było tam ewenementem. Jednak najwięcej chwały zyskał gdy okuł
drewniany wóz konny, który wykonał wiejski stelmach. Stalowe obręcze tak
spasował na drewnianych kołach, że nie spadały pomimo, że nie były niczym
przytwierdzone.
Wiosną 1940 roku Niemcy wywieźli Wicka w
nieznanym kierunku. Dopiero po roku przyszedł od niego list, w którym pisał, że
pracuje w fabryce mechanicznej i niczego mu nie brakuje. Adresu zwrotnego nie
było. Ten list przeczytał Leosi sąsiad, bo ona była niepiśmienna. Nad tym –
niczego mi nie brakuje – zastanawiali się ludzie, bo już wiedzieli, że
więźniowie muszą tak pisać. Co mogła jednak zrobić biedna Leosia? Klepała biedę
i bawiła synka, który urodził się pół roku wcześniej.
Wicek powrócił wiosną 1945 roku,
wymizerowany ale cały i zdrowy. Opowiadał, że całą wojnę pracował w fabryce
czołgów, a Niemcy traktowali go względnie dobrze jako doskonałego fachowca.
Leosia odkarmiała go. On otworzył kuźnię
i miał dużo roboty. Sprowadził z „Odzyskanych” młockarnię z silnikiem, oraz napędzaną ręcznie, stołową wiertarkę. Chłopi i
chłopcy schodzili oglądać jak to żelazo w żelazie robi małą dziurę.
Bomba wybuchła we wsi kiedy Wicek
ogłosił, że jest komunistą, że do kościoła chodzić nie będzie, że proboszcza
nie przyjmie po kolędzie. Kogo innego to wieś by zakrakała, ale Wicek miał
autorytet i uznali go, co najwyżej, za dziwaka. Znaleźli się od razu tacy co
chcieli Wicka zapisać do PPR. Powiedział im, że on jest komunistą francuskim i
z tymi ze wschodu zadawać się nie
będzie. Podpadł Władzy.
Był we wsi gospodarz, nazywał się
Zieliński, słynny z pobożności. Prowadził wspólne różance, majowe śpiewy pod figurą
Matki Boskiej, czy wielogodzinne modlitwy przy zmarłym. Miał też konie, a konie
trzeba było podkuć, to mógł zrobić tylko Wicek. Kiedy zapytał o termin Wicek
wyznaczył mu jedenastą godzinę w niedzielę to jest dokładnie wtedy gdy
rozpoczynała się Suma w kościele. Biedny Zieliński nie miał wyjścia. Za to pół
wsi miało się z czego śmiać.
W pewne niedzielne popołudnie Wicek został
zaproszony do Waśka żeby oblać świeżo okuty wóz. Przyszli też dwaj sąsiedzi:
Rochna i Fabich. Kiedy tak sobie siedzieli nad pół litrówką, Waśkowa podała im po
kubku kakao, napój im nie znany. Wytłumaczyła im, że te cudo dostała w paczce
od ciotki z Ameryki i ugotowała na mleku tak jak poradziła jej stara Dąbrowska.
Wtedy Wicek zapytał: - A mleko ci niewykipiałą? Nie – Odpowiedziała Waśkowa. To
dziwne, Leosi zawsze wykipi. Co ty opowiadasz – wtrącił się Rochna – mogę iść o
zakład, że nie zawsze.
To dobra – powiedział Wicek – idziemy do
mnie, karzę ugotować Leosi 2 litry mleka, jak wykipi to Ty stawiasz ½ litra, a
jak nie wykipi to ja stawiam dwie butelki. Zgoda? Zgoda – odpowiedział Rochna,
ale powiemy Leosi o tym zakładzie. Zgoda? Wicek zgodził się. Dopili resztę i we
czwórkę poszli do Leosi.
Kiedy wytłumaczyli o co chodzi, Leosia
zaczęła rozpalać ogień w kuchni. Siedzieli i czekali. Powiedz mi Leosia –
odezwał się Fabich – czy to prawda, że twoja siostra Mania urodziła dzieciaka
na miedzy?
- Prawda, a było to tak. Mania była przy
nadziei już trzeci raz. Czuła, że za tydzień lub dwa urodzi. Poszła, aż za górę
Kosinowo kopać kartofle. Umówiła się z chłopem, że pod wieczór po nią
przyjedzie. Ledwie ukopała pół koszyka chwyciły ją bóle. Dokoła ani ducha,
znikąd pomocy. Nie minęło pół godziny i
zaczął się poród. Siedziała na miedzy, ściągnęła kieckę żeby owinąć dzieciaka.
Urodził się duży piękny chłopak i zaczął się drzeć. Dała mu cyca. Majtek jak
zwykle nie miała, więc przyrodzenie zasłoniła fartuchem.
Po jakimś czasie postanowiła powlec się
do domu. Do tej góry Kosinowej jakoś
doszła, dalej nie miała sił. Usiadła na miedzy, wtedy chłopak zaczął się
drzeć. Dawała mu cyca, ale nie chciał pić tylko krzyczał coraz głośniej.
Zebrała siły i uklękła, o tak pokazała Leosia, zaczęła go huśtać. Wszyscy
chłopi patrzyli na klęczącą Leosię. Wtedy rozległ się syk. Mleko wykipiało…
Zanim dopadła je Leosia było już na podłodze!!!
Piaseczno 13.04.2021 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz