Dowcipy

- Niektóre dzieci mogą odziedziczyć pragnienie wiedzy po rodzicach. - Naprawdę? - Tak. Wiedzę po matce, pragnienie po ojcu.

środa, 19 stycznia 2022

Humoreska nr 101 PSZCZOŁY, MIÓD I MIODÓWKA

 

                       



       


                            

                                PSZCZOŁY, MIÓD I  MIODÓWKA 

      Od niepamiętnych czasów ma Mazowszu ludzie powtarzali: „Kto ma pszczoły ten ma miód, kto ma dzieci ten ma smród.”

       Kiedy w grudniu 1925r. zmarł Antoni, ojciec Czesława, miał on wtedy 18 lat i nie wiele środków do życia. Razem z matką Walerią i trzema siostrami posiadali dom, zabudowania gospodarcze i pół hektara sadu. W tym sadzie stało 13 koszek z pszczołami i cztery spróchniałe barcie. Siostry Czesława nie paliły się do tych pszczół, więc on postanowił, że na poważnie zajmie się pszczelarstwem.

       Matka Czesława, jako rozsądna kobieta, była zadowolona z tej decyzji. Ona pochodziła ze szlachty zagrodowej i jak głosi wieść rodzinna została wygrana w karty przez Antoniego. Urodziła mu 12 dzieci z tego tylko czworo dożyło dojrzałości.

       Czesław szukał wiadomości o nowoczesnym pszczelarstwie w książkach. Szybko doszedł do wniosku, że koszki i barcie to przeżytek. Przyszłość to ule. Po namyśle wybrał typ ula o nazwie – warszawski poszerzany. M. in. dlatego, że był tani i nie trudny w wykonaniu. Do jego produkcji wystarczyły deski, nie koniecznie nowe, słoma i papa.

       Razem ze swoim kuzynem Stefanem, stolarzem, do wiosny zrobili 8 uli. Praca przy tej konstrukcji była żmudna i ciężka, bo każdą deskę czy listewkę cięli i strugali ręcznie. Wieczorami Czesław czytał. Fascynowała go niebywała mądrość pszczół, chociażby to że:  we wszystkich ulach  poszczególne komórki w plastrach miały takie same rozmiary z dokładnością do ułamka milimetra, potrafią orientować się w stronach świata nawet przy braku słońca, wiedzą kiedy wyhodować nową matkę i trutnie a potem je uśmiercić gdy spełnią swoją rolę, potrafią utrzymać odpowiednią temperaturę w ulu zimą i latem, przekazują sobie wiedzę w jakim kierunku i w jakiej odległości jest pożytek i wiele, wiele innych mądrości.

       Do wojny Czesław zdążył się ożenić z Moniką i spłodzić troje dzieci i miał już 32 ule zasiedlone pszczołami. Prowadził też wiejską zlewnię mleka i był księgowym i zaopatrzeniowcem w wiejskiej spółce. „Stanął na nogi”.

       Już jesienią 39 roku Niemcy powyrzucali we wsi ze swoich zagród najbogatszych gospodarzy, a na ich miejsce sprowadzili kilkanaście rodzin osadników. Ci czuli się panami świata. M. in. Polacy mieli obowiązek zdejmowania czapek przy spotkaniu i kłaniania się. Monika harowała codziennie u jednego z tych bambrów za ochłapy. Czesław dalej prowadził zlewnię mleka.

      Wiele młodych ludzi wywieźli na roboty do Niemiec. Niepokornych bili i zamykali do lagrów. Odebrali ludziom rowery i żarna, a w 42r. także kożuchy. W miarę upływu lat i ponoszonych klęsk na froncie osadnicy łagodnieli i przestali wymagać m.in. „czapkowania”.

       W maju 1944r. przyleciała do Czesława córka Stańka, żeby ratował jej ojca bo go aresztują żandarmi. Czesław był jedynym we wsi, który jako tako opanował język wroga. Zabrał do torby dwie butelki miodu i poszedł. Okazało się, że żandarmi nakryli rodzinę jak w chlewie ćwiartowali prosiaka. Za taki czyn był pewny Oświęcim. Czesław powiedział Niemcom, że dostaną po ćwierci wieprza, a on dołoży im po butelce miodu. Powiedział też, że we wsi ludzie nic nie powiedzą władzom. Żandarmi popatrzyli sobie długo w oczy, widocznie nie bardzo sobie ufali. Kiwnęli głowami i rozkuli Stańka.

        W styczniu 1945 roku przez wieś przetoczyło się kilka rzutów Armii Czerwonej. Pewnego dnia, kiedy Monika była sama w domu, dzieci powiedziały jej, że w pasiece grasuje rusek. Złapała miotłę i pobiegła. Wyzwoliciel obrzucił ją wyzwiskami i wystrzelił serię z PePeSZy nad jej głową. Ludzie powiedzieli jej , że trzy domy dalej jest jakiś lejtnant. Pobiegła, tłumaczyła jak mogła o co chodzi. Lejtnant, prawdopodobnie NKW-dzista, wziął pistolet do ręki i poszedł z Moniką do pszczelarza. Najpierw kazał mu rzucić broń, a potem kazał podnieść ręce do góry. Poprowadził go pod mur kamiennej szopy. Monika zrozumiała, że ma zamiar rozstrzelać go. Zaczęła go prosić żeby tego nie robił, że szkoda jest niewielka. Lejtnant wywodził, że Polacy to przyjaciele i nie wolno ich krzywdzić.

        Do tej sceny dołączył Czesław ze szklanką miodówki i podał ją porucznikowi.

Lejtnant powąchał zawartość i wypił duszkiem, poczym powiedział „Oczeń charoszaja”. Podszedł do „pszczelarza”, który ciągle stał z podniesionymi rękoma i zaczął go okładać pięściami po twarzy dotąd aż ten się przewrócił w śnieg.

        Czesław był bardzo zadowolony, że jego miodówka spotkała się z uznaniem u sojusznika. Miodówkę produkował sam. Recepta była prosta: pół szklanki miodu, 1,5 szklanki wody i pół litra spirytusu. Składniki należało dobrze wymieszać i odstawić co najmniej na dwa tygodnie. Towarzyszyła mu od młodości aż do śmierci. Przy jej pomocy otworzył wiele drzwi i pomogła mu załatwić, szczególnie w socjalizmie, wiele spraw nie do załatwienia.  

        Minęło wiele lat. Czesław miał zawsze pasiekę licząco około 60 roi. Wybudował własny dom, miał piękny sad, a w nim pszczoły. Dzieci wykształcił. Pozakładały własne rodziny. Syn, inżynier mieszkał ze swoją rodziną w Olsztynie. Pewnego dnia w latach siedemdziesiątych, Czesław zapowiedział, że odwiedzi syna, synową i wnuki. Rodzina przygotowywała się do godnego przyjęcia Ojca i Dziadka. Syn kupił w „Peweksie”, za ostatnie dolary, najlepszego „Napoleona”. Kiedy zasiedli do uroczystej kolacji i rozlał ten szlachetny trunek to Ojciec najpierw go powąchał następnie wypił i się skrzywił. Syn zapytał Go jak Mu smakował francuski koniak?

     Czesław po namyśle powiedział: -„Toć dobry, ale ja mam coś lepszego.” Wstał podszedł do swojej walizki i przyniósł pół litra miodówki.

          

Brak komentarzy: