PSZCZOŁY, MIÓD I MIODÓWKA
Od niepamiętnych czasów ma Mazowszu
ludzie powtarzali: „Kto ma pszczoły ten ma miód, kto ma dzieci ten ma smród.”
Kiedy w grudniu 1925r. zmarł Antoni, ojciec Czesława,
miał on wtedy 18 lat i nie wiele środków do życia. Razem z matką Walerią i
trzema siostrami posiadali dom, zabudowania gospodarcze i pół hektara sadu. W
tym sadzie stało 13 koszek z pszczołami i cztery spróchniałe barcie. Siostry
Czesława nie paliły się do tych pszczół, więc on postanowił, że na poważnie
zajmie się pszczelarstwem.
Matka Czesława, jako rozsądna kobieta,
była zadowolona z tej decyzji. Ona pochodziła ze szlachty zagrodowej i jak
głosi wieść rodzinna została wygrana w karty przez Antoniego. Urodziła mu 12
dzieci z tego tylko czworo dożyło dojrzałości.
Czesław szukał wiadomości o nowoczesnym
pszczelarstwie w książkach. Szybko doszedł do wniosku, że koszki i barcie to
przeżytek. Przyszłość to ule. Po namyśle wybrał typ ula o nazwie – warszawski
poszerzany. M. in. dlatego, że był tani i nie trudny w wykonaniu. Do jego
produkcji wystarczyły deski, nie koniecznie nowe, słoma i papa.
Razem ze swoim kuzynem Stefanem,
stolarzem, do wiosny zrobili 8 uli. Praca przy tej konstrukcji była żmudna i
ciężka, bo każdą deskę czy listewkę cięli i strugali ręcznie. Wieczorami
Czesław czytał. Fascynowała go niebywała mądrość pszczół, chociażby to że: we wszystkich ulach poszczególne komórki w plastrach miały takie
same rozmiary z dokładnością do ułamka milimetra, potrafią orientować się w
stronach świata nawet przy braku słońca, wiedzą kiedy wyhodować nową matkę i
trutnie a potem je uśmiercić gdy spełnią swoją rolę, potrafią utrzymać
odpowiednią temperaturę w ulu zimą i latem, przekazują sobie wiedzę w jakim
kierunku i w jakiej odległości jest pożytek i wiele, wiele innych mądrości.
Do wojny Czesław zdążył się ożenić z
Moniką i spłodzić troje dzieci i miał już 32 ule zasiedlone pszczołami.
Prowadził też wiejską zlewnię mleka i był księgowym i zaopatrzeniowcem w
wiejskiej spółce. „Stanął na nogi”.
Już jesienią 39 roku Niemcy powyrzucali we wsi ze swoich zagród
najbogatszych gospodarzy, a na ich miejsce sprowadzili kilkanaście rodzin
osadników. Ci czuli się panami świata. M. in. Polacy mieli obowiązek
zdejmowania czapek przy spotkaniu i kłaniania się. Monika harowała codziennie u
jednego z tych bambrów za ochłapy. Czesław dalej prowadził zlewnię mleka.
Wiele młodych ludzi wywieźli na roboty do
Niemiec. Niepokornych bili i zamykali do lagrów. Odebrali ludziom rowery i
żarna, a w 42r. także kożuchy. W miarę upływu lat i ponoszonych klęsk na
froncie osadnicy łagodnieli i przestali wymagać m.in. „czapkowania”.
W maju 1944r. przyleciała do Czesława
córka Stańka, żeby ratował jej ojca bo go aresztują żandarmi. Czesław był
jedynym we wsi, który jako tako opanował język wroga. Zabrał do torby dwie
butelki miodu i poszedł. Okazało się, że żandarmi nakryli rodzinę jak w chlewie
ćwiartowali prosiaka. Za taki czyn był pewny Oświęcim. Czesław powiedział
Niemcom, że dostaną po ćwierci wieprza, a on dołoży im po butelce miodu.
Powiedział też, że we wsi ludzie nic nie powiedzą władzom. Żandarmi popatrzyli
sobie długo w oczy, widocznie nie bardzo sobie ufali. Kiwnęli głowami i rozkuli
Stańka.
W styczniu 1945 roku przez wieś
przetoczyło się kilka rzutów Armii Czerwonej. Pewnego dnia, kiedy Monika była
sama w domu, dzieci powiedziały jej, że w pasiece grasuje rusek. Złapała miotłę
i pobiegła. Wyzwoliciel obrzucił ją wyzwiskami i wystrzelił serię z PePeSZy nad
jej głową. Ludzie powiedzieli jej , że trzy domy dalej jest jakiś lejtnant.
Pobiegła, tłumaczyła jak mogła o co chodzi. Lejtnant, prawdopodobnie NKW-dzista,
wziął pistolet do ręki i poszedł z Moniką do pszczelarza. Najpierw kazał mu rzucić
broń, a potem kazał podnieść ręce do góry. Poprowadził go pod mur kamiennej
szopy. Monika zrozumiała, że ma zamiar rozstrzelać go. Zaczęła go prosić żeby tego
nie robił, że szkoda jest niewielka. Lejtnant wywodził, że Polacy to
przyjaciele i nie wolno ich krzywdzić.
Do tej sceny dołączył Czesław ze
szklanką miodówki i podał ją porucznikowi.
Lejtnant powąchał zawartość
i wypił duszkiem, poczym powiedział „Oczeń charoszaja”. Podszedł do
„pszczelarza”, który ciągle stał z podniesionymi rękoma i zaczął go okładać
pięściami po twarzy dotąd aż ten się przewrócił w śnieg.
Czesław był bardzo zadowolony, że jego miodówka spotkała się z uznaniem
u sojusznika. Miodówkę produkował sam. Recepta była prosta: pół szklanki miodu,
1,5 szklanki wody i pół litra spirytusu. Składniki należało dobrze wymieszać i
odstawić co najmniej na dwa tygodnie. Towarzyszyła mu od młodości aż do
śmierci. Przy jej pomocy otworzył wiele drzwi i pomogła mu załatwić,
szczególnie w socjalizmie, wiele spraw nie do załatwienia.
Minęło wiele lat. Czesław miał zawsze
pasiekę licząco około 60 roi. Wybudował własny dom, miał piękny sad, a w nim
pszczoły. Dzieci wykształcił. Pozakładały własne rodziny. Syn, inżynier
mieszkał ze swoją rodziną w Olsztynie. Pewnego dnia w latach siedemdziesiątych,
Czesław zapowiedział, że odwiedzi syna, synową i wnuki. Rodzina przygotowywała
się do godnego przyjęcia Ojca i Dziadka. Syn kupił w „Peweksie”, za ostatnie
dolary, najlepszego „Napoleona”. Kiedy zasiedli do uroczystej kolacji i rozlał
ten szlachetny trunek to Ojciec najpierw go powąchał następnie wypił i się
skrzywił. Syn zapytał Go jak Mu smakował francuski koniak?
Czesław po namyśle powiedział: -„Toć
dobry, ale ja mam coś lepszego.” Wstał podszedł do swojej walizki i przyniósł
pół litra miodówki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz