
W mazowieckiej wsi Zalesie mieszkał Mieczysław Wasiek.
Miał posturę osiłka i 24 lata. Edukację zakończył na ósmej klasie miejscowej
szkoły. Zajęło mu to aż 11 lat, bo pani nauczycielka "uwzięła" się na
niego i biedak musiał powtarzać piątą, szóstą i
ósmą klasę. Jak z tego wynika uczonym to on nie był, ale gadać potrafił
za dwóch, szczególnie pod wiejskim sklepem przy piwie.
Wszystkim, którzy chcieli go słuchać,
najchętniej opowiadał o swoich sukcesach miłosnych. Według jego opowieści
prawie wszystkie panny we wsi już przeleciał, a ponadto wiele z okolicy. Żeby
być bardziej wiarygodnym wymieniał z imienia i nazwiska rzekomo te uwiedzione.
We wsi aż wrzało od plotek. Te uwiedzione lub nie, były wściekłe na niego.
Młodszym i naiwnym tłumaczył, że przespać
się z dziewczyną to dla niego "małe piwo". Wystarczy, że powie
takiej, że jest ładna, że ją kocha i że się z nią ożeni. A potem może już robić
z nią wszystko to na co ma ochotę.
Odważnym to on nie był. Często wdawał się w
bijatyki, ale zawsze ze słabszymi i wtedy był okrutny. Silniejszych, lub dwóch
omijał z daleka albo płaszczył się przed nimi. Gdy był podpity, a często mu się
to zdarzało, chętnie pokrzykiwał: "Baby są głupie i nie ma na to
rady."
W
pełni lata, na wiejskiej dyskotece, Mieciu wystartował do Kasi. Kasia miała opinie
"twierdzy nie do zdobycia". Była piękną dziewczyną, miała 19 lat,
skończyła technikum rolnicze. Jeździła samochodem i traktorem. Wraz z rodzicami
zajmowała się hodowlą kóz. Mieli ich
ponad trzydzieści. Zbyt na mleko i twarogi, który sami wyrabiali, był duży. 5
do 10-ciu zł. za litr mleka zapewniał rodzinie przyzwoitą egzystencję. Dopłata
z Unii w wysokości 15 euro od sztyki też nie była bez znaczenia.
Po zabawie Mieciu odprowadzał Kasie do domu,
plótł jej swoje farmazony i próbował dobierać się do niej. Nie pozwoliła mu
nawet dotknąć się. Pod swoim domem powiedziała mu, że jutro będzie czekała na
niego, o czwartej po południu, przy polnej gruszy na jej polu. Jak chcesz to przyjdź
i zamknęła mu drzwi przed nosem.
O swoim planie na randkę powiadomiła
koleżanki: Zosię i Wandzię, rzekome ofiary amanta Miecia. Zgodziły się chętnie.
Już o w pół do czwartej były pod gruszą wraz z kozą, którą przywiązały do
drzewa, a same ukryły się za krzakiem kaliny i czekały.
Jeszcze przed czwartą Mieciu dziarsko
maszerował polną dróżką. Doszedł do
gruszy, zdziwił się widokiem kozy, a ta pięknie przywitała go swoim mmeee...
Czekał.
Po pewnym czasie wyszły dziewczyny z za kaliny.
Kasia zawołała: "Na co czekasz,
bierz się za kozę." Zaś Zosia podpowiadała mu: "Dalej do roboty, jest
najpiękniejsza w stadzie i ma na imię Róża.
Wanda prawie krzyczała: "Powiedz jej,
że ją kochasz i że się z nią ożenisz to ci sama nadstawi co trzeba."
On stał czerwony jak burak z zaciśniętymi
pięściami. One chichotały, a w przerwie pokrzykiwały: "No rusz się
palancie itp..."
Po pewnym czasie podszedł do dziewczyn i
wysyczał: "Ja wam france nogi z dupy powyrywam."
Na to Kasia: "Ty tchórzu tylko
spróbuj, a my już obijemy Ci tą głupawą mordę. Pamiętamy jak uciekałeś przed
Andrzejem chociaż jest o głowę niższy od ciebie.
- " Bo to bokser" - odkrzyknął
Mieciu.
Tak, tak - odpowiedziały mu dziewczyny, ty
jesteś chojrak tylko względem słabszych. Tchórz!
Ze zwieszoną głową pomaszerował Mieciu do
wsi. Dziewczęta tryumfowały.
Nie minęło kilka godzin, a cała wieś
wiedziała, że słynny amant Mieciu posiadł kozę. Wszyscy z niego drwili. Nawet
dzieci, jeśli były w odpowiedniej odległości wołały za Mieciem: "Kozioł,
Cap", albo "Kiedy wesele z kozo."
Od tego czasu nasz bohater jakby zapadł
się pod ziemnie. Unika ludzi. Nikt też już nie usłyszał od Miecia, że baby są
głupie.