
Słuchaj Stary, masz na karku 50 lat i
już chyba nie będziesz brał udziału w tych dzisiejszych wygłupach – powiedziała
Zosia do swojego męża Stacha, gdy jedli obiad w Sylwestra roku 1949.
Będę grzeczny, co najwyżej popilnuję
wieczorem obejścia – odburknął.
Przez wiele lat po Wojnie w mazowieckiej
wsi, w noc sylwestrową nie było zabaw ani spotkań towarzyskich, była za to pora
na robienie psot, dowcipów, kawałów i niewielkich szkód. Wszystko po to, żeby
było z czego lub kogo pośmiać aż do wiosny. Już od Bożego Narodzenia płeć brzydką
zastanawiała się co by tu komu spsocić.
Około ósmej wieczorem zbierały się grupy
na ogół rówieśnicze i naradzały się od czego zacząć. Najmłodsi wynosili furtki
i bramy i chowali je po kątach. Kawalerka naradzała się którym pannom w tym
roku wymazać okna, bo ten zaszczyt spotykał tylko te, które miały największe
wzięcie. Okna mazano i chlapano roztworem wodnym z popiołu i krowiego łajna. Te
panny, które nie miały czego myć, na drugi dzień, tylko udawały zadowolenie.
Powszechne też było wyprowadzanie wozów i
chowanie w krzakach. Bywało też, że wóz, rozebrany na części, lądował na dachu
obory. Chałupy miały często na sobie drabiny dla kominiarza, a to ułatwiało
zatkanie komina co skutkowało niemożliwością rozpalenia ognia.
Byli i tacy, którzy nie brali udział w
zabawie i cały wieczór pilnowali swojego obejścia przed psotami. Takim był
Józef Chudy. Jego rówieśnicy postanowili go przechytrzyć. Dwóch podeszło do
niego, dali mu pociągnąć z butelki, a potem powiedzieli, że u Geska stoi wóz z
drzewem. Zaplanowali zaciągnąć go do stawu, ale
we dwóch nie dadzą rady. Józef krzepki chłop, gdyby im pomógł to by była
fajna psota. Zgodził się. Na to tylko czekało trzech następnych. Wyprowadzili
Józwowe konie ze stajni i zamknęli u sąsiada w stodole. On oczywiście dalej
czuwał.
Wyprowadzanie i zamienianie zwierząt było
powszechną zabawą. Ludzie pękali ze śmiech już na samą myśl jaką będzie miała minę
stara Krajewska, gdy pójdzie rano doić swoją jedyną krowinę, a zastanie w jej miejscy sąsiadowego
byczka. Bywało i tak, że przy psiej budzie stał dorodny ogier na łańcuchu, a
pies był wprzęgnięty do wozu.
Pożną nocą, gdy wydawało się, że psoty już
się skończyły, grupa osiłków brała się
za wychodki. Gdzieś z końca podwórka taszczyli taki przybytek, aż pod same drzwi chałupy i ustawiali go w
taki sposób, że jak rano ktoś wychodził
to od razu wpadał na wygódkę. Innym, paskudnym, obyczajem było sypanie do
studni sieczki. W rezultacie w studni była herbata aż do wiosny. W niektórych rodzinach
domownicy też robili sobie nawzajem różne figle, np.: zawiązywanie nogawek od
spodni na mocny węzeł, schowanie jednego buta, powieszenie biustonosza na lampie,
obcięcie guzików od niedzielnej marynarki i inne.
Zosia była lubiana we wsi, to też, w
długie zimowe wieczory schodziły się do niej przyjaciółki na pogawędki i
robienie swetrów i skarpet na drutach. Lampę naftową wieszano pod sufitem, a
kumoszki robiły krąg i można było porozmawiać, a najchętniej pośmiać się.
Często wracały do sylwestrowych żartów i zaśmiewały się z nieudaczników i naiwniaków.
Kiedyś Stach nie wytrzymał i wtrącił się
do babskiego gadania: - Wszyscy zastanawiali się kto odważył się uwiązać
Waśkowego ogiera, takie nieobliczalne bydle, do psiej budy – to była moja
robota. Nie przyznawałem się do tego bom się bał mojej Zosi. Teraz to już chyba
mnie nie pobije? Jak myślicie kobietki? Wybuchł głośny śmiech.