Dowcipy

- Kochanie, jak się mam ubrać do teatru? - pyta żona. - Szybko!

poniedziałek, 17 czerwca 2024

HUMORESKA NR 118 LIŚĆ SAŁATY

 

                                                   LIŚĆ  SAŁATY

  Zaspał. Szybko ubrał się, wskoczył do „Syrenki” i popędził do Stoczni,   bez śniadania. W jego mniemaniu marny byłby to szef co przychodzi ostatni do pracy. Swoją pracę cenił – dawała mu satysfakcję. Od czterech lat był kierownikiem Wydziału Obróbki Metali w Stoczni. Zaraz po studiach na Politechnice Gdańskiej dostał propozycję tego etatu. Pracownicy przyjęli takiego młodzika z rezerwą, ale jego wiedza, pracowitość i szacunek dla ludzi szybko zjednały mu sympatię.

    O 16-stej, jak codziennie, poszedł na obiad do zakładowej stołówki. Zupę grochową zjadł błyskawicznie, na drugie danie czekał długo. Wreszcie podjechała kelnerka z wózkiem i postawiła przed nim talerz z dwoma kotlecikami, ziemniakami i liściem sałaty pokropionym śmietaną. Widelcem odgarnął sałatę i zobaczył dżdżownicę wijącą się na ciepłych ziemniakach. Zamurowało go. Wziął talerz i poszedł do kuchni.

   Pierwszą osobę jako spotkał zapytał: - Kto tu rządzi?

   - Ja panie inżynierze, o co chodzi?

   - Niech pani zajrzy pod ten liść sałaty!

  Zajrzała, podała talerz jakieś kobiecie i powiedziała: - Proszę do mnie. Zaprowadziła go do kancelarii i nakazała siedzącej tam dziewczynie żeby przyniosła dwa drugie dania z mizerią.

   Gdy usiadł, doszło dopiero do niego, że ma przed sobą elegancką i piękną kobietę. Skąd pani wie, że jestem inżynierem? – Zapytał.

   Uśmiechnęła się i to jak pięknie.

   Słyszałam niejednokrotnie jak do pana zwracają się ludzie. Przepraszam za incydent z dżdżownicą. Mam tu praktykantki z technikum gastronomicznego, to chyba ich wina. Świeże warzywa dostaję od miejscowych badylarzy.

   Jedli razem, a on nie potrafił powstrzymać się od spoglądania na tę piękną kobietę. Po chwili powiedziała: - Mam tu książkę „Zażaleń i życzeń” – jak pan chcę to może coś wpisać.

  Zażaleń nie mam, ale życzenie a właściwie prośbę – tak. Bardzo proszę aby pani zgodziła się zjeść ze mną jutro kolację. Jak ma pani na Imię? Spotkajmy się jutro przy „Neptunie” o 19-stej?

  Może przyjdę, a może nie, niech pan czeka. Jestem Agnieszka, pan?    

  Marek.

  Wrócił do swojej kawalerki, położył się i zaczął rozmyślać: - Co ja zrobiłem? Ustaliłem przecież, że będę starym kawalerem. Tak to było dawno i dotąd dotrzymywałem danego sobie słowa. Ale ta Agnieszka jest rewelacyjna?

   Gdy był na czwartym roku studiów zakochał się w Kasi, studentce medycyny. Była jego pierwszą kobietą. Kochali się bardzo często. Trwało to ze trzy miesiące. Kiedyś czekał na nią w akademiku przy portierni. Podszedł do niego nieznajomy blondyn i powiedział: Czekasz   na Kasie? Zaskoczony zapytał: -Skąd wiesz?

  - Widziałem cię z nią. Masz dużo szwagrów, mnie możesz też do nich zaliczyć. Odszedł.

   To znaczy, że Kasia jest puszczalska, pomyślał i wrócił do rodziny.

   Minęły dwa dni. Zbudził się z opuchniętym prąciem i bólem przy oddawaniu moczu. Lekarz w przychodni powiedział: -„ rzeżączka”.  Niech się pan nie rusza – wezwę karetkę. Wylądował w szpitalu. Położyli go w izolatce. Faszerowali go antybiotykami. Na korytarzu spotkał się z ironicznymi uśmiechami i usłyszał słowo – weneryk. Był załamany. Odwiedził go ojciec, pocieszył go. Powiedział też: - Nie zadawaj się z byle szmatami.

   Po dwóch tygodniach wypisali go. Wtedy postanowił, że żadnej kobiety nie dotknie bo to podłe stworzenia. Ta Kasia często powtarzała: -„Ty mój jedyny”. Dziwka.

   Stał pod „Neptunem” już 20 minut. Minęła dawno 19-sta. Wreszcie zobaczył swoje cudo. Kiedy wchodzili do lokalu ocenił Agnieszkę po inżyniersku: - ani pół kilograma za mało ani za dużo – idealna figura.

   Wyszłam za mąż 4 lata temu – powiedziała Agnieszka. Kaziu zmarł po roku na raka trzustki. Nie mogłam mu tego wybaczyć, tak go kochałam. Byłam załamana. Doszłam do wniosku, że chłopy to dranie i poradzę sobie bez takich krzywdzicieli. Zamilkła, on też.

   Zagrała orkiestra. Lubisz tańczyć? – zapytał.

   Nie tańczyłam od wielu lat, ale dziś spróbuję jak mnie poprosisz.

   Tańczyli dokąd grała orkiestra. Było im z sobą dobrze, bardzo dobrze. Kiedy się rozstawali oboje wiedzieli, że nie na długo.

   Ślub wzięli po trzech miesiącach. Oboje uwierzyli, że wśród kobiet i chłopów to nie wszyscy są podli i zakłamani. Kochali się i byli bardzo szczęśliwi. Doczekali się trojga udanych dzieci.

   Przy różnych okazjach wspominali, że swoje szczęście zawdzięczają liściowi sałaty i dżdżownicy.

    

Brak komentarzy: