Pan słowik szary przylatuję do nas w połowie kwietnia. Śpiewem obejmuję w
posiadanie, najczęściej zeszłoroczne, włości. Chętnie w pobliżu wody. Śpiewa i czeka na
swoją wybrankę, około tygodnia.
Pani słowikowa powróciła szczęśliwie. Nie zjedli jej na półwyspie
Iberyjskim, gdzie wówczas jeszcze niestety polowali na ptaki. Po
serdecznym powitaniu zabrała się do
budowy gniazdka w krzewach nisko nad ziemią. On śpiewał. Ona złożyła 5 jajeczek
i zaczęła je wysiadywać. A on ciągle śpiewał wieczorem i rano.. I jak śpiewał?
Próbowali z nim konkurować: a to wilga, a to rudzik, samczyk sikorki, czy siadający
na czubku gruszy kos. Nic z tego nie wyszło. Słowik był zdecydowanie najlepszy.
Zamilkł w połowie czerwca, kiedy
wykluły się dzieci. Teraz pan słowik zabrał się za robotę. Trzeba było karmić młode, a apetyt miały wielki.
Od starych i mądrych ludzi Agnieszka
wiedziała, że jeżeli pannie uda się zobaczyć śpiewającego słowika, to ma 100
procent gwarancji na szczęśliwe małżeństwo. Postanowiła działać. Dobrze po
zachodzie słońca, w maju, nie mówiąc nic nikomu poszła polną drogo, nad
zakrzaczony strumień, gdzie spodziewała się słowika. Był i śpiewał, ale gdzieś
w oddali. Prosto drogę zagradzały krzewy. Szła to w lewo to w prawo. Ciągle
słyszała ten cudowny śpiew, ale ptaszka nie mogła dostrzec. Zrobiło się ciemno.
Zrezygnowała. Może rano będę miała więcej szczęścia, pomyślała.
Była na miejscu tuż po wschodzie słońca. Najpierw go usłyszała, a potem
zobaczyła. Siedział na niskim drzewie nie dalej jak 25 metrów. Usiadła na
zwalonej wierzbie i słuchała. Nie minęło 10 minuta kiedy nadjechała furmanka.
- Co Ty tu robisz o tej porze? – Zapytał Władek i zatrzymał konie.
- Słucham śpiewu słowika – odpowiedziała.
Zawiązał lejce wokół kłonicy i zeskoczył z wozu. Był starszy od
Agnieszki o trzy lata, rosły i dobrze
zbudowany. Znała Go dobrze jak to na wsi. Usiadł przy niej. Ona pokazała mu
ptaszka. Siedzieli i słuchali. W pewnej chwili on położył rękę na jej dłoni.
Przeszedł ją dziwny dreszcz. Wydał jej się bardzo bliskim. Oparła się o niego.
On objął ją ramieniem. Trwali w bezruchu i oboje bali spłoszyć tej cudownej
chwili.
- „Muszę jechać redlić kartofle, ale jak chcesz to posłuchamy razem
słowika wieczorem.” – Powiedział Władek.
- „Tak chcę”. – Odpowiedziała bez namysłu Agnieszka.
Ślub wzięli jeszcze przed żniwami. Byli w sobie zakochani bez pamięci.
Roboty i to ciężkiej w gospodarstwie było bardzo dużo, bo w latach
pięćdziesiątych, ubiegłego wieku, na wsi nie było prawie żadnych maszyn.
Nie narzekali, czuli się szczęśliwi.
Władek uwielbiał nosić Agnieszkę na rękach i nazywał ją swoim słowikiem.
Od wiosny przyszłego roku Agnieszka opowiadała, że czuje się jak okręt.
Wielki brzuch przeszkadzał jej w pracy. Władek pilnował żeby się nie
przemęczała. Pod koniec lipca urodziła bliźnięta – Kasie i Jasia.
Pewnej sierpniowej niedzieli, gdy Agnieszka karmiła piersią na raz oba
swoje pociech, Władek zapytał:
-„ Co wynika ze śpiewu słowika? „
-„ Wiem ale nie powiem. Powiedz Ty” – Odpowiedziała Agnieszka.
- „Szczęście, - zgadzasz się?”
- „Jak najbardziej!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz