
Pod wieczór wypogodziło się i ucichł wiatr. Wszystkie rodziny powychodziły ze swoich jaskiń, porozsiadały się przy ogniskach i przygotowywały kolację. Tylko dzieciarnia biegała, wrzeszczała i wszędzie było ich pełno.
Do Iwy, matki czworga rozbrykanych urwisów, przysiadła się starucha Nona. Miała aż 40 lat i była samotna. Jej mąż został stratowany przez mamuta. Dzieci nie miała, więc żyła za przysługi u innych rodzin. Była znana w całej okolicy jako szamanka-uzdrowicielka, niezastąpiona przy porodach. Chociaż nikt o tym głośno nie mówił, wszyscy wiedzieli, że jest czarownicą. Słynęła także z ciętego języka. Bali jej się.
Mąż Iwy - Gon - potężnie zbudowany 22-wu letni mężczyzna, miał wielgachną, rudą czuprynę i zawsze roześmianą twarz. Kiedy dostał od żony pieczony udziec sarny, opadli go ze wszystkich stron synowie. Droczył się z nimi, ale odcinał krzemiennym nożem kawałki i ich obdzielał. Śmiał się i był szczęśliwy. Iwa też szczęśliwa, patrzyła z dumą na swoich mężczyzn.
W pewnej chwili, Nona obgryzając kości, patrząc na Gona powiedziała: Jesteś pewien, że cała czwórka to twoje?
Zrobiło się cicho. Gon popatrzył na Iwę. Ona spojrzała mu prosto w oczy. Po sekundzie już wiedzieli, że ich miłości nie jest w stanie zniszczyć żadna czarownica.
Gon rozejrzał się i złapał do ręki maczugę.
Nona zerwała się i zaczęła uciekać w tępię szybszym od zająca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz