Grabowscy prowadzili udaną działalność gospodarczą. Mieli wszystko czego pragnęli, za wyjątkiem córki. Po wieloletnich staraniach pogodzili się z losem, że ich syn Marek pozostanie na zawsze jedynakiem. Nic w tym nadzwyczajnego, że patrzyli w Mareczka jak "w obrazek".
Mareczek, tak jak inni chłopcy, miał to do siebie, że rósł. Rósł, rósł i ani się Mamusia obejrzała, a Marek był już w klasie maturalnej.
Grabowscy lubili kino. Prawie zawsze, w czwartek, na godzinę 20-stą szli na jakiś seans. Pewnego listopadowego wieczoru, Marek siedział przy komputerze, a wokoło walały się książki. Mareczku - powiedziała Mamusia - my idziemy do kina, masz tu szarlotkę, kakao i kefirek. Proszę Cię zjedz to, tak mało jadłeś mój Skarbie Kochany na kolację. I nie siedź za długo przy komputerze. Zamęczysz mi się biedactwo. My już wychodzimy, zamknij za nami drzwi, dla bezpieczeństwa.
Seans został odwołany. Grabowscy pospacerowali po mieście i zamiast po 22-giej, byli w domu przed 21-szą. Odruchową nacisnął klamkę Grabowski, drzwi otworzyły się. We wszystkich pomieszczeniach paliło się światło. Najpierw zajrzał do pokoju Syna. Oniemiał. Na dywanie leżeli, nadzy, Marek z dziewczyną. Byli tak zajęci sobą, że nie wiedzieli co się dzieje w około. Dotąd Ojciec sądził, że Syn jeszcze wierzy w bociany, a tu taka niespodzianka.
Pokiwał na Żonę, żeby podeszła, kładąc jednocześnie palec na ustach. Mamusia podeszła, popatrzała i cichutko szepnęła do męża: Popatrz, popatrz, jak ona trzyma nogi, na pewną mu niewygodnie.
Pokiwał na Żonę, żeby podeszła, kładąc jednocześnie palec na ustach. Mamusia podeszła, popatrzała i cichutko szepnęła do męża: Popatrz, popatrz, jak ona trzyma nogi, na pewną mu niewygodnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz