Dowcipy

wtorek, 6 października 2020

Humoraska nr 86 Dukaty

                                      DUKATY    

   -   Obywatelu poruczniku, Ogniomistrz Drozd z prośbą. 

   =  Co znów Drozd?

   =  Chciałbym zostać w warsztacie po pracy, nazbierałem złomu i chciałbym dzieciom zespawać saneczki, zima idzie.

   -  Zgoda.

   Działo się to w listopadzie, 1962 roku, w warsztacie uzbrojenia, w 55 pułku artylerii, zwanym „Drezdeńskim”. Pułk ten wchodził w skład Drugiej Armii Wojska Polskiego, którą dowodził, wiosną 1945 roku, gen. brygady Karol Świerczewski i walczył m.in. przy zdobywaniu Drezna.

    Teraz pułk przygotowywał się do wyjazdu na poligon i ostre strzelanie. Każde działo z pułku musiało, w warsztacie uzbrojenia, zostać dokładnie sprawdzone i jak trzeba wyremontowane. Tym właśnie zajmował się ogniomistrz Drozd i jemu podległych ośmiu żołnierzy.

     Kiedy rano Drozd pobieżnie oglądał 122 mm haubice wzór 38, zauważył na lewym ogonie, blisko końca, od środka wspawaną część blachy o wymiarach 12 na 12cm. Pomyślał, że to frontowa przestrzelina, ale z drugiej strony nie było żadnego śladu. Od razu przyszło mu do głowy, że ktoś chciał dostać się do środka tego ogona. Po co?

Sprawdził w metryce haubicy rok produkcji – 1942, a więc była na wojnie. Muszę to sprawdzić, ale tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział, bo jak coś znajdę to mi zabiorą, a i tak mogę mieć kłopoty.

    Po południu zamknął się w warsztacie od środka. Na wszelki wypadek wygiął jedną płozę do sanek, potem przygotował gazową spawarkę. Najpierw przyspawał ucho z drutu 5mm do środka tej łaty i z drżeniem serca zaczął ciąć po starym spawie. Po chwili otwór był gotowy. Zajrzał do środka - pusto. Włożył rękę w stronę końca ogona i wymacał jakąś tkaninę. Z trudem wyciągnął ją na zewnątrz. Okazało się, że to są piękne spodnie, a wkażdej nogawce siedzi nowy pantofel. Włożył z powrotem rękę i wymacał ciężkie zawiniątko. W ręcznik zawinięte były srebrne sztućce, komplet, po 12 sztuk każdego. Potem, w mniejszym pakiecie, były złote sztućce na 6 osób. Rozdygotany wziął pilnik i potarł koniec łyżki, była srebrna i tylko pozłacana. 

    Ciężko oddychał, rozejrzał się na wszystkie strony, upewnił się,  że go nikt nie podgląda. Położył się wzdłuż ogona haubicy, włożył rękę aż po pachę i wyczuł dwa obłe kształty. Wydobył lnianą, zawiązaną sznurkiem torbę, mogła ważyć ze trzy kg, a potem drugą mniejszą i lżejszą. W obu wyczuł monety. W pierwszej były srebrne monety polskie z przed wojny.  Głównie o nominale 2 zł, ale były też  10-cio złotówki. Zajrzał do milejszej – same złote austriacki monety – głównie dukaty z Franciszkiem Józefem, co najmniej kilogram!!!

     Kaziu Drozd – jesteś bogaczem, wykrzyknął do pustego warsztatu i pomyślał – nie trać głowy, bo wszystko stracisz. Wszystkie skarby włożył do znalezionych spodni, przedtem związując im nogawki i zaniósł je na strych w takie miejsce gdzie od lat nikt nie zaglądał. Później zastanowię się jak to wynieść z koszar.

     Wrócił do haubicy, zaspawał otwór, szlifierką wygładził  spoiny i wszystko zamalował farbą khaki. Popatrzył fachowym okiem i doszedł do wniosku, że nikt niczego nie zauważy. Zamknął warsztat, klucze zaplombowane zostawił na dyżurce i poszedł do domu. Po chwili zauważył, że kroki wybijają mu rytm: jesteś bogaty, jesteś bogaty, jesteś bogaty… Walnął się w głowę i powiedział głośno: - Kaziu nie wariuj.

      Szedł i zastanawiał się czy powiedzieć o szczęściu Magdzie. Żonę kochał nad życie, ale wiedział, że jej słabą stroną nie jest dochowanie jakiejkolwiek tajemnicy. Postanowił nikomu nic nie mówić. Jeszcze nie zamknął drzwi za sobą, a Magda już krzyczy:  - ja tu czekam z obiadem, a ty pewno na wódę poszedłeś z kolegami. Podszedł do niej  przytulił i powiedział: -szef dał mi dodatkową robotę. Nie wyczuła alkoholu, więc z uśmiechem powiedziała: - Dostałeś list od brata, byłam ciekawa co pisze. Zaprasza nas na drugą niedzielę na chrzciny.

     No to fajnie. Jutro mu odpiszę i powiem żeby przysłał bryczkę na dworzec. Nie będziemy pieszo szli z dwojgiem małych dzieci ponad 3 km. Cieszę się bo spotkam się też z ojcem. Pomyślał, że ojciec kiedyś mówił, że ma sporo srebrnych przedwojennych monet i trzyma je „na czarną godzinę.” W razie czego będzie to dobra przykrywka.

     W drodze powrotnej powiedział Magdzie, że ustalili z bratem, że czas zacząć sprzedawać tartaczne drewno bo mają tego 5 ha. Wpadną nam większe pieniądze, ale to tajemnica.

     Minęły trzy dni i w koszarach spotkał Kaziu swojego kumpla od kieliszka Franka. To co, będziesz miał kupę forsy – powiedział Franek. Kaziu zdębiał – skąd o tym wiesz? Twoja Magda powiedziała mojej, że sprzedajecie las. To cholerna baba, już ja jej pokaże – pomyślał. Zastanowił się chwilę – jak wie Franek to będą wiedzieli wszyscy. Z pewnością dowie się i „gumowe ucho” – kapitan z WSW, który wszędzie szuka wroga klasowego. Jak sprzeda część swoich skarbów to będzie wiadomo skąd ma większe pieniądze. Uśmiechnął się – czasem dobrze mieć taką paple w domu.

     Wybudował pawlacz w przedpokoju z podwójną tylną ścianą i tam umieścił skarby. Tam nie znajdzie ich Magda, ani nawet złodziej. Nareszcie uspokoił się.

     Kilka dni później wezwał go do siebie szef służby uzbrojenia i powiedział: - Drozd, pojedziecie pociągiem do Warszawy, do magazynu uzbrojenia w Cytadeli i odbierzecie nowy dalmierz artyleryjski. Zabierzcie z sobą dwóch żołnierzy bo to ustrojstwo sporo waży. Świetnie, na to czekałem – pomyślał. Ustalił, że pojedzie z nim bombardier Waluś, rodowity warszawiak, złodziejaszek, kasiarz i dobry bystry mechanik. Zabrał też kanoniera Krawca, ociężałego umysłowo, ale za to silnego. Przygotował pół kilograma srebrnych monet.

     W Warszawie byli już o 7-mej rano. Zadzwonił do swojego kuzyna Maćka, cwaniaka, który handlował na Bazarze Różyckiego i poprosił go o spotkanie o godz. 12-stej. Odebrał dalmierz i wysłał żołnierzy na Dworzec Wschodni i kazał im czekać. Maćkowi powiedział, że ma srebrne monety po ojcu i chce je sprzedać. Żaden problem, wsiedli w taksówkę. Jubiler powiedział, że może zapłacić 2800 zł. Kazik zgodził się bo to było półtora jego pensji. Rozstał się z Maćkiem. Odczekał chwilę i wrócił do jubilera. Powiedział, że ma na sprzedanie komplet srebrnych sztućców na dwanaście osób, czy kupi i za ile. Tan powiedział, że kupi ale cenę ustali jak to zobaczy.

     Minęła zima, dostał pieniądze od brata, sprzedał srebrne sztućce i 10 dukatów. Kupił rozklekotanego Trabanta. Poczuł się gościem. Magda szalała z radości. On tylko chwilę, bo auto ciągle psuło się.

    Po dwóch latach sprzedał resztę skarbów, zostawiając tylko 20 dukatów. Sprzedał też trabanta i kupił prawie nowego Moskwicza. Magda była w ciąży z trzecim dzieckiem i kiedy w niedzielne popołudnie pierwszy raz wsiadała do nowego auta, trwało to bardzo długo, a ona rozglądała się po wszystkich oknach w bloku, ciekawa czy sąsiedzi widzą jaka z niej pani.  

 

                                                                                          Wrzesień 2020r.

 

                       










       




Brak komentarzy: