DUKATY
- Obywatelu
poruczniku, Ogniomistrz Drozd z prośbą.
= Co znów Drozd?
=
Chciałbym zostać w warsztacie po pracy, nazbierałem złomu i chciałbym
dzieciom zespawać saneczki, zima idzie.
-
Zgoda.
Działo się to w listopadzie, 1962 roku, w
warsztacie uzbrojenia, w 55 pułku artylerii, zwanym „Drezdeńskim”. Pułk ten
wchodził w skład Drugiej Armii Wojska Polskiego, którą dowodził, wiosną 1945
roku, gen. brygady Karol Świerczewski i walczył m.in. przy zdobywaniu Drezna.
Teraz pułk przygotowywał się do wyjazdu na
poligon i ostre strzelanie. Każde działo z pułku musiało, w warsztacie
uzbrojenia, zostać dokładnie sprawdzone i jak trzeba wyremontowane. Tym właśnie
zajmował się ogniomistrz Drozd i jemu podległych ośmiu żołnierzy.
Kiedy rano Drozd pobieżnie oglądał 122 mm
haubice wzór 38, zauważył na lewym ogonie, blisko końca, od środka wspawaną
część blachy o wymiarach 12 na 12cm. Pomyślał, że to frontowa przestrzelina,
ale z drugiej strony nie było żadnego śladu. Od razu przyszło mu do głowy, że
ktoś chciał dostać się do środka tego ogona. Po co?
Sprawdził w metryce
haubicy rok produkcji – 1942, a więc była na wojnie. Muszę to sprawdzić, ale
tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział, bo jak coś znajdę to mi zabiorą, a i
tak mogę mieć kłopoty.
Po południu zamknął się w warsztacie od
środka. Na wszelki wypadek wygiął jedną płozę do sanek, potem przygotował
gazową spawarkę. Najpierw przyspawał ucho z drutu 5mm do środka tej łaty i z
drżeniem serca zaczął ciąć po starym spawie. Po chwili otwór był gotowy. Zajrzał
do środka - pusto. Włożył rękę w stronę końca ogona i wymacał jakąś tkaninę. Z
trudem wyciągnął ją na zewnątrz. Okazało się, że to są piękne spodnie, a wkażdej
nogawce siedzi nowy pantofel. Włożył z powrotem rękę i wymacał ciężkie
zawiniątko. W ręcznik zawinięte były srebrne sztućce, komplet, po 12 sztuk
każdego. Potem, w mniejszym pakiecie, były złote sztućce na 6 osób. Rozdygotany
wziął pilnik i potarł koniec łyżki, była srebrna i tylko pozłacana.
Ciężko oddychał, rozejrzał się na wszystkie
strony, upewnił się, że go nikt nie
podgląda. Położył się wzdłuż ogona haubicy, włożył rękę aż po pachę i wyczuł
dwa obłe kształty. Wydobył lnianą, zawiązaną sznurkiem torbę, mogła ważyć ze
trzy kg, a potem drugą mniejszą i lżejszą. W obu wyczuł monety. W pierwszej
były srebrne monety polskie z przed wojny.
Głównie o nominale 2 zł, ale były też
10-cio złotówki. Zajrzał do milejszej – same złote austriacki monety –
głównie dukaty z Franciszkiem Józefem, co najmniej kilogram!!!
Kaziu Drozd – jesteś bogaczem, wykrzyknął
do pustego warsztatu i pomyślał – nie trać głowy, bo wszystko stracisz.
Wszystkie skarby włożył do znalezionych spodni, przedtem związując im nogawki i
zaniósł je na strych w takie miejsce gdzie od lat nikt nie zaglądał. Później
zastanowię się jak to wynieść z koszar.
Wrócił do haubicy, zaspawał otwór,
szlifierką wygładził spoiny i wszystko
zamalował farbą khaki. Popatrzył fachowym okiem i doszedł do wniosku, że nikt
niczego nie zauważy. Zamknął warsztat, klucze zaplombowane zostawił na dyżurce
i poszedł do domu. Po chwili zauważył, że kroki wybijają mu rytm: jesteś
bogaty, jesteś bogaty, jesteś bogaty… Walnął się w głowę i powiedział głośno: -
Kaziu nie wariuj.
Szedł i zastanawiał się czy powiedzieć o
szczęściu Magdzie. Żonę kochał nad życie, ale wiedział, że jej słabą stroną nie
jest dochowanie jakiejkolwiek tajemnicy. Postanowił nikomu nic nie mówić.
Jeszcze nie zamknął drzwi za sobą, a Magda już krzyczy: - ja tu czekam z obiadem, a ty pewno na wódę
poszedłeś z kolegami. Podszedł do niej przytulił
i powiedział: -szef dał mi dodatkową robotę. Nie wyczuła alkoholu, więc z
uśmiechem powiedziała: - Dostałeś list od brata, byłam ciekawa co pisze.
Zaprasza nas na drugą niedzielę na chrzciny.
No to fajnie. Jutro mu odpiszę i powiem żeby
przysłał bryczkę na dworzec. Nie będziemy pieszo szli z dwojgiem małych dzieci
ponad 3 km. Cieszę się bo spotkam się też z ojcem. Pomyślał, że ojciec kiedyś
mówił, że ma sporo srebrnych przedwojennych monet i trzyma je „na czarną
godzinę.” W razie czego będzie to dobra przykrywka.
W drodze powrotnej powiedział Magdzie, że
ustalili z bratem, że czas zacząć sprzedawać tartaczne drewno bo mają tego 5 ha.
Wpadną nam większe pieniądze, ale to tajemnica.
Minęły trzy dni i w koszarach spotkał
Kaziu swojego kumpla od kieliszka Franka. To co, będziesz miał kupę forsy –
powiedział Franek. Kaziu zdębiał – skąd o tym wiesz? Twoja Magda powiedziała
mojej, że sprzedajecie las. To cholerna baba, już ja jej pokaże – pomyślał.
Zastanowił się chwilę – jak wie Franek to będą wiedzieli wszyscy. Z pewnością
dowie się i „gumowe ucho” – kapitan z WSW, który wszędzie szuka wroga
klasowego. Jak sprzeda część swoich skarbów to będzie wiadomo skąd ma większe
pieniądze. Uśmiechnął się – czasem dobrze mieć taką paple w domu.
Wybudował pawlacz w przedpokoju z podwójną
tylną ścianą i tam umieścił skarby. Tam nie znajdzie ich Magda, ani nawet
złodziej. Nareszcie uspokoił się.
Kilka dni później wezwał go do siebie szef
służby uzbrojenia i powiedział: - Drozd, pojedziecie pociągiem do Warszawy, do
magazynu uzbrojenia w Cytadeli i odbierzecie nowy dalmierz artyleryjski.
Zabierzcie z sobą dwóch żołnierzy bo to ustrojstwo sporo waży. Świetnie, na to
czekałem – pomyślał. Ustalił, że pojedzie z nim bombardier Waluś, rodowity
warszawiak, złodziejaszek, kasiarz i dobry bystry mechanik. Zabrał też kanoniera
Krawca, ociężałego umysłowo, ale za to silnego. Przygotował pół kilograma
srebrnych monet.
W Warszawie byli już o 7-mej rano.
Zadzwonił do swojego kuzyna Maćka, cwaniaka, który handlował na Bazarze
Różyckiego i poprosił go o spotkanie o godz. 12-stej. Odebrał dalmierz i wysłał
żołnierzy na Dworzec Wschodni i kazał im czekać. Maćkowi powiedział, że ma
srebrne monety po ojcu i chce je sprzedać. Żaden problem, wsiedli w taksówkę.
Jubiler powiedział, że może zapłacić 2800 zł. Kazik zgodził się bo to było
półtora jego pensji. Rozstał się z Maćkiem. Odczekał chwilę i wrócił do jubilera.
Powiedział, że ma na sprzedanie komplet srebrnych sztućców na dwanaście osób,
czy kupi i za ile. Tan powiedział, że kupi ale cenę ustali jak to zobaczy.
Minęła zima, dostał pieniądze od brata,
sprzedał srebrne sztućce i 10 dukatów. Kupił rozklekotanego Trabanta. Poczuł
się gościem. Magda szalała z radości. On tylko chwilę, bo auto ciągle psuło
się.
Po dwóch latach sprzedał resztę skarbów,
zostawiając tylko 20 dukatów. Sprzedał też trabanta i kupił prawie nowego
Moskwicza. Magda była w ciąży z trzecim dzieckiem i kiedy w niedzielne
popołudnie pierwszy raz wsiadała do nowego auta, trwało to bardzo długo, a ona
rozglądała się po wszystkich oknach w bloku, ciekawa czy sąsiedzi widzą jaka z
niej pani.
Wrzesień 2020r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz