Jesienią 1964 roku, do dyrektora Szpitala w Morągu, zgłosiła się, z nakazem pracy, Aleksandra Nałęcz-Bąk, młoda lekarka z mężem Józefem Bąkiem też lekarzem. Oboje skończyli Białostocką Akademię Medyczną. Ola dostała przydział na pediatrię, a Józef na chirurgię. Byli zadowoleni. Już w lutym otrzymali niewielkie mieszkanko. Józek się cieszył. Ola wybrzydzała. Bo Oleńka, z domu Nałęcz, to nie był byle kto. Jej rodzice mieli duże gospodarstwo w Ożarowie pod Warszawą i zajmowali się uprawą warzyw. Zatrudniali kilkanaście osób. Takich wówczas nazywano - badylarzami. Nie bez zawiści. Uważała się za warszawiankę, a na studia poszła do Białegostoku bo tam miała wuja wśród profesorów. Ubierała się modnie, bo było ją na to stać. No może nie zawsze ze smakiem.
Józia uwiodła na czwartym roku. Wielkiego wyboru nie miała. Wtedy na jednego studenta przypadały 2,5 studentki. A było wiadomo, że jak na studiach nie złapie się chłopa to potem będzie jeszcze trudniej. W jej mniemaniu i jej rodziny, Józek był gołodupcem z pod Hajnówki, ale lepszy taki niż żaden.
Szybko wrośli w klimat miasta. W tych czasach przyszło tam wiele młodych ludzi po studiach. Nawiązali znajomości. Chodzili na bale. Korzystali z pięknej okolicy. Kłócili się o byle co. Pracowali, dyżurowali. Po dwu latach doszli do wniosku, że mogliby kupić sobie "syrenkę " na raty. Jak by co to Tatuś nam pomoże - powiedziała - Oleńka.
Potrzebne były prawa jazdy, więc zapisali się oboje na kurs. Józek uważał Olę za wielkie beztalencie i był pewien, że nie zda egzaminu. Zdała za pierwszym razem. On trzy razy oblewał bo wcześniej "pożarł" się z instruktorami. Dopiero "telefon" Dyrektora Szpitala zadziałał.
Podpisali i wpłacili co trzeba. W marcu 1967 roku miała być wymarzona "Syrenka". Była.
Oleńka marzyła o kolorze jasno zielonym. Józef uważał, że lekarz powinien mieć samochód idealnie biały. Okazało się, że mogą wybierać dowolną z pośród czterech sztuk, wszystkich w jednym kolorze, ni to białym, ni to szarym. Radości i tak było wiele.
Pomagał im znajomy kierowca z pogotowia - Czesiu. Pojeździli, w wielkim napięciu, po uliczkach Morąga. Postawili przed swoim blokiem. Po trzy razy, oboje sprawdzili czy zamknięta i poszli do mieszkania. Na jutro, w niedzielę, zaplanowali sobie dalszą wycieczkę. Żeby nabrać wprawy ja muszę przejechać co najmniej ze 30km - powiedziała Ola. Dobrze - odburknął.
Po niewielkiej sprzeczce, kto ma jechać pierwszy, za kierownicą usiadła oczywiście Ola. Ujechali około 8km i Józek powiedział:
- Tu, zaraz za zakrętem, będzie przejazd kolejowy, więc uważaj.
- Dobrze Kochanie - powiedziała Oleńka - Ty patrz w prawą, a ja będę patrzyła w lewą. Minęła chwila i "Syrena" walnęła w zamknięty szlaban. Po 30-stu sek przejechał ekspres. Skończyło się na strachu i zdemolowanym aucie.