Dowcipy

środa, 19 grudnia 2018

Humoreska nr.71 PRAWDA O PSTROKATEJ KURZE


                      Znalezione obrazy dla zapytania kura rasy marans   Znalezione obrazy dla zapytania kura rasy marans

                    PRAWDA  O  PSTROKATEJ  KURZE

        Ostrowscy mieszkali we wsi Zalesie. Mieli troje dzieci, 5ha. ziemi, konia, trzy krowy, zawsze kilka świń i sporo drobiu. Ich siedzibę stanowił niewielki dom, ale w dobrym stanie, drewniana stodoła, murowana obora z dobudowanym kurnikiem i drewutnią. Za stodołą był sad z kilkoma jabłoniami i jedną gruszą, a przede wszystkim był stawek nieoceniony dla pojenia zwierząt.
         W latach sześćdziesiątych nikomu na wsi nie przelewało się, ale ludzie nie narzekali. Pracowali, każdy najlepiej jak potrafił. Oczkiem w głowie dla Ostrowskiej były kury. Zawsze miała ich ponad dwadzieścia. Pożytku z nich było sporo, bo to jesienią rosół z młodego kogutka, jajka w domu przez cały rok, a co tydzień świeży grosz ze skupu jaj. A wiadomo grosz potrzebny, a to na sól, a to na cukier, czy na kajecik dla dzieciaka.
        Wiosną poprzedniego roku Ostrowscy kupili w wylęgarni 30 kurcząt. Do jesieni urosły. Kogutki zjedli, a kokoszki zaczęły znosić, w październiku jajka. Wśród tych kokoszek jedna była całkiem inna - największa ze wszystkich, pstrokata i taka jakaś dumna. Na dodatek znosiła jajka, nie dość że duże to jeszcze prawie czekoladowe. Sąsiadki dziwiły się oglądając „Pstrokatą”, bo tak tą sławną kurę zaczęto nazywać na wsi. Nawet agronom pokiwał głową, zajrzał do książki i powiedział, że to rasa francuska i nazywa się – MARANS.
        Zaraz po Wielkiej Nocy – Pstrokata – zginęła. Szukała jej cała rodzina. Doszli do wniosku, że ktoś ją ukradł i zjadł. Najpierw dzieci Ostrowskich, a potem i inne zaczęły szukać piór po śmietnikach i znalazły u Gawędy. Łatwo okrzyczano złodziejem kur Gawędę bo parę lat temu przyłapano go jak przenosił snopki zboża z pola sąsiada na swoje.
       Sołtys zwołał zebranie i orzekł, że to wstyd dla całej wsi, że ktoś taki mieszka we wsi. Musiał interweniować najstarszy we wsi, cieszący się wielkim autorytetem Aron. Powiedział żeby odczepili się od Gawędy, bo sam widział jak Gawędowa zabijała swoją kurę. Zdobyła się na ten czyn, bo wiadomo wiosną nikt kury nie zabija chyba, że ona jest chora lub chłop jest chory, a właśnie Gawęda niedomagał.  Wtedy wystąpił Kosin i powiedział, że tą kurę na pewną porwał lis. Cała sala gruchnęła śmiechem bo Kosin był znany w całej okolicy jako największy kłusownik i  gdyby pokazał się gdzieś lis to on by już dawno go sprzątnął. Sołtys zakończył zebranie dramatycznym pytaniem: - „ To gdzie jest prawda o kurze.”
        W niedziele Proboszcz na Sumie wygłosił kazanie na temat cudownego zmartwychwstania Jezusa i Jego wstąpienia do nieba, a potem powiedział, że bardzo go boli fakt złodziejstwa w parafii. Dalej mówił: - „Wcześniej czy później ten złodziej przyjdzie do spowiedzi, a dam mu taką pokutę, że popamięta ją do śmierci. Ja go nie wydam, bo wiadomo tajemnica spowiedzi rzecz święta, ale i tak, mam nadzieję prawda o kurze wyjdzie na jaw.
       Sąsiadka powiedziała Ostrowskiej, że ta Pstrokata z pewnością utopiła się w stawku. Co Ty wgadujesz, odpowiedziała Ostrowska, albo jej było tu źle, żeby miała popełniać samobójstwo?    
         Minęło trochę czasu i ludzie zapomnieli o Pstrokatej bo we wsi wybuchła nowa sensacja.  Hela od Żurawskich chodzi z brzuchem i nie wie kto jej to zrobił. We wsi aż huczy. Najwięcej do powiedzenia mają stare zasuszone panny, a i matki grzecznych panienek, nie gorsze, opowiadają, jedna przez drugą jak to ta lafirynda gździła się nie tylko z chłopakami ze wsi ale i z innymi.
         Zbliżał się maj kiedy rano wpadła do domu, jak bomba, Agnieszka i krzyczy: - Mamo, Mamo – Pstrokata- się znalazła! Wyszła z drewutni i ma ze sobą piękne kurczaczki!!!
         Znów cała wieś gadała o Pstrokatej. Stary Aron skwitował to zdarzenie słowami: -„Prawdę zna tylko Ten co nad nami, bo On zawsze wszystko widzi”.



wtorek, 20 listopada 2018

Humoreska nr 70 RZYMSKI MOST



                                                 Znalezione obrazy dla zapytania most rzymski w kordobie      

    


       " - Małżeńskie uroki są zmienne, dziś jest cudnie, a dwa dni temu było okropnie po twojej przygodzie z "ptakiem." Tak powiedziała Honorata do swojego męża Tadeusza po wyjściu z ciepłego morza na cieplutką plaże. A wszystko zaczęło się tak...
         Inż. Tadeusz całe życie projektował i nadzorował budowę kładek dla pieszych, mostków, mostów i mostów gigantów. Zawsze interesowała go historia Europy, a szczególnie starożytne budowle. Teraz, będąc już na emeryturze, mógł dużo czasu przeznaczać na zgłębianie myśli dawnych budowniczych.
        Kiedy był w Rzymie, razem ze swoją żoną Honoratą, szczególnie interesowały go akwedukty. Podziwiał ich piękność, doskonałość i trwałość. Wielkie wrażenie zrobiło na nim Koloseum.  Spędził w nim 6 godzin.
        Studiując, tej  wiosny, historię Hiszpanii, doszedł do wniosku, że musi zobaczyć Kordobę. Dowiedział się bowiem, że to miasto już w 10-ego wieku liczyło od 800 000 do miliona mieszkańców i było największe w basenie Morza Śródziemnego. Stanowiło kalifat pod rządami władców arabskich. Miało ponad 300 meczetów, 300 łaźni publicznych, 50 szpitali, 20 bibliotek publicznych, 80 szkół i 17 wyższych uczelni. Było skanalizowane.  Miało wybrukowane i oświetlone ulice. (W 711r. Cordoba została zdobyta przez muzułmanów.)
        Przez około trzy wieki Kordoba była ważnym ośrodkiem nauki, kultury i sztuki. W tym kalifacie panowała tolerancja i pokojowo żyły trzy cywilizacje: - islam, chrześcijaństwo i judaizm.
        W  1236 r .miasto zajęli chrześcijanie pod wodzą Fryderyka III Kastylijskiego. Tolerancja natychmiast się skończyła, płonęły stosy, a Kordoba zaczęła się wyludniać i tracić swoje znaczenie.
         Z czasów panowania arabskiego najważniejszym zabytkiem jest w dzisiejszej Kordobie Mezquita - przebudowany na katedrę meczet (XVI wiek). To wspaniałe dzieło architektury islamskiej zajmuje  powierzchnie 179x128m, ma wnętrze o wysokości 11,5 m i opiera się na 850 kolumnach połączonych podkowiastymi łukami.
        Inż. Tadeusz postanowił, że musi to zobaczyć i dotknąć. Nie przyszło mu do głowy jaka przygoda tam go czeka. Swojej Honoratki nie musiał długo  przekonywać. Uwielbiała podróże. Zamieszkali w pięknym hotelu, nad samym morzem w miejscowości Mijas, w Andaluzji.
       Już trzeciego dnia wybrali się na zbiorową wycieczkę do Kordoby. Po wyjściu z autobusu przewodnik powiedział: - Najpierw przejdziemy przez most, na rzece Guadalquivir, który zbudowali Rzymianie i stoi tu około 2 tysiące lat. Ta wiadomość zelektryzowała Tadeusza. Wydobył aparat i zaczął robić zdjęcia. Szczególnie intrygowały go izbice w tym klimacie.
      Grupa, a z nią Honorata, szła do przodu. Tadeusz, ze swoim aparatem był ostatni. Gdy schodził z mostu poczuł na tyle swojego ciała uderzenie wielu drobnych przedmiotów. Zatrzymał się. Oglądając spodnie i koszulę doszedł do wniosku, że spadła na niego kupa za sprawką jakiegoś gigantycznego ptaka.
      Był całkowicie zaskoczony, zdezorjętowany i bezradny. Wycieczka oddalała się. Jak z pod ziemi znalazł się koło niego człowiek, lat około 50 z brodą i wąsami i zaczął coś mówić.  Tadeusz zrozumiał, że on chce mu pomóc i zaprowadzi go do WC. Oczywiście zgodził się.
      Niebawem znaleźli się w łazience. Nieznany dobroczyńca pomógł Tadeuszowi zdjąć koszulę i zaczął mu wycierać, bardzo starannie, spodnie łącznie z kieszenią w której był portfel. Po kilku chwilach dobroczyńca znikł, równie szybko jak się pojawił.
      Tadeusz, jeszcze ciągle zdenerwowany, zadzwonił do Honoraty, powiedział co się stało i poprosił żeby przysłała po niego przewodnika, bo niema pojęcia gdzie jest wycieczka. Tak też się stało.
       Gdy przewodnik powiedział, że Tadeusz nie jest pierwszym, którego ptak okupkał, uspokoił się i założył mokrą , wypraną koszulę.  
       Dopiero na drugi dzień, kiedy byli w Gibraltarze i  chcieli kupić pamiątki, okazało się, że portfel inż. Tadeusza jest pusty. Wtedy zrozumiał, że "dobroczyńca" najpierw go oblał fekaliami, a potem okradł.
       Do dziś pan inżynier zastanawia się która z nacji: Chrześcijanie, Islamczycy czy Żydzi wymyślili sposób kradzieży na srającego ptaka?   

                                                                                                                 

poniedziałek, 15 października 2018

HUMORESKA NR 69 WIDMO ŚMIERCI




Znalezione obrazy dla zapytania noworodek





            Klara i Czesław byli małżeństwem już szósty rok gdy to się wydarzyło. Mieszkali na przedmieściu, w niewielkim domku, razem z teściami. Tak się ułożyło, że tak oni jak i teściowie byli bardzo religijni. Każdego wieczoru wszyscy odmawiali pacierz na klęczkach, a czasem i rano jak mieli na to czas. W niedzielę chodzili do kościoła.
           Pobrali się z miłości i już przed ślubem postanowili, że będą mieli troje dzieci. Mijał rok za rokiem , a dzieci nie było. Modlili się żarliwie do Boga wszechmogącego o ciąże, chociaż jedną. Klara ze swoją Matką odbyły pielgrzymkę do Częstochowy w tej intencji. Skutku nie było. Teść zaproponował zastanowienie się nad adopcją. Czesław podchwycił tę myśl i zaczął dowiadywać się jak wygląda taka procedura.
          Dowiedział się o dwojgu dzieci, których rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Na naradzie rodzinnej wszyscy zgodnie stwierdzili, że to jest dobry pomysł i na pewno Bogu się spodoba. Tygodniami załatwiano formalności i wtedy Klara powiedziała, że chyba jest w ciąży. Zagotowało się. Wizyta u lekarza potwierdziła szczęście rodzinne. Już nikt nie myślał o adopcji. Przyszłą matkę nosili na rękach. Niebawem ustalono, że to będzie córka. Pozostało tylko wybrać imię i czekać.
          Basia urodziła się silna i zdrowa.  Ważyła prawie 4 kilo. Była pięknym dzieckiem, a dla babci najpiękniejszym na świecie.  W wieku 5 lat nauczyła się pisać i czytać. Gdy miała 6 lat zauważono u niej nietypową cechę: - umiała przewidywać czasem przyszłość. Pewnego dnia, bawiąc się lalką, powiedziała: - Mamusiu idzie do nas Ciocia Henia. Rzeczywiście za chwilę przyszła. Innym razem: - Dziadkowi coś się stało, nie może sam wrócić z pola. I tak było. Umiała też przewidzieć pogodę na następny dzień.
          Nauczono ją pacierza i innych modlitw. Bez trudu nauczyła się kilku litanii. Babci opowiadała, że w nocy rozmawia z Matką Boską. Ku zdziwieniu Rodziców czasem zachowywała się jak dorosła osoba. Uwielbiała kiedy Ojciec układał ją do snu.  Wtedy mówiła, że będzie się modliła po swojemu. Jej modlitwa była taka: Panie Boże pobłogosław Dziadka, Babcie, Tatusia i Mamusię. Amen.
          Pewnego razu, gdy Basia miała już 7 lat, zmieniła treść swojej modlitwy: - Panie Boże pobłogosław Babcie, Tatusia, Mamusię, a Dziadka zabierz do siebie, do Krainy Wiecznej Szczęśliwości. Amen.
           Na drugi dzień Dziadek zmarł. Wszyscy byli tym zaskoczeni, bo nie chorował.
           Po miesiącu, kładąc się spać, Basia tak się modliła - Panie Boże pobłogosław Tatusia i Mamusię, a Babcię zabierz do siebie, do Krainy Wiecznej Szczęśliwości. Amen.
           Na drugi dzień Babcia zmarła. Czesław był w rozterce. Zastanawiał się czy ma o tym powiedzieć  księdzu na spowiedzi, czy może porozmawiać z Klarą? Jednak postanowił, że poczeka aż sprawa sama się wyjaśni.
           Minęły dwa tygodnie, a Basia tak zaczęła się modlić: - Panie Boże pobłogosław Mamusię, a Tatusia zabierz do Krainy ...
           Czesław dalej nie słuchał. Wybieg na powietrze. Czuł w sobie widmo śmierci. Żal mu było umierać. Miał dopiero 47 lat. Do głowy cisnęło mu się mnóstwo pytań.
           Co może jeszcze zrobić? Czy powiedzieć Klarze? Czy warto jutro iść do pracy?
           Do pracy poszedł. Przesiedział 8 godz. nic nie robiąc. Ciągle wsłuchiwał się w rytm własnego serca. Zdziwiony, że jeszcze żyje powlókł się do domu.
           Na progu powitała go Klara. Wyobraź sobie, że tu w naszym domu zmarł przed godziną listonosz. Jak upadł wezwałam pogotowie. Tylko stwierdzili zgon, na zawał...


piątek, 31 sierpnia 2018

Humoreskka nr 68 GDZIE JEST SZTUKA

 Znalezione obrazy dla zapytania picie na kaca




                W poniedziałek około dziesiątej, w parku na ławce spotkali się menele: Śmiały, bo zawsze był pierwszy, Kasjer, bo słynął ze szwindli i Kędzierzawy bo na swoim ogromnym czerepie nie miał ani jednego włoska. Każdy z nich miał gdzieś tam  żonę i dzieci, ale kto by myślał w takiej chwili o rodzinie.
              Cała trójka marzyła o jednym - napić się. Ich umysły pracowały na najwyższych obrotach nad problemem zdobycia chociaż kropli alkoholu. Pierwszy odezwał się Kędzierzawy: - Babcia dala mi dychę żebym kupił Jej maść na reumatyzm, myślę, że reumatyzm może poczekać. Ja też mam dychę - powiedział Śmiały, ale przysięgałem Długiemu, że dziś mu oddam. Do wieczora daleko, powiedział Kasjer. Ty nie gadaj, tylko pogrzeb po kieszeniach, zawsze masz jakieś zaskórniaki odszczeknął Kędzierzawy. Kasjer zaczął grzebać po kieszeniach. Kiedy zobaczyli dwie dwuzłotówki, a potem jeszcze trzy, byli bardzo uradowani.
             Idziemy do knajpy, zarządził Śmiały. Lokal był już otwarty. Przywitał ich kelner słowami:
             - Co to dziś inteligencja zarządzi?
             - Czy za 30 zł dostaniemy pół litra? - Zapytał Kędzierzawy.
             - Dostaniecie i jeszcze będzie reszta - powiedział z uśmiechem kelner.
            Niebawem na stole zjawiło się pół litra i trzy kieliszki. Kelner powiedział: daliście mi 30 zl, wódka kosztuję 25 zł, zostało 5, oddam wam po złotówce, a dla siebie wezmę dwa - zgoda? Zgodzili się szybko tym bardziej, że Śmiały już nalewał kieliszki. Po drugim kieliszku, kiedy poczuli się odprężeni i mogli już normalnie funkcjonować, odezwał się Kasjer.
             - Chłopy, coś tu nie gra. Każdy z nas zapłacił 9 zł, co daję 27 zł. Kelner zabrał 2 zł, to do jasnej cholery gdzie się podziała ta jedna sztuka?
             Zapadło milczenie, wszyscy intensywnie myśleli nad tym gdzie jest zaginiona sztuka.
               

piątek, 6 lipca 2018

HUMORESKA nr 67 KOZI AMANT


                                                                                Znalezione obrazy dla zapytania kozy hodowla                                                                                                           

    W mazowieckiej wsi Zalesie mieszkał Mieczysław Wasiek. Miał posturę osiłka i 24 lata. Edukację zakończył na ósmej klasie miejscowej szkoły. Zajęło mu to aż 11 lat, bo pani nauczycielka "uwzięła" się na niego i biedak musiał powtarzać piątą, szóstą i  ósmą klasę. Jak z tego wynika uczonym to on nie był, ale gadać potrafił za dwóch, szczególnie pod wiejskim sklepem przy piwie.
     Wszystkim, którzy chcieli go słuchać, najchętniej opowiadał o swoich sukcesach miłosnych. Według jego opowieści prawie wszystkie panny we wsi już przeleciał, a ponadto wiele z okolicy. Żeby być bardziej wiarygodnym wymieniał z imienia i nazwiska rzekomo te uwiedzione. We wsi aż wrzało od plotek. Te uwiedzione lub nie, były wściekłe na niego.
     Młodszym i naiwnym tłumaczył, że przespać się z dziewczyną to dla niego "małe piwo". Wystarczy, że powie takiej, że jest ładna, że ją kocha i że się z nią ożeni. A potem może już robić z nią wszystko to na co ma ochotę.
    Odważnym to on nie był. Często wdawał się w bijatyki, ale zawsze ze słabszymi i wtedy był okrutny. Silniejszych, lub dwóch omijał z daleka albo płaszczył się przed nimi. Gdy był podpity, a często mu się to zdarzało, chętnie pokrzykiwał: "Baby są głupie i nie ma na to rady."
     W pełni lata, na wiejskiej dyskotece, Mieciu wystartował do Kasi. Kasia miała opinie "twierdzy nie do zdobycia". Była piękną dziewczyną, miała 19 lat, skończyła technikum rolnicze. Jeździła samochodem i traktorem. Wraz z rodzicami zajmowała się  hodowlą kóz. Mieli ich ponad trzydzieści. Zbyt na mleko i twarogi, który sami wyrabiali, był duży. 5 do 10-ciu zł. za litr mleka zapewniał rodzinie przyzwoitą egzystencję. Dopłata z Unii w wysokości 15 euro od sztyki też nie była bez znaczenia.
     Po zabawie Mieciu odprowadzał Kasie do domu, plótł jej swoje farmazony i próbował dobierać się do niej. Nie pozwoliła mu nawet dotknąć się. Pod swoim domem powiedziała mu, że jutro będzie czekała na niego, o czwartej po południu, przy polnej gruszy na jej polu. Jak chcesz to przyjdź i zamknęła mu drzwi przed nosem.
     O swoim planie na randkę powiadomiła koleżanki: Zosię i Wandzię, rzekome ofiary amanta Miecia. Zgodziły się chętnie. Już o w pół do czwartej były pod gruszą wraz z kozą, którą przywiązały do drzewa, a same ukryły się za krzakiem kaliny i czekały.
     Jeszcze przed czwartą Mieciu dziarsko maszerował polną  dróżką. Doszedł do gruszy, zdziwił się widokiem kozy, a ta pięknie przywitała go swoim mmeee... Czekał.
     Po pewnym czasie wyszły dziewczyny z za kaliny. Kasia zawołała:   "Na co czekasz, bierz się za kozę." Zaś Zosia podpowiadała mu: "Dalej do roboty, jest najpiękniejsza w stadzie i ma na imię Róża.
     Wanda prawie krzyczała: "Powiedz jej, że ją kochasz i że się z nią ożenisz to ci sama nadstawi co trzeba."
      On stał czerwony jak burak z zaciśniętymi pięściami. One chichotały, a w przerwie pokrzykiwały: "No rusz się palancie itp..."
      Po pewnym czasie podszedł do dziewczyn i wysyczał: "Ja wam france nogi z dupy powyrywam."
      Na to Kasia: "Ty tchórzu tylko spróbuj, a my już obijemy Ci tą głupawą mordę. Pamiętamy jak uciekałeś przed Andrzejem chociaż jest o głowę niższy od ciebie.
     - " Bo to bokser" - odkrzyknął Mieciu.
     Tak, tak - odpowiedziały mu dziewczyny, ty jesteś chojrak tylko względem słabszych. Tchórz!
     Ze zwieszoną głową pomaszerował Mieciu do wsi. Dziewczęta tryumfowały.
      Nie minęło kilka godzin, a cała wieś wiedziała, że słynny amant Mieciu posiadł kozę. Wszyscy z niego drwili. Nawet dzieci, jeśli były w odpowiedniej odległości wołały za Mieciem: "Kozioł, Cap", albo "Kiedy wesele z kozo."
      Od tego czasu nasz bohater jakby zapadł się pod ziemnie. Unika ludzi. Nikt też już nie usłyszał od Miecia, że baby są głupie.