Dowcipy

niedziela, 29 czerwca 2014

Humoreska 26. Małżeńskie grzybobranie

Co może być piękniejsze?


         Jechali w milczeniu. Każdy zatopiony w swoich myślach. Tereska zastanawiała się, co zrobić, żeby "dołożyć" dziś Piotrowi, tak jak to nieraz bywało. Piotr chciałby być już na miejscu i rozpocząć "polowanie" na prawdziwki.
          Zatrzymał samochód, w dobrze znanym miejscu, na skraju lasu. Dzień był pochmurny i w lesie było jeszcze ciemno. Musieli poczekać na świt. Oboje się niecierpliwili. Od lat uwielbiali wspólne wyprawy do lasu. Cieszyli się z każdego deszczu. Wiadomo, bez deszczu nie ma grzybów. Kiedyś Piotrowi powiedział stary gajowy, że duże opady śniegu, a potem jego wolne topienie na wiosnę, jest zapowiedzią urodzaju. W tym roku tak było.
          - Ja już idę, powiedziała Tereska.
          - Tylko się nie zgub Tereniu, spotkamy się tu o siódmej. Zgoda?
          - Zgoda. "O mnie się nie martw. O mnie się nie martw." Zanuciła. I tak będę lepsza!
          Do samochodu przyszli prawie jednocześnie. Piotr był uśmiechnięty "od ucha do ucha". Miał 16 przepięknych  prawdziwków i kilka koźlarzy. Tereska była bezapelacyjnie gorsza. Nie znosiła przegrywać. Była zła.
          - Dokąd teraz pojedziemy Teraniu? Pojednawczo zapytał Piotr.
          - A jedź gdzie chcesz, odburknęła i wsiadła do samochodu.
         Pojechał aż za porębę. Tam przed laty bywało mnóstwo borowików to i dzisiaj też powinny być, kombinował. Tereska wzięła koszyk i bez słowa zginęła w młodych świerkach. Zatoczyła łuk i poszła w stronę dąbrowy. Zaraz pod pierwszym dębem oniemiała. Doliczyła do ośmiu, a potem zgubiła rachubę. Oczom nie wierzyła - jakie piękne, ten siwawy nalot, te przysadziste kształty, cuda! Dęby rosły z rzadka. Chodziła od jednego do drugiego. Błyskawicznie napełniła koszyk. Potem zbierała na kupki. Zatraciła się w czasie. Usłyszała klakson. To trąbił Piotr.
            Trąb sobie trąb, ja Ci pokarze kto tu jest lepszy! Co z tym zrobić?
          Zdjęła spodnie, zawiązała nogawki u dołu i zaczęła chodzić od kupki do kupki. Piotr trąbił. Ona się śmiała i była szczęśliwa.
         Wróciła do samochodu w majtkach, ze spodniami wypchanymi prawdziwkami na ramieniu i koszykiem w ręku. Na ten widok Piotrowi  "odebrało mowę". Gdy wracali do domu, powiedział: w tym starym lesie prawie nic nie było. Ja myślę, że las z wiekiem odgrzybia się, a człowiek grzybieje. 
           - Masz rację, tylko mnie to nie dotyczy.  
          


         


 

środa, 25 czerwca 2014

Humoreska nr 25. Małżeńska dyskusja

Do Ciebie mówię ...


         - Tatusiu, jak długo będziemy jechali do Babci?
         - Nie dłużej niż godzinę, Krzysiu. Siadaj do samochodu i zapnij pas.
         - Dlaczego Mamusia tak długo nie przychodzi?
         - Widzisz Krzysiu, kobiety mają swoje sprawy, nie zawsze zrozumiałe.
         - O, jest Mamusia.
         - Jedź, tylko uważaj, żebyś nas nie pozabijał. Wygodnie Ci tam synku?
         - Hamuj, nie widzisz czerwonego światła?
         - Widzę i hamuję.
         - Czemu nie jedziesz ulicą Kościuszki, tamtędy byłoby bliżej.
         - Nie prawda.
         - Już Ty mnie nie ucz. Jedź lewym pasem, bo za 500m będziesz skręcał w lewo.
         - Musisz go wyprzedzać? Dokąd się tak spieszysz? Pozabijasz nas. Jedziesz jak wariat.
         - Jadę zgodnie z przepisami.
       - Najlepiej żebyś jechał zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Krzysiu, moje kochanie może zjesz kanapeczkę, nie, to może napijesz się soczku malinowego? To masz jabłuszko. Jedz kochany, bo ostatnio wyglądasz mi mizernie.
         - Co Ty wygadujesz? Chłopak zdrów jak ryba i rośnie w oczach.
         - Już matka wie najlepiej. A w ogóle to przestań się gapić za babami.
         - To mam jechać z zamkniętymi oczyma.
         - Już Ty dobrze wiesz o co mi chodzi? Niewiniątko.
         - O, widzę domek Babci. Babcia jest na podwórku.
         - No, nareszcie koniec tej mordęgi. Nie wiem jak byś tu dojechał beze mnie.
         - Tatusiu, powiedz mi, kto Ci podpowiadał jak masz jechać kiedy byleś kawalerem?
         

sobota, 21 czerwca 2014

Humoreska 24. Niby taki naiwny, a jednak..

Edytki bywają rozkoszne!
                                                                   


     Szedł obładowany, krętą ścieżką, wzdłuż jeziora . Na plecach miał torbę  z wędkami i składany stołek. W lewej ręce trzymał reklamówkę z zanętą i przynętą , a w prawej wiadro z żywcami. Kiedy doszedł do pastwiska Rogowskich zobaczył, zamiast krów, roznegliżowaną kobietę. Zdziwiło go to. Potem uświadomił sobie, że to musi  być kuzynka gospodarzy z Warszawy. Ukłonił się  i powiedział grzecznie - dzień dobry. Dama zmierzyła go od  „stóp do głów” i powiedziała – a Pan to jest ten Franek, co łowi ryby. Był mile zaskoczony.

      - Czy się Panu spieszy?  - Zapytała.  Speszył się. O nie, … Proszę Pani.

     - To niech Franek siada tu. – Powiedziała i pokazała miejsce na kocu obok siebie.  Zrzucił z siebie cały sprzęt i posłusznie usiadł, jak mu kazała. Miała na sobie bardzo skąpy kostium. Jej obwity biust wylewał się na zewnątrz. Krępował się patrzeć na te dorodne kształty. Twarz go paliła.

     -Będziemy mówili sobie po imieniu. Ja jestem Edyta. Mów do mnie Edytka.  

    - Tak, proszę Pani.

    - Nie Pani, tylko Edytka!

    - Jesteś żonaty? Ile masz lat?

    - 42, kawaler.

    - Gdzie pracujesz?

    - Jestem magazynierem w hurtowni wyrobów metalowych.

    - To bardzo ładnie Franiu, a narzeczoną masz?

    - Nie proszę Pani, jeszcze nie, … nie proszę Pani Edytki.

    - A chciałbyś, żebym ja była Twoją narzeczoną? 

    - Edytka sobie żartuję z wsiowego kawalera.

    - Słyszałam, że masz ładny domek, mogłabym z Tobą zamieszkać?

    - Tak bez ślubu? To chyba nie.

    - To możemy wziąć ślub.

    - Nie, proszę Edytki. Ja się ożenię tylko z dziewicą. A Edytka na dziewicę mi nie wygląda…

     





  

             
             

    

wtorek, 10 czerwca 2014

Humoreska 23. Małżeńskie uroki

Tata wszystko może...

 

     Marek wstał w złym humorze, bo Małgosia już czwarty dzień była niedysponowana. Zaczęła się zwykła krzątanina. Mycie dzieci, ubieranie, słanie łóżek. Śniadanie przy rodzinnym stole bo tego wymaga Mama. Piotruś się wierci jak zwykle. Chciał Kasię uszczypnąć i zrzucił talerz z kaszką na podłogę. Marek zgrzytnął zębami. Małgosia spojrzała na niego i spokojnie powiedziała: weź ścierkę i posprzątaj. Bez słowa ścierał pół podłogi w kuchni.
      Już mieli wychodzić gdy Kasia rozbeczała się. Co się stało? Zapomniałam odrobić lekcję z polskiego. Ty pójdziesz do Pani powiedział Marek do żony, Ona mnie nie znosi, a ja Jej.
      Zajechali pod przedszkole. Marek odpasał Piotrusia i wyciągnął z samochodu. Na korytarzu dopadła ich Kierowniczka i wydarła się: - Dziś już 14-ty, a Pan jeszcze nie opłacił przedszkola! Co miał zrobić? Powiedział; - Przepraszam, zaraz w pracy zrobię przelew. I pomyślał: - "Ty cholerna małpo, chętnie bym cię udusił. Muszę to znosić bo w przyszłym roku nie przyjmie Piotrusia."
      Pod szkołą  długo czekał na Małgosię. Wyszła wściekła. Co się stało? Wyobraź sobie, że ta stara panna, kretynka, przez 10 min. tłumaczyła mi jak wychowywać dzieci!
      Stali w korkach. Kasia była spóźniona kilka minut. Zanim On dojechał do swojej pracy była już blisko dziewiąta. Przywitał Go szef: -" Co to Panie inżynierze, żona Pana piersią przygniotła i nie mógł Pan wstać?" - i zaczął się kretyńsko śmiać z tego głupiego żartu. Pracował 8 godzin bardzo intensywnie. Nareszcie koniec. Jutro piątek, a potem dwa dni spokoju.
      Kiedy rodzina, w komplecie, zasiadła do obiadu dochodziła piąta. Marek oświadczył: "Przez sobotę i niedzielę będę tylko leżał na kanapie." O, powiedziała Małgosia, zapomniałam Wam powiedzieć, że jutro przyjeżdża moja Mama".
      Przyjazd teściowej nie ucieszył Marka. Była to dobra kobieta, pod warunkiem, że cały świat kręcił się wokół niej.