Dowcipy

poniedziałek, 13 grudnia 2021

Hymoreska nr 100 M L E K O

      


                                           


                                                                     M L E K O

       Wincenty Ziemski urodził się, jako trzecie dziecko w komorniczej rodzinie w 1907 roku. Ukończył cztery odziały w wiejskiej szkole, a potem jeszcze trzy w gminnej jako prymus. Gdy miał 16 lat wuj ściągnął go do Francji, gdzie zaczął terminować  jako kowal i ślusarz. Do rodzinnej wsi powrócił na koniec 1937 roku ze znaczącą ilością gotówki.

       Kupił hektar ziemi, na skraju wsi i postawił najpierw kuźnię, a potem dom i oborę. Także wkrótce ożenił się z Leokadią od Krasków. Leosia, bo tak ją nazywał, miała wszystko co kobieta według niego mieć powinna za wyjątkiem bystrości. Tym się jednak nie przejmował do uważał, że żona nie jest od myślenia tylko do roboty. Do jej obowiązków należała się opieka nad krową, parą prosiaków, stadkiem kur, psem i kotem.

      Wicek bardzo szybko zasłynął we wsi i okolicy jako doskonały fachowiec. Podkuwał konie, wyrabiał zawiasy do drzwi i bram zwykłe i ozdobne, dorabiał klucze, naprawiał zamki i potrafił spawać co w tym czasie było tam ewenementem. Jednak najwięcej chwały zyskał gdy okuł drewniany wóz konny, który wykonał wiejski stelmach. Stalowe obręcze tak spasował na drewnianych kołach, że nie spadały pomimo, że nie były niczym przytwierdzone.

     Wiosną 1940 roku Niemcy wywieźli Wicka w nieznanym kierunku. Dopiero po roku przyszedł od niego list, w którym pisał, że pracuje w fabryce mechanicznej i niczego mu nie brakuje. Adresu zwrotnego nie było. Ten list przeczytał Leosi sąsiad, bo ona była niepiśmienna. Nad tym – niczego mi nie brakuje – zastanawiali się ludzie, bo już wiedzieli, że więźniowie muszą tak pisać. Co mogła jednak zrobić biedna Leosia? Klepała biedę i bawiła synka, który urodził się pół roku wcześniej.

      Wicek powrócił wiosną 1945 roku, wymizerowany ale cały i zdrowy. Opowiadał, że całą wojnę pracował w fabryce czołgów, a Niemcy traktowali go względnie dobrze jako doskonałego fachowca. Leosia odkarmiała go.  On otworzył kuźnię i miał dużo roboty. Sprowadził z „Odzyskanych” młockarnię z silnikiem, oraz  napędzaną ręcznie, stołową wiertarkę. Chłopi i chłopcy schodzili oglądać jak to żelazo w żelazie robi małą dziurę.

      Bomba wybuchła we wsi kiedy Wicek ogłosił, że jest komunistą, że do kościoła chodzić nie będzie, że proboszcza nie przyjmie po kolędzie. Kogo innego to wieś by zakrakała, ale Wicek miał autorytet i uznali go, co najwyżej, za dziwaka. Znaleźli się od razu tacy co chcieli Wicka zapisać do PPR. Powiedział im, że on jest komunistą francuskim i z tymi ze wschodu zadawać się nie  będzie. Podpadł Władzy.

      Był we wsi gospodarz, nazywał się Zieliński, słynny z pobożności. Prowadził wspólne różance, majowe śpiewy pod figurą Matki Boskiej, czy wielogodzinne modlitwy przy zmarłym. Miał też konie, a konie trzeba było podkuć, to mógł zrobić tylko Wicek. Kiedy zapytał o termin Wicek wyznaczył mu jedenastą godzinę w niedzielę to jest dokładnie wtedy gdy rozpoczynała się Suma w kościele. Biedny Zieliński nie miał wyjścia. Za to pół wsi miało się z czego śmiać.

     W pewne niedzielne popołudnie Wicek został zaproszony do Waśka żeby oblać świeżo okuty wóz. Przyszli też dwaj sąsiedzi: Rochna i Fabich. Kiedy tak sobie siedzieli nad pół litrówką, Waśkowa podała im po kubku kakao, napój im nie znany. Wytłumaczyła im, że te cudo dostała w paczce od ciotki z Ameryki i ugotowała na mleku tak jak poradziła jej stara Dąbrowska. Wtedy Wicek zapytał: - A mleko ci niewykipiałą? Nie – Odpowiedziała Waśkowa. To dziwne, Leosi zawsze wykipi. Co ty opowiadasz – wtrącił się Rochna – mogę iść o zakład, że nie zawsze.

      To dobra – powiedział Wicek – idziemy do mnie, karzę ugotować Leosi 2 litry mleka, jak wykipi to Ty stawiasz ½ litra, a jak nie wykipi to ja stawiam dwie butelki. Zgoda? Zgoda – odpowiedział Rochna, ale powiemy Leosi o tym zakładzie. Zgoda? Wicek zgodził się. Dopili resztę i we czwórkę poszli do Leosi.

     Kiedy wytłumaczyli o co chodzi, Leosia zaczęła rozpalać ogień w kuchni. Siedzieli i czekali. Powiedz mi Leosia – odezwał się Fabich – czy to prawda, że twoja siostra Mania urodziła dzieciaka na miedzy?

    - Prawda, a było to tak. Mania była przy nadziei już trzeci raz. Czuła, że za tydzień lub dwa urodzi. Poszła, aż za górę Kosinowo kopać kartofle. Umówiła się z chłopem, że pod wieczór po nią przyjedzie. Ledwie ukopała pół koszyka chwyciły ją bóle. Dokoła ani ducha, znikąd pomocy.  Nie minęło pół godziny i zaczął się poród. Siedziała na miedzy, ściągnęła kieckę żeby owinąć dzieciaka. Urodził się duży piękny chłopak i zaczął się drzeć. Dała mu cyca. Majtek jak zwykle nie miała, więc przyrodzenie zasłoniła fartuchem.

       Po jakimś czasie postanowiła powlec się do domu. Do tej góry Kosinowej jakoś  doszła, dalej nie miała sił. Usiadła na miedzy, wtedy chłopak zaczął się drzeć. Dawała mu cyca, ale nie chciał pić tylko krzyczał coraz głośniej. Zebrała siły i uklękła, o tak pokazała Leosia, zaczęła go huśtać. Wszyscy chłopi patrzyli na klęczącą Leosię. Wtedy rozległ się syk. Mleko wykipiało… Zanim dopadła je Leosia było już na podłodze!!!

                                                                                                      Piaseczno 13.04.2021 r.

     

 


           

czwartek, 9 grudnia 2021

Humoreska nr 99 W D O W I E C

       

                         


                 Zaczęło się to wtedy gdy dla Klubu Seniora zorganizowano wycieczkę do Żelazowej Woli. Tereska przybiegła do autobusu w ostatniej chwili. Usiadła na jedyne wolne miejsce. Sąsiadkę obok znała dotąd zaledwie z widzenia. Zaczęły rozmawiać.

      Sąsiadka miała na imię Irena i była nauczycielką historii. Tereska wyczuła w niej bratnią duszę bo sama była nauczycielką języka polskiego. Zanim dojechały do celu wiedziały już prawie wszystko o sobie. Obie były wdowami, obie dobijały do siedemdziesiątki, obie miały dzieci i wnuki, które kochały, ale tylko sporadycznie pomagały w opiece nad nimi.

       W drodze powrotnej oczywiście jechały obok siebie i obiecały sobie, że będą często spotykać się. Każda miała samodzielne mieszkanie i względnie dobrą emeryturę, więc nie musiały oglądać się na wsparcie u dzieci.

      Spotykały się to u jednej to u drugiej, a czasem w kawiarni. Uwielbiały też spacery po lesie z kijkami. Rozmawiały o wszystkim, ale jeden temat był tabu. Każda z nich marzyła o przyjacielu, jednocześnie zdawała sobie sprawę, że znalezienie chłopa w tym wieku i to chłopa do rzeczy, graniczy z cudem.

     Pół roku przyjaźni minęło nie wiadomo kiedy i wówczas Tereska doszła do wniosku, że musi wymalować mieszkanie. Poprosiła syna żeby znalazł jej niedrogiego fachowca. Znalazł, zadzwonił i powiedział, że to jest emeryt, technik budowlany, ma opinie „złotej rączki” i na imię Marek. Zapisz Mamo telefon i umawiaj się z nim.

    Przyszedł Marek do Tereski, dziarski, przystojny. Powiedział, że jest  wdowcem. Obejrzał skrupulatnie całe mieszkanie i powiedział, że umywalka w łazience jest paskudna, to jeżeli Pani chce też może ją wymienić. Chciała. On powiedział, że będzie pracował po 5 godzin dziennie .Całość pracy powinien wykonać w tydzień. Życzy sobie po 20 zł za godzinę. Jeśli to Pani odpowiada, to jutro pojedziemy  wybierać kolory farb. Tereska zgodziła się szybko i poczęstowała Go kawą i własnej roboty ciastem. Pochwalił.

    Malowanie posuwało się w szybkim tępię. Lubiła patrzeć jak pracował, zgrabnie, lekko jakby od niechcenia. Oczywiście pochwaliła się telefonicznie swoim majstrem Irence. Ta od razu przybiegła i zaczęła wypytywać Go czy nie zreperował by jej kranu bo kapie. Czemu nie, powiedział, ale przedtem muszę go zobaczyć.

     Koniec pracy Irenka uczciła wytwornym obiadem z winem. Zaprosiła też swoją przyjaciółkę. Obie zachwycały się rezultatami pracy Marka. On zabawiał Je dowcipami.

     U Irenki w domu powiedział, że on dziadostwa robił nie będzie, trzeba kupić nowy kran i umywalkę. Ona podświadomie chciała jak najdłużej zatrzymać u siebie takiego przystojniaka, więc szybko zgodziła się.

     Dla tych kobiet Marek był cennym nabytkiem więc zapraszały Go do siebie na kawki. Wkrótce wszyscy troje byli po imieniu. On dbał o to żeby byli zawsze we troje. Było to trochę dziwne, ale kalkulowały sobie, że nie może zdecydować się którą wybrać, to też wychodziły ze skóry żeby mu się przypodobać.

     Gdy obie zaprosił do siebie na obiad i zaserwował chłodnik litewski, a na drugie danie kaczkę pieczoną z jabłkami były zachwycone, tym bardziej, że przed obiadem zdążyły spenetrować mieszkanie. Wszędzie panował idealny ład i porządek.

     Kiedy wychodziły obie czuły się zakochane w Marku i obie intensywnie myślały jakim sposobem pozbyć się konkurentki.

     Tereska postanowiła poradzić się swojego roztropnego syna. Powiedziała mu, że kocha tego Marka i nie wie co zrobić jak się jej oświadczy? Mamo, bądź spokojna, on Ci się nie oświadczy.

   - Myślisz, że wybierze Irenę.

   - On nie oświadczy się ani Tobie, ani Irence – on jest ciota.

   - Co to znaczy?

   - To znaczy, że jest pedałem. Całe życie żył z innym takim, a gdy tamten zmarł trzy lata temu to wszystkim opowiada, że jest wdowcem.

     Tereska poczuła się tak jakby ktoś zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Powlekła się do domu. Zadzwoniła do Iranki i nakazała jej natychmiast przyjść do siebie. Tamta wystraszona tonem głosu prawie biegła.

      Gdy Irena usłyszała rewelacje, najpierw cicho, a potem co raz głośniej zaczęła się śmiać. Tereska najpierw zdziwiona, potem śmiech jej się udzielił. Śmiały się do łez, pokrzykując co chwila …ale wdowiec,  …ale wdowiec!

                                                                              Piaseczno 25.11.2021 rok

          

              

wtorek, 7 grudnia 2021

hUMORESKA nr 98 NIEDZIELNE POPOŁÓDNIE

        


                                       


                             

                                       NIEDZIELNE  POPOŁUDNIE

           W niedziele popołudnie, rodzinę  7-mio letniego Jasia i 3 letniej Agatki odwiedziła ciocia Krysia. Dzieci otrzymały prezenty: Piotruś  pudełko kredek, a Agatka małego pluszowego kotka. Ciocia z Mamą i Tatą pili kawę i rozmawiali. Dzieci oglądały bajki w telewizji.

         Kiedy ciocia wychodziła podszedł do niej Piotruś i powiedział: - Ciociu dziękuję Ci za prezencik. Na to Ciocia: - Jasiu – niema za co! Ja też tak myślę – z poważną miną powiedział Jaś – ale Mama mi kazała. 

 

Humoreska nr 97 JĘZYK PSZCZÓŁ

    

                                               


      Staś ma 8 lat i mieszka w Warszawie z mamą, tatą i 4-letnią Beatką. Nareszcie doczekał się wakacji. Dziś jest święto, bo cała rodzina jedzie samochodem do Dziadków, do wsi w powiecie Mława. Staś uwielbia wieś, najchętniej mieszkałby tam cały rok.

    Dziadkowie mają duży dom i ogromne budynki gospodarcze, a w nich stado mlecznych krów. Dziadek chorował i przekazał gospodarstwo Kazikowi, bratu Taty, a sam zajmuje się tylko pasieką. Ule stoją w dużym sadzie, pośród jabłoni, czereśni i grusz.  

     Przed wieczorem, w niedziele, rodzina Stasia wyjechała, on szczęśliwy pozostał. W poniedziałek, po śniadaniu, Dziadek powiedział: - Pójdziemy Stasiu popatrzeć jak pracują pszczoły.

      Uli było 36. Już z dala słychać było brzęczenie pszczół. Usiedli na ławce. Z każdego ula, co chwila wylatywały pszczoły, a inne przylatywały.

      Dziadku – zapytał Staś – skąd wie pszczoła, że to jest jej dom? . Pszczoły posiadają najbardziej skomplikowaną formę  porozumiewania się w całym świecie zwierząt. Odbywa się to za pomocą bodźców chemicznych i fizycznych, to jest ich język – powiedział Dziadek. Kiedy młoda pszczoła wylatuje pierwszy raz z ula dokładnie przygląda się otoczeniu własnego domu i zapamiętuje to na całe życie. Gdyby się pomyliła to i tak by nie została wpuszczona do innego bo przy każdym wlocie stoją strażnicy i by jej nie wpuścili.

     A skąd wiedzą, że to obca?

     Po zapachu Stasiu. One mają 1000 razy silniejszy węch niż człowiek.  Każda rodzina pszczela ma charakterystyczny dla siebie zapach.

    Najbardziej charakterystyczną formą porozumiewanie się pszczół jest taniec , zwany również mową pszczół, a to polega na regularnie powtarzających się ruchach pszczół po przestrzeni plastra . Taniec informuje osobniki przebywające w gnieździe o wystąpieniu określonego zjawiska . Kreślone w nim krzywe i kąty są dodatkową informacją o położeniu źródła pożytku względem słońca.

    Innym sposobem przekazywania informacji w ulu są zapachy - feromony. Np. wydzielają feromony alarmowe kiedy są zagrożone i wtedy są gotowe do walki. Także porozumiewają się za pomocą dźwięków i wibracji.

    W ubiegłym roku pokazywałem ci Stasiu plastry, służą one pszczołom do gromadzenia zapasów pokarmu: miodu i pyłku oraz do wychowu czerwiu. Komórki robotnic mają 5,37 mm średnicy i zawsze dokładnie tyle, co do tysięcznej części milimetra, chociaż nie używają żadnej miary.

    Powiem ci jeszcze Stasiu, że królowa wydzielając konkretny zapach kieruje robotnicami i całą strukturą rodziny .

     Dziadku – z tego co powiedziałeś wynika, że pszczoły są bardzo mądre bo wiedzą co gdzie, jak i kiedy mają robić. Myślę, że są bardzo szczęśliwe.

     A dlaczego tak myślisz Stasiu?

     Bo wszystko potrafią bez chodzenia do szkoły!

 

                                                                       

       



Humoreska nr96 ŻONA PROBOSZCZA

    

                          

                                                                                                                                           

Wtedy gdy Maciej postanowił dać wytchnąć koniom, nadeszła Krysia i z pięknym uśmiechem powiedziała: - Witam Stryja. A Stryj orze pod jęczmień czy pod owies?

     - Pod kartofle. A ty skąd się tu wzięłaś?

   - Ojciec zawiózł mnie rano na pole przy bagienku i sadziłam kartofle, sam pojechał w średnią orać pod jęczmień. Mówicie, że pod kartofle, przecież w zeszłym roku tu były  kartofle i tak bez obornika? Agronom mówi, że należy stosować płodozmian.

   - Posadzę wczesne, a jak wzejdą to rzucę trochę nawozu i na początku lipca zawiozę do miasta. Miastowi wszystko zjedzą. Mówisz płodozmian, a Twój Ojciec przez trzy lata na tym samym polu  uprawiał to samo i rok po roku urodziły się trzy córki i to jakie, nie tylko najładniejsze w całej wsi ale i w okolicy. I zaśmiał się ze swojego żartu.

    - A powiedz mi Krysiu co u was, w niedzielę robili proboszcze i ile ty masz lat?

    - O to cały cyrk, a ja niedługo skończę 18.

    - No to opowiadaj!

    - W niedzielę, jak Proboszcz zbierał na tacę, to szepnął Mamie, że po obiedzie przyjdzie do nas z proboszczem z Żuromina w interesach. Mamę zaskoczył, ale jak dodał, że chciałby aby była w domu Marta, to coś jej zaczęło świtać.

    - Przyszli. Mama zaprosiła ich do pokoju. Za chwilę Marta przyniosła kawę i ciasto. Ten z Żuromina wstał, podszedł do Marty, wziął ją za rękę i zaczął pytać jaką szkołę skończyła i czy umie gotować. Oglądał  Martę ze wszystkich stron jak kobyłę na jarmarku. Potem usiadł i powiedział, że chce ją zatrudnić na plebani jako gospodynię. Będzie jej dawał duże pieniądze i ubranie. Będzie z nim jeździła na wycieczki krajowe i zagraniczne, a na rodzinę spłynie błogosławieństwo Boże.

    - Wtedy zabrała głos Mama, powiedziała krótko: – Nic z tego nie będzie. 

    - Wtedy  nasz Proboszcz zaczął długą mowę, że w tym roku papieżem został nasz rodak, że wszyscy Polacy powinni jeszcze bardziej się modlić i służyć Bogu, że służba na plebanii bardzo spodoba się Bogu, a na rodzinę spłynie wiele łask i takie tam farmazony.

    Mama cierpliwie wysłuchała do końca te androny i powiedziała: - Nic z tego!

    Księżula się obrazili i jak nie pyszni wyszli. Mnie i Zosię popadł taki śmiech nie do opanowania. A kiedy Zosia popatrzyła na Martę i powiedziała: - Mogłaś zostać żoną proboszcza to i Marta zaczęła się śmiać i było fajnie.

    Wtedy Tata odezwał się po raz pierwszy: - Ludzie wezmą nas na języki.

    Na to Mama: - Niech wezmą, pogadają tydzień i zapomną. Gdyby Marta tam poszła i wróciła z księdza bachorem to ludzie mieliby o czym gadać latami.  A zauważyłeś mój mężu jak się ślinił, ten stary łajdak, jak oglądał Martę? Brali nas za jełopów. Łaska i błogosławieństwo spotka rodzinę. Owszem spotkałaby nas hańba i wstyd do końca życia. A wam moje panny, śmieszki, powiem, że już nie mogę się doczekać kiedy zostanę babcią. Moim marzeniem jest mieć z tuzin kochanych wnucząt, ale ani jednego od księdza.

    Kasia poszła, a Maciej pomyślał: - Najmłodsza a jaka mądra, szkoda, że nie jestem młody i nie kawaler, zaraz bym się z nią ożenił.