Dowcipy

czwartek, 17 grudnia 2015

Humoreska nr 42. O KURZE I O TROSkLIWOŚCI

               Głowa Kurczaka, Kurczak, Pet                                                                    

             Starzy ludzie we wsi gadali, że nienawiść między rodzinami Wiśniewskich i Dąbrowskich ciągnie się od wielu pokoleń. Jako sąsiedzi wadzili się o byle głupstwo. Bywało, że jak strażacy organizowali zabawę w remizie, to każdy szukał stronników, a potem były okropne bijatyki. Kończyło się to nie raz szpitalem i jaszcze większą nienawiścią.
             Był początek września, gdy Wiśniewski ze swoim 10-cio letnim synem Stasiem, siali żyto na polu za stodołą. Gdy kończyli pracę wyjechał z siewnikiem Dąbrowski. Tuż za miedzą. Już mieli jechać na podwórko gdy Staś zawołał: - O Tato kura, to ich kura. 
           Rzeczywiście kura wydziobywała świeżo zasiane ziarno na polu Wiśniewskich. Krew zalała Wiśniewskiego bo sąsiad udawał, że nic nie widzi. Wydarł się więc na pół wsi:
               - Zabierz tę cholerną kurę, bo nie ręczę za siebie!
               - Złap ją sam, a przy okazji zmacaj, może ma jajko. Powiedział Dąbrowski, śmiejąc się przy tym, na cały głos, ze swojego dowcipu.
               Wiśniewski rozejrzał się dokoła i zobaczył stojącą pod stodołą kłonicę. Porwał ją i podbiegł do sąsiada. Z impetem walnął go w głowę. Dąbrowski padł jak kłoda. Spokojnie wrócił do  koni i powiedział do Stasia: - Jedziemy.
               Zanim znaleźli Dąbrowskiego, zanim przyjechało pogotowie, mięło dwie i pół godziny. Zmarł w drodze do szpitala.
               Dochodzenie było krótkie. Przyjechała milicja i zamknęli Wiśniewskiego w areszcie.
              Żona Wiśniewskiego była znana we wsi jako nadzwyczaj pracowita i troskliwa. Troszczyła się o dzieci, a w szczególności o swojego Józia. To też jeździła do aresztu na wszystkie możliwe wizyty. Zawoziła Mu ulubioną szarlotkę i wszystko inne na co pozwolili. Aby mieć pieniądze dla adwokatów sprzedała dwa konie, a potem trzy krowy. Nic nie wskórali.
             Na rozprawie Sędzina nie chciała uznać "zbrodni w afekcie". Przyczepiła się do nieudzielenia pomocy poszkodowanemu. Zapadł wyrok: - ŚMIERĆ.
             Powiadomili Wiśniewską, że może być przy egzekucji. Była już pod więzieniem kilka godzin wcześniej. Płakała nieustannie. Kiedy zobaczyła męża tuż przed egzekucją dosłownie wyła. Zagrozili Jej, że jak się nie uspokoi to zostanie wyprowadzona. Opanowała się z wielkim trudem.
              Kiedy prokurator zapytał skazańca jaka jest jego ostatnia wola, odpowiedział, że chciałby zapalić.
             Wtedy, maksymalnie zestresowana Wiśniewska wypaliła; - Józiu nie pal, przecież wiesz, że to Ci szkodzi!






                

czwartek, 3 grudnia 2015

Humoreska nr 41. MAŁŻEŃSKI NAGROBEK

                                                                                         


        - Jeździsz już z 10 minut i nie możesz zaparkować. Tyle stoi samochodów, wszyscy znaleźli miejsca, a tylko Ty nie możesz. Z reszto jak zawsze. Przez ciebie spóźnimy się do teatru.
         Taki tekst, typowy dla siebie, wygłosiła do męża Wanda. Byli małżeństwem od 28 lat. Pobrali się po trzech miesiącach narzeczeństwa. Bolesław z miłości. Wanda z rozsądku. Ona wysoka, masywnie zbudowana, apodyktyczna, miała 25 lat. Chciała mieć rodzinę. Nikt inny się jej nie trafiał. On cherlawy, bezdzietny wdowiec, był 16 lat straszy od Wandzi. Jako wysokiej klasy frezer dobrze zarabiał. Cieszył się szacunkiem w pracy i wśród znajomych.
       Wanda szybko awansowała w swoim zawodzie. W wieku 28 lat została dyrektorką dużego przedszkola. Swoim personelem rządziła "żelazną ręką". Podświadomie czerpała radość gdy czuła, że ludzie jej się boją. Powracając do domu, nie przestawała być dyrektorem, też musiała rządzić.
          W dwa lata po ślubie urodziła dwie córki. Będąc w drugiej ciąży odstawiła, na zawsze, Bolka od łoża. Spali w oddzielnych pokojach. On razem z dziewczynkami, aby mógł je pielęgnować nie budząc żony. Atmosfera panująca  w domu spowodowała, że po jego miłości szybko nie pozostało śladu. Gdy dziewczynki dorastały, Wanda szczuła je przeciw Ojcu, wskazując jaki to z niego fajtłapa. Pokończyły studia. Wyniosły się z domu. Zrozumiały, że Ojciec jest porządnym człowiekiem i zasługuję na szacunek.
          Jego radością była praca i wędkowanie. Kiedy doczekał się emerytury wiele czasu spędzał nad pobliskim jeziorem. Podświadomie chciał być jak najdalej od żony.
          Pewnej środy, wieczorem, przygotowywał się do wyjazdu na ryby. W czwartek rano, jak codziennie, odwoził Wandę do pracy. Zapytała Go: 
          - Znów pojedziesz na te swoje głupie ryby?
          - Nie wiem, bo jak źle się czuję, odpowiedział.
          Kiedy wróciła z pracy, Bolek siedział w fotelu, był martwy.
        Po pogrzebie postanowiła wystawić Bolkowi okazały nagrobek. Niech ludzie wiedzą jak kochała męża. Poszła do kamieniarza, wybrała model i nakazała aby był wykonany z królewskiego granitu. Kamieniarz chciał wiedzieć jakie wykuć napisy?
          Podała kartkę i powiedziała: - Tu jest nazwisko i imię, oraz daty, a sentencja niech będzie typowa. 
          Przy odbiorze nagrobka stwierdziła, że sentencja "Spoczywaj w spokoju" Jej nie odpowiada.
         Kamieniarz zdenerwował się i powiedział: - Trzeba było gadać przy zamówieniu o co Pani chodzi, teraz ja już nic nie zrobię. 
          - Zrobi Pan bo inaczej nie zapłacę. Ma tu być dopisane: "dokąd mnie tam nie będzie."   





         

poniedziałek, 30 listopada 2015

Humoreska nr. 40. JAK PIOTRUŚ ODKOCHAŁ SIĘ!

              Dziewczyna, Plener, Portret, Natura, Lato, Uśmiech                                                        


      Piotr urodził się w biednej, wielodzietnej rodzinie w podkrakowskiej wsi. Był bardzo dobrym uczniem. Szkołę średnią skończył z wyróżnieniem. Chciał zostać lekarzem. Niestety, ojciec zapowiedział mu, że dalej musi sam sobie radzić bo musi zadbać o wykształcenie młodszego rodzeństwa. Przypadkowo dowiedział się, że w Łodzi istnieje Wojskowa Akademia Medyczna, że tam dostanie wszystko za darmo byle tylko zdawał egzaminy na czas. Dowiedział się także, że dostać się tam jest bardzo trudno bo takich chętnych jak on są tysiące i na egzaminach wstępnych niemiłosiernie oblewają.
       Egzaminy zdał. Został przyjęty. Był dumny z pierwszego drelichowego munduru. Z chłopskim uporem uczył się dniami i nocami. Wiedział, że już po pierwszym semestrze będzie czystka. Słabi wylecą. Zaliczał kolejne semestry z dobrymi i bardzo dobrymi ocenami. Po odbyciu pierwszych praktyk, postanowił, że zostanie chirurgiem i to nie byle jakim, ale światowej sławy. Przestało go cokolwiek interesować poza medycyną.
       Koledzy Piotra chodzili do kina, na zabawy i prywatki, a przede wszystkim uganiali się za dziewczynami. Tym bardziej, że WAM współpracowała z cywilną Akademią Medyczną, a tam  roiło się od przyszłych lekarek, które szukały sobie wojskowych mężów.  
           Piotr postanowił, że się ożeni dopiero po studiach jak zrobi specjalizację i nie z lekarką bo ta by przeszkadzała mu w zrobieniu kariery.
          Jesteś prawiczkiem - pokpiwali koledzy z Piotrusia. A właśnie, że nie. Jak byłem na urlopie to straciłem cnotę z jedną rozwódką - odcinał się. To była nie prawda, ale tego sprawdzić nie mogli.
            Skończyli piąty rok studiów, czuli się już prawie lekarzami. Wiadomo, szósty rok to taki spacerek.
Byli już podporucznikami. Mieli dobre pensję. Czarne garnitury były w modzie, więc wszyscy je mieli.   Pewnej soboty, koledzy siłą zmusili Piotrusia do pójścia z nimi do restauracji  "Malinowa" na dancing. Usiedli we czterech przy stoliku i zaczęli rozglądać się po sali. Piotr spojrzał przed siebie i oniemiał. W odległości jakieś 25 m siedziała dziewczyna  w jakimś towarzystwie. Ale jaka dziewczyna? Cud. Anioł. Niebieskie oczy, niebieska sukienka i te blond falujące włosy, ten uśmiech. Wydało mu się, że widzi nad jej głową aureolę.
           Serce waliło mu jak młot gdy biegł do niej kiedy zagrała orkiestra. Pójdzie, nie pójdzie, kołatało mu w głowie. Poszła. Wiedział, czuł, że przez te trzy tańce, które ma przed sobą, zadecydują o całym jego życiu. Gdy się odezwała, gdy spojrzała mu w oczy, gdy leciutko przytuliła się do niego - był zachwycony. Był gotów klęknąć, natychmiast tu na sali i wyznać jej dozgonną miłość i wierność.
          Nie wiedział jak postąpić. Bał się jej spłoszyć. Bał się, że może utracić ją na zawsze, więc z trudem wydukał: - Może Pani zechciałaby spędzić ze mną cały wieczór?
          Odpowiedziała natychmiast: - Chętnie, ja od tego tu jestem, ale nie wiem czy Pana na mnie stać!



środa, 23 września 2015

Humoreska nr 39. GRZYBOBRANIE Z MORAŁEM

Grzyb, Cep, Jesienią, Jeść, Jadalny, Las




        Władek zatrzymał samochód na dukcie, na niewielkim wzniesieniu. Wysiedli, to znaczy on jego żona Kasia i ich wypróbowani przyjaciele, małżeństwo Zosia i Krzych. Wszyscy byli prawie czterdziestolatkami. Inżynierowie, Krzysiek i Władek, znali się jeszcze ze studiów, a ich żony uczyły w jednej szkole.
       Grzybów jest dużo, powiedział Władek. Zabłądzić trudno bo, popatrzcie: dukt na którym stoimy biegnie z północy na południe. Jeżeli ktoś pójdzie w kierunku słońca, to żeby wrócić do samochodu musi mieć słońce w plecy. Wyjdzie na dukt i zobaczy samochód. Jeżeli ktoś pójdzie na zachód, to będzie miał sytuację odwrotną. Spotkamy się tu za dwie godziny. Powodzenia.
          Jakoś tak wyszło, że Władek z Zosią poszli na zachód, a Kasia z Krzysiem na wschód. Za chwilę już było słychać pierwsze zachwyty nad prawdziwkami. Potem głosy umilkły. Każde z nich myślało tylko o tym żeby nazbierać jak najwięcej. Minęła godzina. Krzyś zobaczył Zosię jak się schylała. Co tam masz? No choć zobacz co za cudo! Podszedł do niej. Klęczała. Trzy prawdziwki  były piękne. Zawsze podobała mu się, ale dziś Zosia, w tym grzybowym szczęściu, była cudna. Klęknął koło Niej. Przytulił Ją. Całował. Nie broniła się. Rozbierał Ją. Mech był puszysty i chłodny. Było im dobrze, dobrze, dobrze. 
         O Boże, co ja zrobiłam? Jak ja teraz spojrzę w oczy Kasi? Czy Ty będziesz mógł dalej przyjaźnić się  z Władkiem? Powiedz coś?
           Tymczasem po drugiej stronie duktu Zosia podeszła do Władka, odstawiła kosz z prawdziwkami i powiedziała: sprawiłeś mi gigantyczną radość tym grzybobraniem, pocałuję Cię w czoło. Nie sprzeciwiał się. Gdy całowała Go w czoło, rozsunął Jej bluzkę i całował jej piersi. Był szczęśliwy bo miał na to ochotę setki razy, ale jakoś nigdy nie wypadało. Jej zrobiło się jakoś słabo. Leciała Mu przez ręce. Tylko szepnęła: może Oni są gdzieś blisko? 
            Nikt nie odpowiedział na Jego wołanie: - Kasia --- Krzysiu-!!!
         Spieszyli się oboje. Może chcieli podświadomie nadrobić stracone lata. Ona szeptała: jeszcze, jeszcze. Jego rozpierała duma spełnionego samca.
            Przy samochodzie zjawili się punktualnie, ale każde oddzielnie.
            O, - byłaś Zosiu po mojej stronie - powiedział Krzyś, gdybym Cię zobaczył, samą w lesie, to bym Cię chyba zgwałcił.
            Pamiętaj, że ja mam w ręce nóż, mógłbyś zostać kaleką na całe życie. Wszyscy się uśmiechali.
            Na drugi etap grzybobrania, małżeństwa wybrały się już razem, trzymając się za rączki.
            Wracając do domu, w samochodzie, tak myśleli:
            Władek: - Doprawiłem rogi przyjacielowi, trochę mi go żal, ale takie jest życie. Mam nadzieję, że się nigdy nie dowie. A swoją drogą ta jego Zośka to całkiem, całkiem, warto by z bisować.
            Krzyś: - Taki cwaniak ten mój przyjaciel, a jednak rogacz. Czy żałuję tego? Nie wiem.
           Kasia: -  Zdradziłam męża pierwszy raz w życiu. Czy on był mi wierny? Chyba nie. Żałuję, że tak się stało, ale z drugiej strony dobrze tej Zosieńce, gdyby dawała chłopu to co mu się należy, to by nie latał za innymi. Mój nie lata.
          Zosia: - W sobotę pójdę do spowiedzi. Już nigdy tego nie zrobię. Chociaż ten Władziu był taki męski i delikatny. Gdyby Kasia dawała mu to co powinna to by był jej wierny, tak jak mój.
             MORAŁ:
             1. Każdy uważa, że to co robi jest słuszne i moralne.
             2. Niemoralni są oni.
             3. Jeśli nie chcesz być rogaczem to nie spuszczaj żony z oka.       








piątek, 7 sierpnia 2015

Humoreska nr.38. GŁUCHONIEMY


                 Znalezione obrazy dla zapytania podróż pociągiem        

              Działo się to w tak dawnych czasach, kiedy to maturzystki były na ogół cnotliwe i  nie krępowały się tego.
         Hanka z Basią, przyjaciółki, studentki drugiego roku SGH, umówiły się, na wspólną podróż do rodzinnej Iławy, na Dworcu Zachodnim w Warszawie. Hanka przyszła pierwsza. Wyglądając przez okno wagonu zobaczyła Basię idącą, z ich wspólną znajomą, Ksenią. Ksenia też była z Iławy i studiowała na czwartym roku SGGW. Od kilku miesięcy była mężatką.
             Wszystkie były bardzo rade z tego spotkania, tym bardziej, że miały dla siebie cały przedział. Hanka z Basią "umierały" z ciekawości - jak to jest być żoną. Szykowała się wspaniała pogaduszka. Niestety, w chwili gdy pociąg ruszał, drzwi otwarły się z wielkim hukiem i wszedł przystojny młodzieniec, w czarnym garniturze i białej koszuli. Wskazał wolne miejsce przy drzwiach i zaczął wydawać nieartykułowane dźwięki - coś w rodzaju - och, ach. Rozlokował swoje liczne bagaże, a następnie podszedł do okna i otworzył je z taką siłą, że aż wagon zakołysał się.  Gestykulował i powtarzał swoje - och, ach - jak by chciał powiedzieć, że w wagonie jest duszno.
                Dziewczyny zamarły. Były zszokowane. On usiadł, rozłożył "Ekspres Wieczorny" i zagłębił się w lekturze. Pierwsza odezwała się Basia: 
                 - On jest głuchoniemy, chyba nie ma powodu do obaw.
                 - A taki przystojny, szkoda człowieka - zawtórowała jej Hanka.
            Rozpoczęły rozmowę, początkowo szeptem, potem coraz bardziej swobodnie. Najpierw o studiach, potem o rodzinach, wreszcie o studentach jako kandydatach na męża. Hankę interesowało jak Ksenia poznała swojego i kim on jest? Czy jest szczęśliwa? Czy bała się "nocy poślubnej"?
                  Ksenia się śmiała i powiedziała, że jej "noc poślubna" odbyła się w dzień i w jego kawalerce na długo przed weselem. Jest szczęśliwa, lubi tę zabawy i żałuję tych lat, które spędziła w cnocie.
            Wśród śmiechów i żartów, niewiadomą kiedy, minęło 3,5 godziny. Pociąg zbliżał się do Działdowa. Udający dotąd śpiącego " głuchoniemy" wstał, pozbierał swoje bagaże, ukłonił się pięknie dziewczynom i wychodząc powiedział: Miałem bardzo interesującą podróż.





               
              

wtorek, 21 lipca 2015

Humoreska nr.37 DOLA SAFANDUŁY


Znalezione obrazy dla zapytania pantoflarz
                                                          

         
                    Aron miał 40 lat rude jak płomień włosy i tyle piegów, że wyglądał jak srocze jajo. Ten jego wizerunek wywarł duży wpływ na całe jego życie. W szkole rówieśnicy mu niemiłosiernie dokuczali. Bił się z chłopcami i nie tylko, prawie na każdej przerwie. W dodatku to imię - Aron! Był wściekły na swoich rodziców, że coś takiego wymyślili. Ponoć po pradziadku. Skończył studia inżynierskie. Zamknął się w sobie i postanowił, że nigdy się nie ożeni i nie będzie ojcem rudych dzieci

          Od urodzenia mieszkał w Warszawie na Ursynowie. Samotny, zgryźliwy, czerpał satysfakcję gdy udało mu się komuś dołożyć. Miał w sobie niewyczerpane pokłady złośliwości i jedynego przyjaciela Krzysia. Krzyś był jego rówieśnikiem i kuzynem. Też mieszkał na Ursynowie i był zawodowym taksówkarzem. Pogodny, zawsze zadowolony i przystojny brunet. Miał żonę i dwie córki, co mu nie przeszkadzało przeżywać ciągle nowe romanse.
          Między Arkiem, a Krzysiem od lat istniał taki układ: Arek w każdej chwili miał do dyspozycji darmową taksówkę; Krzyś mógł dowolnie korzystać z mieszkania Arka. Te usługi świadczyli sobie dość często. A ponadto lubili sobie pogadać. Krzysiu czasem, w żartach nazywał mieszkanie Arka - kopulatorium. Miał oczywiście klucze.
             Pewnego dnia, telefonicznie, zapytał Krzyś czy może skorzystać z kopulatorium między 12-stą a 16-stą, bo ma nowy cud o imieniu Jadwiga. Mógł. Arek tak był zafascynowany zapałem Krzysia, że postanowił zobaczyć ten "cud". Usiadł na ławce tuż przy wejściu do swojej klatki. Na głowę założył kaptur, zasłonił się gazetą i czekał. Niebawem zajechała znajoma taksówka. Rzeczywiście Jadwiga była ładna, elegancka, miała wszystko co kobieta mieć powinna, albo jeszcze więcej.
             Minęło kilka dni i Arek wybrał się na zakupy do osiedlowego marketu. Zaraz po wejściu zauważył Jadwigę z jakimś facetem. Postanowił przyjrzeć się jej dyskretnie. Po dziesięciu minutach już wiedział, że Jadwiga jest z mężem. Wyraźnie go pomiatała. On około pięćdziesiątki, łysy z wyraźnie zarysowanym brzuszkiem. Typowy safanduła - pomyślał Arek.
               Jak codziennie rano Arek wsiadł do metra na stacji Natolin. Na następnej stacji zauważył, że do metra wsiada "safanduła". Tak, to był na pewno on. Przesunął się blisko niego i wysiadając przy Politechnice szepnął mu do ucha "rogacz". Tamtemu oczy wyszły na wierzch. Rozbawiony Arek wyskoczył na peron.
                Po dwu dniach Jarek dzwoni do Arka z zapytaniem czy on czegoś nie narozrabiał bo mąż Jadwigi twierdzi, że jakiś rudzielec, w metrze nazwał go rogaczem. Na razie sytuacja została opanowana bo Jadwiga przysięgła na wszystkie świętości, że żadnego rudzielca nie zna, zresztą zgodnie z prawdą.
                W najbliższy poniedziałek sytuacja w metrze powtórzyła się. Arek wysiadając podszedł do "safanduły" i wyszeptał: "Nie tylko rogacz, ale i skarżypyta".








              


niedziela, 17 maja 2015

Humoreska nr. 36 MĄŻ W SANATORIUM

                                                                                      
     
             Andrzej postanowił wyprawić takie swoje sześćdziesiąte urodziny, żeby wszyscy przyjaciele długo pamiętali. Stać go było na to. Przez ostatnie 20 lat bardzo ciężko pracował i dorobił się znacznego majątku. Zatrudniał we własnej firmie około stu osób.
               W ustalonym czasie, na podjeździe do jego willi stanęło osiem wypasionych limuzyn, większość z szoferami. Szweckie stoły były suto zastawione wszelkim jadłem i napojami. Panie w modnych toaletach, panowie pod krawatami. Przynajmniej na wstępie. Po dwóch godzinach zjawiła się orkiestra. Były tańce. O 21-szej towarzystwo zabawiał iluzjonista. Goście zadowoleni i rozbawieni rozjechali się około drugiej. Andrzej z żoną poszedł spać, a służba sprzątała.
            Około piątej nad ranem zbudził się z ogromnym bólem w piersiach. Zanim przyjechało pogotowie stracił przytomność. Stwierdzono rozległy zawał serca. Trzy dni jego życie " wisiało na włosku". Koronografia, stenty i lekarstwa postawiły go na nogi. Uraz pozostał. Przyszły refleksje: - Czy warto było tak harować, nie dosypiać, niedojadać?
            Wykupił pobyt w Kardiologicznym Szpitalu Uzdrowiskowym w Nałęczowie. Po trzech dniach przestał myśleć o firmie i swojej chorobie. Zauważył natomiast, że ta pulchna blondynka o nieokreślonym wieku, z którą jadał posiłki, jest powabna i warta grzechu. Okazało się, że mają wiele wspólnych zainteresowań. Chodzili na tańce i na spacery po Parku Zdrojowym. Andrzej był szczęśliwy gdy trzymał Sylwie za rączkę. Ona sprawia wrażenie zakochanej. Już na alejkach parkowych było im ze sobą dobrze. Wiadomo o czym oboje wtedy myśleli.
              W tajemnicy przed Sylwią, Andrzej wynajął piękny apartament i kazał przybrać go 60-cioma różami. Przy obiedzie powiedział Jej, że odkrył bardzo ekskluzywny lokalik i zaprasza Ją tam na kawę popołudniową. Zgodziła się natychmiast, a może intuicja kobieca podpowiadała Jej niespodziankę.
              Była zachwycona. Lokal był duży, świetnie umeblowany i wszędzie róże, róże... Przywarli do siebie. Sylwia zaczęła gwałtownie rozbierać Andrzeja. Znaleźli się w ogromnym łożu. Pękły wszystkie  hamulce. Całował Jej wspaniałe piersi. Ona Go pragnęła. Miała doświadczenie, wiedziała jak mężczyznę pobudzić. Po pół godzinie zrezygnowała. On był załamany. Wstała, ubrała się i przed wyjściem powiedziała: I po co Ty przeprowadziłeś mnie tutaj !!!







środa, 18 marca 2015

HUMORESKA NR 35. "BEZINTERESOWNA" MIŁOŚĆ


Znalezione obrazy dla zapytania hiena

        Kamil był na czwartym roku prawa kiedy poznał Agnieszkę. Pochodził z małego miasteczka, przeciętnej postury i urody, był znany, wśród kolegów z wyrachowania i skąpstwa. Pił chętnie alkohol, ale nie za swoje. Palił papierosy, ale tylko wtedy gdy go częstowano. Nie kwapił się do pracy dorywczej jak to robili jego koledzy.
             Miał talent w wyszukiwaniu "jeleni", szczególnie wśród młodszych roczników, których naciągał to na piwo, to na obiadek. Ciągle miał nowych kolegów, ale tylko takich którzy mieli pieniądze, palili i lubili wypić. Chełpił się tym, że żadnej dziewczynie nie dał nawet kwiatka, a spał prawie ze wszystkimi.
          Studia zbliżały się do końca, więc nasz Kamil zaczął myśleć o ożenku z jakąś bogatą studentką. Padło na Agnieszkę. Przedtem dowiedział się, że jest jedynaczką i ma bardzo zamożnych rodziców. Toteż "zakochał" się od zaraz. Agnieszka, niezbyt urodziwa, początkowo była bardzo rada, że nareszcie ma swojego chłopaka. Nie była pewna czy go kocha, ale byli ze sobą.
            Uczucia Kamila poszybowały pod niebiosy gdy został zaproszony na niedzielny obiad do rodziców Agnieszki. Sama ogromna willa w rozległym sadzie już zrobiła na nim ogromne wrażenie. Potem oglądał salon i niezliczone pokoje z łazienkami. Wielki garaż z trzema limuzynami, spowodował, że Kamil zaczął liczyć ile milionów jest wart ten majątek. Był pewny, że to wszystko niedługo będzie jego. Postanowił działać i to bezzwłocznie.
       Po wytwornym obiedzie oświadczył się rodzicom Agnieszki. Oświadczyny zostały przyjęte z rezerwą. Pan domu stwierdził, że Agnieszka jest jeszcze młoda i wcześniej jak za rok za mąż nie wyjdzie. Ponadto powinni lepiej się poznać, co ich związek uczyni dojrzalszym.
           Mijały dni i tygodnie. Agnieszka stopniowo odkrywała czarne strony charakteru Kamila. Bardzo drażniło ją jego lenistwo, chciwość i cwaniactwo. Nie była pewna czy ją rzeczywiście kocha, czy leci tylko na jej bogactwo. Postanowiła go przetestować. Na kolejne spotkanie w kawiarni (za jej pieniądze, jak zwykle), przyszła udając zapłakaną i zmartwioną.
            - Co się stało kochanie?
            - Nie wiem jak ci to powiedzieć najdroższy?
            - Nie becz tylko gadaj. W ciąży jesteś?
            - Tatuś zbankrutował. Jutro będzie zlicytowany nasz dom.
            - Cholera jasna. Zawsze podejrzewałem, że ten człowiek nas rozdzieli.
            Posiedział jeszcze chwilę, wstał i wychodząc powiedział: - Żegnaj.
        Agnieszka poprawiła sobie makijaż. Zrobiło się jej lekko i radośnie. Poczuła się wolna. Miała ochotę tańczyć i śpiewać. Wyjęła telefon i wystukała SMS-a do Kamila: Tatuś ma się doskonale. To był test na twoją bezinteresowną miłość.

 


 

wtorek, 3 lutego 2015

Humoreska nr 34. GWAŁTOWNE ZERWANIE

                                       Dorosły, Asia, Tło, Plaża, Ładny, Piękno, Niebieski                      


           Piękna Dorotka miała 19 lat gdy urodziła Edytkę, w trzy tygodnie po zdaniu matury. Ojciec Edytki, student, zginął z horyzontu jeszcze przed przyjściem na świat dziecka. Zrozpaczona, znalazła pomoc u swoich rodziców. Zajęli się dzieckiem, a Dorotę wysłali do szkoły pielęgniarskiej. Ukończyła ją z wyróżnieniem. Podjęła pracę w szpitalu. Zmusiła swojego dawnego amanta, teraz już inżyniera, do płacenia alimentów.
          Rodzice pomogli, wzięła kredyt i stała się właścicielką mieszkania. Cieszyły się niezmiernie gdy zamieszkały na swoim. Edytka była pogodnym dzieckiem, nie chorowała, nie stwarzała problemów ani Dziadkom, ani Matce. Nauczyła się czytać, gdy miała 5 lat. Wcześnie poszła do szkoły. Z Matką były po imieniu. Zawsze miały dużo do powiedzenie sobie.
         Dorota lubiła swoją pracę. Była instrumentariuszką na chirurgii. A że była piękna i miła, więc panowie, szczególnie lekarze, zabiegali o Jej względy. Ona dawała sygnały, pozorowała łatwą, a gdy dochodziło już do sytuacji prawie, prawie.. Mówiła stop. To była jej zemsta na rodzie męskim. Wystarczyła Jej świadomość, że jej pożądają.
         Mijały lata, a Ona była ciągle sama. Kochała bezgranicznie Edytkę. Niewielka różnica wieku z czasem się zacierała. Były nierozłączne, nie miały przed sobą tajemnic. Córka wyrosła na szałową pannę. Gdy wyprawiała "bal" na Swoje 18-ste urodziny, Dorota poszła do znajomych i tam poznała Pawła.
          Przyczepił się do niej "jak rzep do psiego ogona". Myślała, że  Go spławi, jak wielu innych, amatorów Jej wdzięków. Był uparty. Odtrącany powracał z kwiatami i błaganiem w oczach. Po trzech miesiącach poszła z Nim do łóżka. Był w tym dobry. Zastanawiała się ; -co dalej?
            Paweł miał czterdzieści lat, był rozwiedziony, mieszkał z matką, mierzył 184 cm i był kierowcą tira. Jeździł po całej Europie i dobrze zarabiał, ale nigdy nie było wiadomo kiedy powróci.  Skończył tylko szkołę zawodową i Jego prostactwo często Ją drażniło. Oświadczał się Jej wielokrotnie. Zwlekała.
         Edytka właśnie zdała egzamin na medycynę i spędzała ostatnie tygodnie ze Mamusią. Dorota czasem brała dodatkowy nocny dyżur przy ciężko chorym, opłacany przez rodzinę. Tak było i tej nocy. Jednak pacjent zmarł o 5-ej, więc zmęczona dowlokła się do domu o 6-stej. W przedpokoju zobaczyła kurtkę Pawła. Ucieszyła się. Poprawiła włosy i weszła do swojej sypialni. Było pusto. Coś Ją ukłuło w serce. Zajrzała do pokoju Edytki. Spali, objęci, kamiennym snem, jak po ciężkiej pracy.
            Wyszła bez słowa do kuchni. Wzięła worek na śmieci i systematycznie wrzucała do niego rzeczy Pawła. Potem wpadła Jej w oko duża łyżka wazowa. Chwyciła ją i weszła do śpiących. Z całych sił walnęła amanta w goły pośladek. Zerwał się. Coś bąkał.
             Masz minutę i żebym Cię tu więcej nie widziała - powiedziała spokojnie.


          

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Humoreska nr. 33. PROBLEM MAJTEK


       

                W półtora roku po ślubie, Stefan, po powrocie z pracy zastał ogołocone mieszkanie i kartkę z trzema słowami "Odchodzę  na zawsze." Okropnie to przeżył. Myślał nawet o samobójstwie. Kochał żonę i myślał, że jest kochany. A tu taki cios. Po pewnym czasie dowiedział się, że Alicja wyszła za niego po to, aby zrobić na złość "Swojej Wielkiej Miłości". Jak wiadomo tak postępują czasem panienki o miernym intelekcie. Gdy "Wielka Miłość" rozwiodła się i kiwnęła palcem, to poleciała do niego. Ulżyło mu. Postanowił jednak, że już nigdy nie zwiąże się na stałe z żadną kobietą.
                Tak dożył czterdziestki. Pracował w stoczni. Był uznanym frezerem. Miewał przelotne miłostki.
Z jego funkcją wiązała się konieczność wymiany narzędzi, chodził więc do narzędziowni. Pracowały tam kobiety, a między nimi Hanka. Pewnego dnia, po wydaniu narzędzi, ta Hanka uśmiechnęła się do niego tak jakoś dziwnie ciepło. Zaintrygował Go ten uśmiech. Do pięknych nie należała, ale miała wszystko co według  niego kobieta mieć powinna.
           Rozpytał znajomych i dowiedział się, że Hanka jest bezdzietną wdową, że Jej mąż zginął w wypadku w tej stoczni, krótko po ich ślubie. Na Jego oko miała około 40 lat. W sam raz. Z tremą zaproponował Jej spotkanie w kawiarni. Zgodziła się. Było miło. Po trzecim spotkaniu zaproponował Jej przejażdżkę do lasu. Nie spotkał się z oporem. Spacerowali, trzymali się za ręce, mieli dużo do powiedzenia sobie. Wrócili do samochodu. Całowali się. Miała wspaniałe piersi. Był okropnie napalony, Ona też. Już wiedział, że Ją kocha. Uznał, że nie godzi się, żeby to zrobili po raz pierwszy w lesie. Przerwał igraszki i zaproponował  Jej wizytę w swoim mieszkaniu. Nie zgodziła się. Wracali w milczeniu.
               Minęły długie 3 dni bez telefonu, bardzo długie. Gdy wreszcie zadzwonił był sobotni wieczór. Stefanowi drżały ręce gdy podnosił telefon. Haneczka oświadczyła, że upiekła szarlotkę i jak lubi takie ciasto, to może do niej wpaść. Pobiegł.
                Mieszkanie było niewielkie, ale urządzone z gustem i sterylnie czyste. Hanka wyglądała cudnie.
Zaraz w przedpokoju pocałowała Go czule i namiętnie. Zjedli kolację, a potem ciasto. Pili doskonały francuski szampan, który stał u Niego od wielu lat. Przenieśli się na wersalkę. Całował Jej piersi, ale nie długo. Wstała i powiedziała: ja posprzątam, a Ty wykąp się, łóżko jest przygotowane.
              W małym pokoju łoże było wielkie, czyste i pachnące. Kładź się i czekaj - stwierdziła Hanka, gdy wyszedł z łazienki. Czekał, długo czekał, każda minuta ciągnęła się niemiłosiernie. Czekał na rozkosze, wyobraźnia szalała. Jego podniecenie było w zenicie.
             Wreszcie zjawiła się. Stanęła w pełnym świetle. Piękna. Miała na sobie muślinowy peniuar i komplet bielizny. Oniemiały wyjąkał: - Czemu tak uszczelniłaś się?
                  Z uśmiechem odpowiedziała: - Mężczyzna z Twoim doświadczeniem nie powinien mieć problemu ze zdjęciem majtek.

P.S. Czytelniku! Proszę napisz co sądzisz o mojej humoresce.


środa, 7 stycznia 2015

Humoreska nr 32. MĄŻ U WRÓŻKI



           Gdy pobierali się Zenek miał 24 lata. Edukację skończył na maturze. Pracował w biórze. Wcześniej odbył dwuletnią służbę wojskową. Był człowiekiem spokojnym, małomównym i nieśmiałym. Mierzył 168 cm i z tego powodu miał kompleksy.
            Ona, Gabrysia, miała lat 28. Mierzyła 173 cm i ważyła 73 kG razem z potężnym biustem. Skończyła prawo i śladem Ojca przygotowywała się do kariery adwokata. Urodziwa nie była, to też próby znalezienia sobie stosownego męża chronicznie kończyły się niepowodzeniem. Do czasu. Napatoczył jej  się Zenek. Już go nie popuściła. Po dwóch tygodniach był zakochany po uszy, a po sześciu wzięli ślub. Postanowili, że będzie studiował zaocznie. Skończyło się na studium pomaturalnym.
            Tatuś Gabrysi załatwił im mieszkanie. Zenek był szczęśliwy. Przeżywał rozkosze posiadania kobiety każdego dnia i do woli. Była dla niego pierwszą kobietą i nie mógł sobie wyobrazić lepszej. Dni, tygodnie, miesiące mijały Zenkowi błyskawicznie. Nie zauważał ciągłego wzrostu ilości obowiązków domowych jakie na niego nakładała   Gabrysia. Robił podstawowe zakupy, gotował, zmywał naczynia, prał, odkurzał, a nawet prasował.
              W dziesięć miesięcy po ślubie przyszła na świat Kasia. Najcudowniejsze dziecko na świecie. Zenkowi przybyło obowiązków. Już nie czuł się taki szczęśliwy jak po ślubie. Przy każdej okazji słyszał , że za tę Jego pensyjkę to by nie wyżyli nawet tygodnia. Co miał mówić? Gabrysia zarabiała trzy razy więcej niż On. Na dodatek połóg posłużył za pretekst do odstawienie Go od łoża. Jedyną Jego radością było dziecko. Kochał Kasieńkę całym sercem.
                  Gabrysia miała Go za nic. Na każdym kroku demonstrowała swoją wyższość. Długo uważał, że pracą i uległością sprawi, że wrócą dawne dobre czasy. Bardzo się starał gdy nabyli działkę. Nic to nie pomogło. W trosce, upokorzeniu i ciężkiej pracy minęło 25 lat. Kasia skończyła prawo.
                  Pewnego dnia, przypadkową, dowiedział się od znajomych o wróżce. Postanowił iść do niej i zapytać czy dla niego przyjdą leprze czasy? Po długich wahaniach wybrał się. Zaraz na wstępie zapytał: Czy jego relację z żoną mogą być jeszcze gorszę? Wróżka przyjrzała Mu się uważnie i powiedziała: - Gdyby mogły być jeszcze gorsze, to by były już dawno.