Dowcipy

poniedziałek, 22 lutego 2016

Humoreska nr 45. PRZSIĘGA

                                                            Znalezione obrazy dla zapytania krucyfiks

           Kasia i Janek Kowalscy pobrali się z wielkiej miłości. Oboje pracowali w Stoczni Gdańskiej. Ona, po maturze, jako urzędniczka. On, po technikum spawalniczym, szybko zyskał miano najlepszego spawacza w zakładzie. Koledzy Jasia czasem żartowali, że jak by trzeba było, to Jaś przyspawałby kota do drewnianych drzwi. Zarabiał bardzo dobrze. Po pracy robił różne fuchy w za zaprzyjaźnionych warsztatach. Nieraz pracował po 16 godz. na dobę.
        Na rezultaty takiej pracy nie trzeba było długo czekać. Po 2,5 roku, wyprowadzili się od rodziców Kasi do własnego mieszkania. Przy zakupie pomogli im obojga rodzice. 
        W niespełna trzy lata, po wprowadzeniu się do własnego mieszkania,  Kasia urodziła troje dzieci. Najpierw Kubę i Maćka, a potem wymarzoną córunię Dorotkę. Dokąd było dwoje dzieci, Kasia pracowała w Stoczni korzystając z pomocy swojej Matki. Przy trójce drobiazgu to już było niemożliwe. Zostali przy jednej pensji. 
          Jaś zawsze lubił wypić. W miarę upływu lat, zdarzało mu się, coraz częściej, wracać do domu ululany. Były wtedy awantury. A właściwie awanturowała się tylko Kasia. Jaś z natury spokojny i pogodny, po pijanemu był zawsze grzeczniutki i uśmiechnięty.
           Pewnego dnia wrócił zupełnie pijany. Kiedy Kasia go zobaczyła wstąpił w nią  czort.
          Ty pijusie, zaczęła, Ty moczymordą, znów się zachlałeś. Ciekawe ile przepiłeś. Ja oszczędzam każdy grosz, dzieciom nie mam za co kupić jeść, a On balangi wyczynia. To się musi skończyć, powiedziała, jednocześnie grożąc nu palcem przy nosie.
           Jaś stał spokojnie, uśmiechał się i  tylko co chwila podrywała Go pijacka  czkawka. Mamrotał coś pod nosem.
           Coś Ty powiedział? Zawołała Kasia, że już nigdy więcej, że przysięgasz?
        Kiwnął głową i uśmiechnął się do Kasi. Pobiegła do szafy, wyciągnęła Krucyfiks, ślubny prezent od Babci, postawiła go na stole i zarządziła: Klękaj, połóż rękę na Krzyżu i powtarzaj za mną. Bez słowa Jan padł na kolana.
          - Przysięgam przed Bogiem Wszechmogącym.
          - Przysięgam przed Bogiem Wszechmogącym eep...
          - I Maryją zawsze Dziewicą.
          - I Maryją zawsze Dziewicą  eep...
          - Na zdrowie naszych dzieci.
          - Na zdrowie naszych dzieci eep...
          - Że już więcej pił nie będę.
          - Że już więcej pił nie będę eep... ale mniej też nie eep...







      

piątek, 12 lutego 2016

Humoreska nr 44. LIST

                                                               
            Hanka, nauczycielka na emeryturze, wdowa od trzech lat, źle znosiła samotne, listopadowe wieczory. Dwa tygodnie temu pochowała swoją jedyną siostrę Dorotkę. Mieszkały w Mławie, prawie po sąsiedzku. Razem chodziły do kina, miały wspólnych znajomych i przyjaciół. Teraz poczuła pustkę wokół siebie. Jej córka mieszkała w USA, a syn w Hiszpanii. Dzwonili często, ale czy można ich uściskać przez telefon? A wnuki? Bardzo tęskniła za nimi.
                Dziś z rana wpadł do niej Marek, syn Dorotki i zostawił jej starą płócienna torbę. Powiedział, że przygotowuję mieszkanie po Matce do sprzedania i tę torbę znalazł w szafie. Wie, że Mama przechowywała w niej pamiątki po swoich rodzicach. Wychodząc powiedział: - Kiedyś Ciocia mi ją odda.
             Zjadła kolację i zaczęła badać zawartość torby. Najpierw znalazła świadectwa szkolne swoje i Dorotki, potem gruby zeszyt zapisany przez Mamę o tym co się działo w ich gospodarstwie i na wsi w latach powojennych. Były też dyplomy, kwity podatkowe, listy od krewnych i wycinki z gazet. Na dnie spoczywał gruby album ze zdjęciami. Długo nad nim siedziała. Zdjęcia przywoływały w pamięci różne sytuacje i zdarzenia z jej życia. Na końcu albumu był list, którego nigdy nie widziała. Zaciekawił ją bo był pożółkły i pisany ołówkiem. Ten list pisał Ojciec i wyglądał tak:
                                    Najukochańsza Zosieńko                23.11. 1944rok.
                Jestem w Prusach Wschodnich, blisko miasta Rastembork. Od świty do nocy
           kopiemy okopy przeciwczołgowe. Kto ociąga się w pracy zaraz jest bity pałą przez
           wachmana. Ja też raz dostałem bo się zagapiłem. Bolą mnie plecy do dziś. Do 
           jedzenia dostajemy kartofle i kaszę. Śpimy w murowanej stodole na sianie. Jest 
           nas tu 60 chłopa. Teraz zdaję sobie sprawę jaka to była przyjemność spać z Tobą 
           pod ciepłą pierzyną. Myślę, że gdybym nie wrócił to nasza Dorotka by mnie pamię-
           ta bo ma przecież 5 lat, ale roczna Haneczka to już nie.
                Dziś jest 10 dzień mojego tu pobytu. Jest niedziela. Pracowaliśmy tylko 5 godzin.
           Na obiad była zupa z kawałeczkami mięsa. Mówią chłopaki, że to konina. Dostaliśmy
           papier i kilka ołówków do napisania listów. Muszę kończyć bo inni czekają na ołówek.
           Najserdeczniej Cię pozdrawiam, ściskam i całuję. Ucałuj moje kochane córunie.
                                                                                     Zawsze kochający Stefan.
          P.S. Tu krąży taki wierszyk, pocieszamy się, że wróży rychły koniec tej udręki i strachu:
                 Berlin się pali, Hamburg się pali, Hitler z Goringem w portki nasrali.


 
                 
                
 

czwartek, 11 lutego 2016

Humoreska nr 43. CUDÓW NIEMA

                                                        Znalezione obrazy dla zapytania ksiądz na ambonie                                       

       Kiedy 32 lata temu, przejęli gospodarstwo po rodzicach, Irena i Adam, składało się ono z: 9ha, 2-ch koni, 5 krów, 2 świni i kilku owiec. Były też kury, kaczki i gęsi. Dom wymagał napraw, obora i stodoła były kryte strzechą.
       Przez te wszystkie lata pracowali od świtu do nocy, bez wytchnienia. Praca przyniosła rezultaty. Dziś są właścicielami gospodarstwa o powierzchni 55 hektarów. Hodują tylko bydło. W ogromnej oborze,  w pełni zautomatyzowanej, mają 60 szt. dojnych krów i ok. 40-stu: cieląt, jałówek, byczków i byków. Wszystkie niezbędne maszyny ułatwiające pracę i przygotowanie paszy stoją w garażach. Wybudowali obszerny dom w którym jest wszystko co najlepsze i najnowocześniejsze.
       Od zawsze jeżdżą, w niedziele, do kościoła w sąsiedniej wsi. Jeżdżą, bo jest taka tradycja, bo można pokazać swoje bogactwo: np AUDI 6, bo Irena uwielbia słuchać kazania głoszone przez proboszcza Andrzeja. Te kazania o bezgranicznej miłości Boga, o dziele Jezusa, doprowadzają Irenę, nieraz, do łez.
        Irena uważa, że i jej też należy się wytchnienie. Jak mówi: niech się wali albo pali, ale Ona w niedzielę  w godzinach od 16-stej do 18-stej musi się spotkać ze swoimi przyjaciółkami. Te przyjaciółki to  Marysia i Dorotka równie bogate jak Irenka. Kiedy spotykają się, nikt niema prawa im przeszkadzać ani do nich dołączyć. Piją kawę, jedzą swoje wypieki, degustują nalewki, a przede wszystkim  mogą pogadać o wszystkim.
          Pewnej niedzieli rozmowo miała taki przebieg:
          - Byłaś w kościele, zapytała Dorotkę Marysię?
          - Musiałam bawić wnusię, bo młodzi wyjechali do miasta. Irka powie nam jak było.
          - Chętnie wam powiem. Proboszcz tak pięknie opowiadał o weselu w Kanie Galilejskiej, o tym jak zabrakło wina, jak Jezus zamienił  cudownie wodę na wino. Byłam tak wzruszona, że łzy kapały mi jak grochy. A potem zaczął zupełnie z innej beczki, że dach przecieka na kościele, że remont będzie kosztował bardzo dużo, że emeryci muszą dać po 50, gospodarze po 100, 200 i więcej złotych zależy od majątku. I powiem Wam jeszcze jak zakończył to kazanie:
           - Dach się sam nie naprawi, cudów niema.