Dowcipy

piątek, 25 marca 2016

HUMORESKA nr 48. AMANT

                                            Happy businessman isolated - handsome man standing with crossed arms
          Andrzejek, jedynak, był wysoki, przystojny, bogaty, pięknie tańczył i opanował, do perfekcji, mówienie każdej kobiecie tego co chciała usłyszeć. Nic więc dziwnego, że dziewczyny lgnęły do niego jak muchy do miodu. Gdy studiował na Politechnice Warszawskiej, a studiował 7 lat bo nie miał wiele czasu na naukę, przepuścił przez swoją garsonierę niezliczoną ilość panien i mężatek. Jego łupem padały głównie studentki medycyny. Do swoich kumpli mawiał, że miłość istnieje tylko dla głupców. On się nigdy nie zakocha.
          Prawdziwą satysfakcję sprawiało mu uwodzenie mężatek. Nie musiał się wówczas przejmować ciążą. A gdy taki mąż rogacz płacił za skrobankę, a tak bywało, Andrzejek był w "siódmym niebie".
         Wszystko ma swój koniec, więc musiał wrócić, teraz już inżynier Andrzej, do rodzinnej Warki i zająć się pracą w rodzinnej firmie produkującej zespoły samochodowe.  Matka nalegała by nareszcie się ustatkował, bo chcę niańczyć wnuki. On się wykręcał rożnymi wymyślonymi trudnościami i jak mawiał "polował na zwierzynę".
       Tak minęło kilka lat aż trafił na Magdalenę, prawdziwą damę. Miała niewielką firmę i dostarczała im podzespoły elektryczne. Od pierwszego wejrzenia "wpadła mu w oko". Postanowił, że musi ją mieć. Wypróbował na Niej wszystkie swoje sztuczki i nie posunął się ani o centymetr. Był wściekły na Nią, nie mógł przestać o Niej myśleć. Przyszło mu do głowy, że chyba się zakochał. Ocenił to jako swoją katastrofę.
         Wiedział, że była rozwódką i że wszędzie jeździ ze swoim księgowym, starym kawalerem, wyjątkowo antypatycznym typem. Podejrzewał, że może być Jej kochankiem. Rozważał wszystkie możliwości. Nie było wyjścia. Oświadczył się.
         Oświadczyny zostały przyjęte. Magdalenka złagodniała. Okazało się, że może być bardzo przyjemna. Wesele było huczne. Andrzejek szczęśliwy. Mama Andrzeja nie posiadała się z radości, gdy okazało się, po czterech miesiącach po ślubie, że Madzia jest w ciąży. Gdy lekarze orzekli, że to będzie syn - Andrzej promieniował.
            Minęły trzy lata. Temperatura uczuć, jak to zwykle bywa, opadła. Pracowali. dorabiali się coraz bardziej i bardziej. Andrzejek zauważył, że Magdalena co raz częściej wyjeżdża służbowo ze swoim antypatycznym księgowym. Zaczęły go nachodzić niepokojące myśli: - Czyżbym ja był rogaczem? Ja rogacz? Ja rogacz? To niemożliwe. A jednak...




            
        



poniedziałek, 21 marca 2016

HUMORESKA nr 47. WIELKANOCNE MAŁŻEŃSTWO

                                   Wesele, Para, Suknia Ślubna, Włoski                                  
            Dawno temu, w Warmińskiej wsi Gruszka, babcia Monika ze swoimi wnuczkami, ośmioletnią Zosią i o dwa lata starszą Kasię, malowały pisanki. Był Wielki Piątek i huk przygotowań do Świąt. To malowanie polegało na tym, że maczały patyczki w rozgrzanym wosku i nanosiły na ugotowane i wystudzone jajka. Tak malowały szlaczki, kwiatki i zwierzątka. To zajęcie bardzo podobało się dziewczynkom, tym bardziej, że Babcia potrafiła opowiadać ciekawe historie.
        Czy Wy wiecie, że waszych rodziców, po ich ślubie, nazywali we wsi -"wielkanocnym małżeństwem"? - zapytała Babcia.     
            Nie Babciu - opowiedz jak to było i dla czego?
          To posłuchajcie. Dlatego, że ożenili się w Wielkanoc, a rok wcześniej w Lany Poniedziałek wasz Mama wykąpała waszego Tatę w naszej Błękitnej rzeczce.
          Dziewczynki oczywiście wiedziały, że Błękitna ma swoje źródła w leśnej kotlinie w odległości 12km od wsi. Ma krystaliczną wodę, z półtora metra szerokości, piaszczyste dno i wody po kolana. Meandrowała po całej rozległej wsi. Był nad nią wybudowany jeden most i kilka  kładek. Przy Babci zagrodzie też była drewniana kładka szeroka na 80 cm z jedną poręczą.
         - Babciu powiedz nam jak to nasza Mama wykąpała Tatę?
         - Miałam Janka, waszego wujka i o 4 lata młodszą Basię, waszą Mamę jak dobrze wiecie. Janek od dziecka przyjaźnił się z Witkiem od Dąbrowskich. Kiedy już dorastali to Basia podkochiwała się w tym Witku. Oczywiście nikt o tym nie wiedział, ani się tego domyślał. On nazywał Basię smarkatą i często jej dokuczał, a ona się wściekała.
          Jak wiecie na wsi jest taki zwyczaj, że w Lany Poniedziałek - dzieci, młodzież, a czasem  i dorośli, polewają się wodą. Przy tym są różne żarty, figle i psoty, a przede wszystkim dużo śmiech z tych najbardziej oblanych. W taki Poniedziałek, jeszcze przed południem, przyszedł Witek do Janka, wypili po kieliszku i naradzali się gdzie i którą pannę mają oblać. Do izby gdzie siedzieli wpadła Basia z kubkiem wody i oblała Witka od góry do dołu.
         Ja Ci pokaże smarkata, wrzasnął i dopadł wiadro z wodą stojące przy drzwiach. Basia oczywiście wybiegła z domu i uciekała, niezbyt szybko, a Witek za nią z wiadrem. Przebiegła jak sarna przez kładkę, a jej prześladowca, goniąc ją zahaczył nogą o prawie niewidoczny, przezroczysty sznurek,  który wcześnie założyła tam Basia i głową na dół wpadł do rzeczki. Kiedy gramolił się z kąpieli, cały mokry, potłuczony i wściekły przysięgał sobie, że utopi tę gówniarę.
            Gdy nieco ochłonął, zobaczył, że zebrało się sporo sąsiadów i wszyscy się z niego śmieją. Stała też kilka metrów od niego Basia, trzymała się za brzuch i śmiała bardzo głośno. Jaszcze raz popatrzył na Basię, złość mu minęła bo dostrzegł piękną siedemnastoletnią kobietę.  



   




 



niedziela, 6 marca 2016

Humoreska nr 46. DETEKTYW

                                                                      Znalezione obrazy dla zapytania detektyw
          Zaczęło się od tego, że Tereska zauważyła wyraźny spadek zainteresowania figlami małżeńskimi u swojego Frania. Małżeństwem byli od 18-stu lat. Mieli dwie córki bliźniaczki i ładny dom, a przy nim spory zakład rzemieślniczy. Zatrudniali 12 osób. Ona zajmowała się papierami, a on produkcją.
            Teresa urodziła się w Ząbkach pod Warszawą. W dzieciństwie ciągle chorowała, była uczulona na sierść zwierząt. Uraz do psów i kotów pozostał jej na zawsze. Franek był synem chłopa z Mazowsza. Kochał pola, lasy i zwierzęta. Ogólnie rzecz biorąc byli dobrym małżeństwem. Aż tu, niewiadomą skąd taki brak zainteresowania igraszkami.
               Nie dawało to spokoju Teresie. Miała wgląd w ich konto i mogła śledzić płatności męża kartą. Jego zajęcie polegało m. in. na ciągłych wyjazdach i nie sposób było go  zawsze kontrolować. Od pewnego czasu, wydawało się jej, że pewne jego wydatki, choć nie wielkie, są jednak podejrzane. Doszła do wniosku, ani chybi, musi mieć jakąś babę. Co tu robić?
               Pogrzebała w internecie i znalazła detektywa. Umówiła się z nim na spotkanie. Przedstawiła mu swój problem. Powiedział jej, że to dla niego sprawa banalna. Może podjąć się śledzenia, ale to będzie kosztowało 10000zł za dwa tygodnie. Była zszokowana. Jednak doszła do wniosku, że małżeństwo jest ważniejsze jak pieniądze i przelała mu na konto tyle ile chciał.
             Dokładnie po dwóch tygodniach, pan detektyw zjawił się u Teresy upewniwszy się przedtem, że będzie sama. Oczekiwała go z bijącym sercem. Tak przedstawił wyniki swoich dociekań: - Jest kobieta, mieszka na przedmieściu na ulicy Ogrodowej 6. Mąż jeździ do niej dwa razy w tygodniu i spędza u niej około godziny. Zawozi duże torby z zakupami. Ona nazywa się Wanda Gross i ma 7 kotów, a ponadto karmi wszystkie koty z okolicy. Pani mąż zawozi karmę dla tych zwierząt. Karmi je i się z nimi bawi. Pani Wanda ma78 lat i ma męża jeszcze starszego.
             Teresa odetchnęła z ulgą. Uśmiech zagościł na jej twarzy po raz pierwszy od wielu tygodni.