Dowcipy

środa, 18 grudnia 2019

Humoreska nr 77 PTAKI


                                               

                                         Znalezione obrazy dla zapytania: łabędzie

                                                           P T A K I

          Józef nie słyszał porannej krzątaniny na oddziale  chorób wewnętrznych, ani tego, że jego sąsiad wołał pielęgniarkę, a ona lekarza, zaniepokojony brakiem oddechu u Józefa.
          Józef dokładnie słyszał krakanie stada czarnych ptaków krążących na tle granatowej chmury. Chmura zniknęła, pokazało się słońce, on leżał na pastwisku i widział wysoko nad sobą, prawie nieruchomy punkcik. Ten punkcik śpiewał i to jak śpiewał. Od swojej starszej siostry Tereski wiedział, że to skowronek, że on śpiewa dla swojej żony, która wysiaduje jajeczka w gniazdku wśród traw. Ptaszek zamilkł i jak kamień spadał ku łące, a potem gdzieś się rozpłynął.
          Józek wstał. Jego trzy krowy, które pasał, leżały spokojnie i przeżuwały pokarm. Rozglądał się za gniazdkiem skowronków. Z pastwiska zrobiło się błoto, a z boku leżał śnieg. Wiedział, że wraca ze szkoły. Widział poruszenie na wsi. Gdy ruszył biegam do domu wtedy zauważył bociana na stodole u Dąbrowskich. Był zły. Dąbrowscy to ich sąsiedzi, zawsze na ich stodole były bociany, a u nich nigdy. Tata Józka zrobił podstawę pod gniazdo na swojej stodole, ale nie osiedliły się.
          Józek rozpłakał się. Mama, kochana mama, powiedziała połóż się, usiądę przy tobie. Czuł, że ktoś rytmicznie ugniata mu piersi, coś na w nosie, chcę to wyrwać, ale ręka jest taka ciężka, że nie może jej ruszyć. Mrówka albo pszczoła gryzie go w ramię. W pewnym momencie wyraźnie słyszy wołanie - „ siostro”.
          Znów cisza. Nie, słyszy śmiech Jasia, swojego młodszego brata. Jedzą oni i Tereska wspaniałą zupę wiśniową. Zabielaną śmietaną. Każdy ze swojej miski. Na środku stoi duża micha, a w niej młode kartofle okraszone i przysypane koperkiem do przybierania dla wszystkich. Przez otwarte drzwi na podwórze  wdziera się wrzawa. Wszyscy wybiegają. Na ich trzech wiśniach siedzi chmara szpaków. Błyskawicznie zjadają owoce. Ludzie krzyczą i rzucają czym popadnie. Józek błyskawicznie wdrapuję się na najwyższe drzewo. Okazało się, że te szpaki opanowały całą wieś. Kto ich nie wygonił to stracił wiśnie.
          Jak to jest medytuję Józek: - Piękne ptaki, przylatują wczesną wiosną, ładnie gwiżdżą, nikomu nie przeszkadzają a potem zmieniają się w bandę złodziei.
          Dwa tygodnie temu poślubił swoją ukochaną Jadzie. Siedzą na łódce i łowią płotki. Nieopodal pływa para śnieżnobiałych łabędzi. W pewnej chwili słyszą nad swoimi głowami muzykę skrzydeł łabędzia. Zatacza łuk i z szumem siada na wodzie, jakieś 50 m od pary. Ptaki bacznie obserwują się. Po chwili ten samotny płynie w stronę jednego z nich, może to samica? Drugi z pary wyciąga szyję w stronę napastnika i waląc skrzydłami i nogami o wodę atakuję przybysza. Ten odlatuję. Jadzia śmieje się i mówi: - „Pewnie chciał mu poderwać żonę.”
          Nagle robi się ciemno. Józef czuję rytmiczny ucisk na piersiach i głos ojca: ołł, ołł. Kary zawraca, ojciec trzyma pług. Przybywa kolejna skiba. Józkę drepce bruzdą. Ziemia głaszczę mu bose nogi. Wypatruję pędraków, są takie duże i tłuste. Wypatrują ich także dwie wrony w swoich siwych kamizelkach. Józek patrzy na nie z zachwytem, bez wysiłku podfruwają, zgrabnie chodzą i co chwila zjadają pędraka.
         To już koniec – dobiega go głos lekarza – zabierzcie go stąd. Józef ma ochotę usiąść i ryknąć: - Jaki koniec? Przecież widzę światłość!
         Po chwili siedzi po turecku na wielkiej  płachcie, którą niosą, w stronę światłości, wielkie niezgrabne ptaszyska. Tak to pelikany, widział takie w Rumunii w delcie Dunaju.
          Z oddali dobiega go głos podobny do grzmotu: „To Polak, niech go zaniosą orły, białe orły.” 
         W pierwszą niedzielę po pogrzebie Jadzia napiekła miednicę faworków i poprosiła na podwieczorek swoje liczne przyjaciółki. Opowiadała im kolejny raz jaki to był dobry człowiek ten jej mąż Józiek, dla niej i wszystkich ludzi, jak kochał dzieci i wnuki. Jak zachwycał się ptakami, jak je podglądał i starał się je zrozumieć. Jak ptaki Józiowi się w niespodziewany sposób odwdzięczyły.
         Nawet najstarsi ludzie we wsi  nie słyszeli żeby komuś przy opuszczaniu trumny do grobu zaśpiewał, w pobliskich krzewach, słowik. A Józiowi zaśpiewał.
          Morał z tej opowieści jest taki: Kochaj i podziwiaj małe i duże ptaki.