Dowcipy

czwartek, 25 marca 2021

Humoreska nr 90 DAWNY OBYCZAJ SYLWESTROWY

      

 

                  

                                                                                    

 

              

 

        

          Słuchaj Stary, masz na karku 50 lat i już chyba nie będziesz brał udziału w tych dzisiejszych wygłupach – powiedziała Zosia do swojego męża Stacha, gdy jedli obiad w Sylwestra roku 1949.

         Będę grzeczny, co najwyżej popilnuję wieczorem obejścia – odburknął.    

     Przez wiele lat po Wojnie w mazowieckiej wsi, w noc sylwestrową nie było zabaw ani spotkań towarzyskich, była za to pora na robienie psot, dowcipów, kawałów i niewielkich szkód. Wszystko po to, żeby było z czego lub kogo pośmiać aż do wiosny. Już od Bożego Narodzenia płeć brzydką zastanawiała się co by tu komu spsocić.

     Około ósmej wieczorem zbierały się grupy na ogół rówieśnicze i naradzały się od czego zacząć. Najmłodsi wynosili furtki i bramy i chowali je po kątach. Kawalerka naradzała się którym pannom w tym roku wymazać okna, bo ten zaszczyt spotykał tylko te, które miały największe wzięcie. Okna mazano i chlapano roztworem wodnym z popiołu i krowiego łajna. Te panny, które nie miały czego myć, na drugi dzień, tylko udawały zadowolenie.

     Powszechne też było wyprowadzanie wozów i chowanie w krzakach. Bywało też, że wóz, rozebrany na części, lądował na dachu obory. Chałupy miały często na sobie drabiny dla kominiarza, a to ułatwiało zatkanie komina co skutkowało niemożliwością rozpalenia ognia.

     Byli i tacy, którzy nie brali udział w zabawie i cały wieczór pilnowali swojego obejścia przed psotami. Takim był Józef Chudy. Jego rówieśnicy postanowili go przechytrzyć. Dwóch podeszło do niego, dali mu pociągnąć z butelki, a potem powiedzieli, że u Geska stoi wóz z drzewem. Zaplanowali zaciągnąć go do stawu, ale  we dwóch nie dadzą rady. Józef krzepki chłop, gdyby im pomógł to by była fajna psota. Zgodził się. Na to tylko czekało trzech następnych. Wyprowadzili Józwowe konie ze stajni i zamknęli u sąsiada w stodole. On oczywiście dalej czuwał.

      Wyprowadzanie i zamienianie zwierząt było powszechną zabawą. Ludzie pękali ze śmiech już na samą myśl jaką będzie miała minę stara Krajewska, gdy pójdzie rano doić swoją jedyną  krowinę, a zastanie w jej miejscy sąsiadowego byczka. Bywało i tak, że przy psiej budzie stał dorodny ogier na łańcuchu, a pies był wprzęgnięty do wozu.

      Pożną nocą, gdy wydawało się, że psoty już się skończyły, grupa  osiłków brała się za wychodki. Gdzieś z końca podwórka taszczyli taki przybytek,  aż pod same drzwi chałupy i ustawiali go w taki sposób, że  jak rano ktoś wychodził to od razu wpadał na wygódkę. Innym, paskudnym, obyczajem było sypanie do studni sieczki. W rezultacie w studni była herbata  aż do wiosny. W niektórych rodzinach domownicy też robili sobie nawzajem różne figle, np.: zawiązywanie nogawek od spodni na mocny węzeł, schowanie jednego buta, powieszenie biustonosza na lampie, obcięcie guzików od niedzielnej marynarki i inne.  

     Zosia była lubiana we wsi, to też, w długie zimowe wieczory schodziły się do niej przyjaciółki na pogawędki i robienie swetrów i skarpet na drutach. Lampę naftową wieszano pod sufitem, a kumoszki robiły krąg i można było porozmawiać, a najchętniej pośmiać się. Często wracały do sylwestrowych żartów i zaśmiewały się z nieudaczników i naiwniaków.

      Kiedyś Stach nie wytrzymał i wtrącił się do babskiego gadania: - Wszyscy zastanawiali się kto odważył się uwiązać Waśkowego ogiera, takie nieobliczalne bydle, do psiej budy – to była moja robota. Nie przyznawałem się do tego bom się bał mojej Zosi. Teraz to już chyba mnie nie pobije? Jak myślicie kobietki? Wybuchł głośny śmiech.

piątek, 12 marca 2021

Humoreska nr 89 ONA GO ZMIENIłA...

    

                                 

                                                                                

                                                              ONA  GO  ZMIENIŁA . . .

       Jeszcze w szkole średniej Marek Opaliński postanowił, że zostanie lekarzem, w dodatku chirurgiem. Na tę decyzję miał wpływ niewątpliwie jego stryj Jeremi, właśnie chirurg. Ojciec Marka, inżynier, ustawicznie budował mosty, rzadko bywał w domu. Jeremi był samotny, często zabierał Marka na różnego typu wycieczki i na wyprawy wędkarskie. 

       Rodzina Opalińskich miała długą i ciekawą historię. Pradziadek Marka Witold miał posiadłość nieopodal Wilna, która od niepamiętnych czasów należała do rodziny. Dziadek Marka – Marcin- skończył studia lekarskie w lecie 1939 roku.  Gdy w 1939 zagarnęli ich Rosjanie to już w listopadzie cała rodzina, jako obszarnicy, została wywieziona na Sybir. Tam on, jego młodszy brat i oboje rodzice, w potwornych warunkach, rąbali tajgę.

       W 1942 roku Marcin został wcielony do wojska z przydziałem do szpitala polowego. Z Armią Czerwoną doszedł, ciągle operując, aż do Berlina. Po demobilizacji szukał rodziny – bezskutecznie. Nie dowiedział się ani słowa. Wiosną 1946 roku, za łapówki, udało mu się zdobyć odpowiednie papiery i jako repatriant wylądował w Giżycku. Był szczęśliwy chociaż miał tylko rozlatujące się buty, połatane spodnie i wiarę, że już nigdy nie stanie w Kraju Wiecznej Szczęśliwości.

       Przyjął posadę Ordynatora Oddziału Chirurgicznego w miejskim szpitalu. Na początku załogę Oddziału stanowił on i dwie pielęgniarki: Teresa i Hanka. Teresa była samotna jak palec, całą rodzinę wymordowali jej Niemcy. Szybko przylgnęła

do Marcina. Byli szczęśliwi. W krótce urodziło im się dwóch synów: Andrzej – ojciec naszego bohatera, inżynier i Jeremi lekarz.

        Kiedy Marek zdał egzamin i został przyjęty na studia w Akademii Medycznej w Białymstoku, stryj Jeremi zapowiedział, że to trzeba uczcić na biwaku. Ognisko płonęło, słońce chyliło się ku zachodowi. Wypili po kieliszku koniaku. Stryj rozgadał się.

       - Widzisz Marku masz życie przed sobą, nie zmarnuj go. Na pewno już zauważyłeś, że na medycynie jest babiniec. Każda myśli  tylko o tym jak dorwać chłopa. Dobrze wie, że jak na studiach nie wyjdzie za mąż to potem trudno będzie znaleźć jej chociaż byle jakiego. Dlatego chwytają się różnych sposobów. Sam wkrótce zobaczysz jak takie „cioty” z piątego roku spacerują pod rękę z Jasiem z pierwszego semestru, który jeszcze nie spał z kobietą. Jak go taka wpuści do łóżka to wydaje mu się, że chwycił pana Boga za nogi. Ani się obejrzy i miła jest w ciąży. I co – ślub.

      - Powiem Ci jeszcze coś. Cwaniak student zakłada do roboty prezerwatywy, ona to widzi i pozornie akceptuje. Jednak ona jest jeszcze cwańsza. Kiedy ma płodne dni to znajdzie moment aby te instrumenty podziurawić, oczywiście bez jego wiedzy. Następuje zdziwienie jaki to chłam robią, a potem ciąża.