Dowcipy

piątek, 23 maja 2014

Humoreska 22. Idzi i jego miłość

  Happy old people

    Idzi był mężczyzną nie wielkiej postury. Raz jedyny, gdy stawał na komisji poborowej i wyciągnął się jak struna, zapisali mu 163cm. Nigdy nie ważył więcej jak 65 kg. Miał na tym punkcie pewne kompleksy. W dodatku to imię - Idzi. Ile się nasłucha, ile natłumaczył? Był dzieckiem wojny. Rodzinę wymordowały mu bandy UPA. Wychował się w sierocińcu. Dzięki własnej upartości, sile i zdolnościom ukończył  studia politechniczne. Założył rodzinę i wychował trzech synów.
       Od siedmiu lat żyje samotnie. Żona zmarła, synowie rozbiegli się po świecie. Ma działkę, samochód i towarzystwo wypróbowanych przez lata przyjaciół. Jak wiadomo, w pewnym wieku wdów jest bezliku. Nie jedna próbowała uwieźć Idziego. Ale jak to w życiu bywa żadna z nich nie była na tyle ciekawa dla Idziego, żeby myślał o stałym związku. Owszem, była taka jedna, która intrygowała Idziego, ale On dla niej nie istniał. Tak mu się przynajmniej wydawało. Miała na imię Bożenka i ważyła co najmniej 20 kg więcej niż Idzi. Właśnie te pulchne kształty tak frapowały Idziego. Nigdy nie miał takiej kobiety.
        Zwierzył się ze swoich zamiarów przyjacielowi Piotrowi, który od lat był w zażyłych stosunkach z Bożenką. Rozpoczęła się seria brydżyków, herbatek, pogaduszek. Idziemu wydawało się, że Bożenka patrzy na niego co raz łaskawszym okiem.
          Pewnego wieczoru siedzieli we troje przy koniaczku i Idzi powiedział: Bożenko, co byś zrobiła gdybym Ci się oświadczył. Ton tej wypowiedzi był żartobliwy i w razie niepowodzenia można było o tym zapomnieć. Bożenka, również z uśmiechem, powiedziała: najpierw musiał byś mnie przenieść 10 m na rękach, potem poszlibyśmy do łóżka. Wtedy podejmę decyzję. Wybuchnęli śmiechem, ale słowo się rzekło.
           Idzi tak pokierował rozmową, że umówili się na spotkanie, w najbliższy  wtorek, na basenie.
Spotkali się. Było świetnie. Pływali. W pewnej chwili Idzi zebrał się na odwagę, podszedł do Bożenki, wziął na ręce i niósł przez cały basen w wodzie. Nie protestowała.
          - Będziesz moją? - zapytał.
          - Słowo się rzekło. - odpowiedziała.











czwartek, 15 maja 2014

Humoreska 21. Szczęśliwe małżeństwo.



                                                                             

         Ślub odbył się w Katedrze rzęsiście oświetlonej i od wejścia, aż do ołtarza przepięknie ukwieconej. O takim ślubie marzy każda dziewczyna. Nic więc dziwnego, że Kasieńka była szczęśliwa. Ona pielęgniarka. On, Wiesiek, elektryk. Mieli pracę. Po 50 tys. zł dali im rodzice. Wzięli kredytu 150 tys i w taki sposób stali się właścicielami mieszkania.
               Jeszcze przed ślubem postanowili, że będą żyć bardzo oszczędnie, a każdy grosz wydawać z rozwagą. Wiesiek miał nadzieję na dodatkowe zarobki po godzinach pracy, bo jak wiadomo o fuchę dla elektryka nie trudno. Kasia ze swoją Mamą będzie pracowała na obszernej działce, więc warzyw i owoców nie będą kupować.
              Mieli nadzieje na spłacenie kredytu jeszcze przed przyjściem na świat dzieci o których Kasia marzyła. Kochali się bardzo i każde z nich myślało jak by tu zrobić przyjemność drugiemu.
             Mijały miesiące. Raty spłacali. Udało im się zaoszczędzić  kilkanaście tysięcy. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale Kasia doskonale wiedziała, że Wiesiek marzy o samochodzie. Wiadomo, co to za fachowiec w dzisiejszych czasach bez samochodu? 
              Kolega, kolegi Wieśka zobowiązał się sprowadzić z Niemiec Forda kombi za małe pieniądze i sprowadził. Za 8 tys. zł. stali się właścicielami wiekowej limuzyny,
            Kasia była zachwycona, kiedy w niedziele wybrali się na pierwszą przejażdżkę. W drodze powrotnej walnął im w bok samochód wyjeżdżający z posesji. Kierował nim zupełnie pijany kierowca i jego wina była zupełnie bezsporna. Nie na wiele im się to przydało. Ich samochód miał tylko ubezpieczenie OC.
               Wiesiek postanowił sam przeprowadzić remont. Na szrotach kupił stosowne drzwi i zabrał się za robotę. Zdemontował tapicerkę na tych uszkodzonych drzwiach i zobaczył jakiś pakunek. Rozwinął jedną torbę plastykową, potem drugą, wreszcie trzecią. Oczom nie wierzył. Były tam trzy paczki po 100 sztuk banknotów o nominale 100 euro. Pobiegł do Kasi. Oboje byli chyba jeszcze bardziej szczęśliwi niż na weselu.
             

            




  

                                                                               

piątek, 9 maja 2014

Humoreska 20. Czekanie na miłość


Granny, Osoby W Podeszłym Wieku, Kobiety


           Była sobie, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, prężna i liczna, grupa towarzyska. Wszyscy po studiach, wszyscy młodzi. Często chodzili na bale, urządzali przyjęcia, grali w brydża. Cieszyli się (gdy udało się kupić) z pralki "Frani" lub obskurnego regału. Było to pokolenie, które przeżyło wojenny głód, strach i poniewierkę, więc potrzeby miało  nierozbudzone. Zawarte w wówczas przyjaźnie   przetrwały najczęściej do dziś.                                                            
            Minęły, niewiadomą kiedy dziesięciolecia i do dziś zostało już tylko pięć osób utrzymujących z sobą częste kontakty. Wdowy: Basia i Hania nauczycielki i Krysia lekarka, oraz wdowcy: Zygmuś lekarz i Piotruś inżynier. Emerytury mają znośne, więc bywają: herbatki, imieniny, brydżyki , czasem wyjazdy.
            Piotr od niepamiętnych czasów podkochiwał się w Haneczce. Była to jego wielka tajemnica. W ostatnich latach coraz bardziej ciążyło mu własne gospodarstwo, a szczególnie gotowanie. Zaczął przemyśliwać o nowej żonie. Tą wybranką miała być oczywiście Haneczka. Po wielu tygodniach, zebrał  się na odwagę i wprosił się na herbatkę. Kupił kwiaty i poszedł z mocnym postanowieniem oświadczenia się. Oboje mieli po 80 lat, ale na szczęście nigdy nie za późno - pomyślał.
            Następnego dnia rano zaczął intensywnie myśleć: - tak, wieczór był miły, ale czy ja Jej się oświadczyłem czy nie? Zupełnie nie pamiętam. Co teraz robić? Muszę wybrnąć jakoś dyplomatycznie. Zadzwonię do Niej to się może wyjaśni?
              - Halo, Haneczko, jak się czujesz?
              - Halo, to Ty Piotrze?
              - Tak to ja Piotr.
            - To bardzo dobrze, że dzwonisz. Wyobraź Sobie, od rana bardzo mocno myślę. Pamiętam, że któryś z Was oświadczył mi się. Nie mogłam sobie przypomnieć czy to Ty czy Zygmuś. Teraz już wiem, że to Ty. Kocham Cię.
                                                                                 
                                                                                                                                                                               

czwartek, 1 maja 2014

Humoreska 19. Moja kochana Rodznka.



          Ta majówka, czyli wyjazd do moich Dziadków na wieś, była planowana od dawna. Bardzo kocham moich Dziadków, a najbardziej moją Prababcie Monikę, to też cieszyłam się niezmiernie na ten wyjazd. Babcia Monika ma siwiuteńkie włosy i brwi, jest mała, jakby skurczona. Za to najładniej na świecie uśmiecha się. Bardzo lubię jak siedzę przytulona do Babci i czuję Jej rękę na swoich włosach.
           Dziadkowie, czyli rodzice mojej Mamy, Jadwiga i Paweł, mają ogromną oborę, a w niej 78 krów dojnych i bardzo dużo cieląt większych i mniejszych. Uwielbiam patrzeć na te najmniejsze, są takie pocieszne.
              Jeszcze w środę popołudniu mój Tata zapakował nas do swojej ukochanej Carolki i wszystkę manele. Nas to znaczy: Mamusię Basię, mnie Justynkę i nieznośnego mojego brata, beksę, Pawełka.
Z Olsztyna do  Zalesia jest niedaleko, więc jeszcze przed wieczorem ściskałam swoje Babcie. Bardzo cieszyłam się z ich widoku. Prawie rozpłakałam się gdy tak serdecznie przytuliła mnie i pogłaskała Babcia Monika.
             Tata po przywitaniu zaraz rozpoczął czyścić z kurzu swoją ukochaną "tojotkę". Ja pobiegłam do obory, a za mną oczywiście Pawełek. Nie znoszę takich siedmioletnich bachorów. Już zaraz miał rozpocząć się wieczorny udój. Babcia Jadwiga i ciocia Terasa, siostra mojej Mamy, roznosiły po oborze kubki udojowe i zakładały na strzyki krowom. Ja też chciałam to robić. Przyjrzałam się jak to robi ciocia Teresa i już po chwili dobrze mi to szło.
           Była wspaniała kolacja, a najlepsze to były konfitury Babci Moniki. Potem spanie pod pierzyną z pierza, którą Babcia Jadwiga wietrzyła cały dzień. Pachniała cudownie: wiatrem, polem i łąką. Rano pobiegłam za stodołę do sadu. Kwitły jabłonie, brzęczały pszczoły, cudowny zapach.
                Po śniadaniu zabrała nas Mama na spacer. Byliśmy w lesie wypełnionym tysiącem barw i zapachów, oraz śpiewem ptaków. Potem szliśmy łąką z milionem mleczy, aż do strumyka gdzie zobaczyłam po raz pierwszy kaczeńce - cudowne - słońce przetkane zlotem.
                 Dni mijały bardzo szybko. Były wycieczki do skansenu i na ruiny zamku Krzyżackiego. Odwiedziliśmy groby rodzinne. W sobotę, w remizie strażackiej była  zabawa. Po obiedzie, w niedzielę, siedzieliśmy już wszyscy w samochodzie, a rodzina stała w okół i wówczas Tatuś zauważył ptasią kupkę na tylnej szybie. Wysiadł, żeby ją zetrzeć. Carolka, najpierw powoli, potem coraz szybciej potoczyła się po pochyłości w stronę obory. Z hukiem walnęła w mur. 
           Nam nic się nie stało. Przód samochodu był rozbity. Tatuś był załamany. Mamusia powiedziała: -"Czasem wydaje mi się, że Ty bardziej kochasz to swoje pudło niż nas".