Dowcipy

wtorek, 6 października 2020

Humoreska nr 87 Zosia czy Kasia

    

                   

 

                              

                                                         ZOSIA  CZY  KASIA ?

           Była wiosna 1967 roku. Władek miał 26 lat. Po ukończeniu technikum  rolniczego gospodarował na dwunastu morgach ziemi. Miał mądrą i pracowitą matkę i schorowanego ojca. Jego marzeniem było duże gospodarstwo z hodowlą zarodowego bydła. By to marzenie spełnić potrzebował co najmniej 10 hektarów ziemi. Ziemia na mazowieckiej wsi była droga, a kupić nie miał za co. Pozostało mu tylko bogato ożenić się.

         Na wsi było wiele panien, ale tylko dwie widział jako ewentualne żony. Obie znał od dziecka, z obiema tańczył na zabawach strażackich. Wyczuwał, że obie chętnie wyszłyby za niego. Zosia – zgrabna, ładna blondynka, zawsze uśmiechnięta z pewnością byłaby dobrą żoną. Jednak w posagu mogła dostać tylko dwie morgi czyli nieco więcej niż hektar ziemi. Liczyć na to, ze się dorobią i dokupią ziemi to odległa i wątpliwa przyszłość.

        Kasia – przysadzista, piersiasta szatynka o płaskiej twarzy, niezbyt urodziwa, miała tę zaletę, że w posagu otrzyma 7 morgów ziemi, a może i 8. To w kalkulacjach Tadeusza już było coś.

        Pytanie, którą wybrać gnębiło Tadeusza już z półtora roku. Jako człowiek praktyczny, nie bez przyczyny na wsi zwany „ złotą rączką” chciał być przygotowany do małżeństwa pod każdym względem. Dwa lata temu postanowił skorzystać z usług Wichty.

       Wichta była wdową, miała 10 morgów ziemi i gospodarowała na niej razem z bratem i bratową. Miała swój dom. Na wsi było wiadomo, że przyjmuje u siebie, za opłatą tylko w zbożu, chłopów, a młodzieńców uczy sztuki kochania. Przyjmowała tylko tych, którzy jej się podobali. Np. żaden pryszczaty chłopak nie miał u niej szans. Na wsi ludzie jej się, na ogół bali. Uważana była za wiedźmę lub czarownicę. Uważali, że ma złe oczy i rzuca uroki. Tadeusza nauczyła, że w miłości równie wspaniale jest brać jak i dawać.

       W końcu maja przyszedł list od wuja Stacha, brata ojca Tadeusza, z pod Ciechanowa, z zaproszeniem, dla całej rodziny, na wesele jego córki. Po naradzie rodzinnej, postanowiono, że na wesele pojedzie tylko Tadeusz, ale na kilka dni.

       Na przyjęciu weselnym, wuj Stach, posadził Tadeusza, chyba nie przypadkowo, przy pięknej dziewczynie. Miała na imię Dorotka. Szybko dowiedział się, że skończyła technikum ogrodnicze, że ma dwie młodsze siostry i 22 lata. Dowiedział się też, że mają tylko dwa hektary ziemi, ale za to trzy duże szklarnie i jej rodzina uprawia tylko warzywa i kwiaty. Dodała z czarującym uśmiechem, że w okolicy nazywają ich badylarzami.

       Przetańczył z Dorotką cała noc. Dotąd żadna inna dziewczyna niebyła dla niego tak cudowna. W poniedziałek, zgodnie z obietnicą, Dorotka oprowadzała Tadeusza po szklarniach i polach. Kolację jedli w ich, obszernym, piętrowym domu. Najbardziej zdziwiło Tadeusza to, że wszędzie były krany z wodą, nie tak jak u niego, że każdy litr trzeba było wyciągać ze studni.

       Wrócił do Wuja zakochany po uszy i powiedział mu o tym. Stach, znany w okolicy jako dobry kowal i mechanik, umiał nie tylko podkuć konia i naprawić  każdą maszynę, to jeszcze miał mechaniczną młockarnię i młócił zboże w całej okolicy, roześmiał się swoim zaraźliwym uśmiechem i powiedział: - to się żeń.

       A co będzie z posagiem? – zapytał Tadeusz.

       O to się nie martw, to bogaci ludzie. Jeśli oświadczyny zostaną przyjęte, to posag będzie większy niż się spodziewasz. To jak idziemy jutro w rajby?

        Idziemy –  bez chwili namysłu powiedział Tadeusz.

        Przyjęła ich rodzina w komplecie. Kiedy Tadeusz, drżącym głosem oświadczył się, przyszły teść powiedział: - Musimy najpierw zapytać się Dorotki, co ona na to? Dorotka wstała, podeszła do Tadeusza, usiadła mu na kolana, objęła za szyje i powiedziała: kocham Go i chcę być Jego żoną.

        Wobec tego – zaczął Teść – na początek postawię wam dużą szklarnię, w której będziecie hodować kwiaty i pomidory. Ty przestaniesz sadzić kartofle i siać żyto, a będziesz uprawiał warzywa. Dorotka doskonale zna się na tym, to powie co i jak. O zbyt nie martw się, moja w tym głowa, nieodległa Warszawa zawsze jest głodna.

         Na stole znalazł się szampan. Wszyscy byli szczęśliwi. Tadeusz tulił i całował Dorotkę, ona nie protestowała.

         Gnębiące Tadeusza, od miesięcy, pytanie – Zosia czy Kasia – wyparowało tak szybko jak rosa na trawie w czerwcowy poranek.

         Wesele odbyło się niebawem.

         Po weselu Wuj Stach podśmiewał się z Tadeusza, że tak mu było dobrze z Dorotką, że przez tydzień nie wychodzili z łóżka, a co najwyżej po to żeby zrobić siusiu.

         Z tej historii wynikają dwa morały:

1.      Gdy chłop się zakocha, to nawet niepozorne dziewczę potrafi przewrócić mu w głowie.

2.      Teorię, że kobiety to słabe i bezbronne istoty, należy między bajki włożyć.

 

 

                                                                                                                     Październik  2019r.

       


Humoraska nr 86 Dukaty

                                      DUKATY    

   -   Obywatelu poruczniku, Ogniomistrz Drozd z prośbą. 

   =  Co znów Drozd?

   =  Chciałbym zostać w warsztacie po pracy, nazbierałem złomu i chciałbym dzieciom zespawać saneczki, zima idzie.

   -  Zgoda.

   Działo się to w listopadzie, 1962 roku, w warsztacie uzbrojenia, w 55 pułku artylerii, zwanym „Drezdeńskim”. Pułk ten wchodził w skład Drugiej Armii Wojska Polskiego, którą dowodził, wiosną 1945 roku, gen. brygady Karol Świerczewski i walczył m.in. przy zdobywaniu Drezna.

    Teraz pułk przygotowywał się do wyjazdu na poligon i ostre strzelanie. Każde działo z pułku musiało, w warsztacie uzbrojenia, zostać dokładnie sprawdzone i jak trzeba wyremontowane. Tym właśnie zajmował się ogniomistrz Drozd i jemu podległych ośmiu żołnierzy.

     Kiedy rano Drozd pobieżnie oglądał 122 mm haubice wzór 38, zauważył na lewym ogonie, blisko końca, od środka wspawaną część blachy o wymiarach 12 na 12cm. Pomyślał, że to frontowa przestrzelina, ale z drugiej strony nie było żadnego śladu. Od razu przyszło mu do głowy, że ktoś chciał dostać się do środka tego ogona. Po co?

Sprawdził w metryce haubicy rok produkcji – 1942, a więc była na wojnie. Muszę to sprawdzić, ale tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział, bo jak coś znajdę to mi zabiorą, a i tak mogę mieć kłopoty.

    Po południu zamknął się w warsztacie od środka. Na wszelki wypadek wygiął jedną płozę do sanek, potem przygotował gazową spawarkę. Najpierw przyspawał ucho z drutu 5mm do środka tej łaty i z drżeniem serca zaczął ciąć po starym spawie. Po chwili otwór był gotowy. Zajrzał do środka - pusto. Włożył rękę w stronę końca ogona i wymacał jakąś tkaninę. Z trudem wyciągnął ją na zewnątrz. Okazało się, że to są piękne spodnie, a wkażdej nogawce siedzi nowy pantofel. Włożył z powrotem rękę i wymacał ciężkie zawiniątko. W ręcznik zawinięte były srebrne sztućce, komplet, po 12 sztuk każdego. Potem, w mniejszym pakiecie, były złote sztućce na 6 osób. Rozdygotany wziął pilnik i potarł koniec łyżki, była srebrna i tylko pozłacana. 

    Ciężko oddychał, rozejrzał się na wszystkie strony, upewnił się,  że go nikt nie podgląda. Położył się wzdłuż ogona haubicy, włożył rękę aż po pachę i wyczuł dwa obłe kształty. Wydobył lnianą, zawiązaną sznurkiem torbę, mogła ważyć ze trzy kg, a potem drugą mniejszą i lżejszą. W obu wyczuł monety. W pierwszej były srebrne monety polskie z przed wojny.  Głównie o nominale 2 zł, ale były też  10-cio złotówki. Zajrzał do milejszej – same złote austriacki monety – głównie dukaty z Franciszkiem Józefem, co najmniej kilogram!!!

     Kaziu Drozd – jesteś bogaczem, wykrzyknął do pustego warsztatu i pomyślał – nie trać głowy, bo wszystko stracisz. Wszystkie skarby włożył do znalezionych spodni, przedtem związując im nogawki i zaniósł je na strych w takie miejsce gdzie od lat nikt nie zaglądał. Później zastanowię się jak to wynieść z koszar.

     Wrócił do haubicy, zaspawał otwór, szlifierką wygładził  spoiny i wszystko zamalował farbą khaki. Popatrzył fachowym okiem i doszedł do wniosku, że nikt niczego nie zauważy. Zamknął warsztat, klucze zaplombowane zostawił na dyżurce i poszedł do domu. Po chwili zauważył, że kroki wybijają mu rytm: jesteś bogaty, jesteś bogaty, jesteś bogaty… Walnął się w głowę i powiedział głośno: - Kaziu nie wariuj.

      Szedł i zastanawiał się czy powiedzieć o szczęściu Magdzie. Żonę kochał nad życie, ale wiedział, że jej słabą stroną nie jest dochowanie jakiejkolwiek tajemnicy. Postanowił nikomu nic nie mówić. Jeszcze nie zamknął drzwi za sobą, a Magda już krzyczy:  - ja tu czekam z obiadem, a ty pewno na wódę poszedłeś z kolegami. Podszedł do niej  przytulił i powiedział: -szef dał mi dodatkową robotę. Nie wyczuła alkoholu, więc z uśmiechem powiedziała: - Dostałeś list od brata, byłam ciekawa co pisze. Zaprasza nas na drugą niedzielę na chrzciny.

     No to fajnie. Jutro mu odpiszę i powiem żeby przysłał bryczkę na dworzec. Nie będziemy pieszo szli z dwojgiem małych dzieci ponad 3 km. Cieszę się bo spotkam się też z ojcem. Pomyślał, że ojciec kiedyś mówił, że ma sporo srebrnych przedwojennych monet i trzyma je „na czarną godzinę.” W razie czego będzie to dobra przykrywka.

     W drodze powrotnej powiedział Magdzie, że ustalili z bratem, że czas zacząć sprzedawać tartaczne drewno bo mają tego 5 ha. Wpadną nam większe pieniądze, ale to tajemnica.

     Minęły trzy dni i w koszarach spotkał Kaziu swojego kumpla od kieliszka Franka. To co, będziesz miał kupę forsy – powiedział Franek. Kaziu zdębiał – skąd o tym wiesz? Twoja Magda powiedziała mojej, że sprzedajecie las. To cholerna baba, już ja jej pokaże – pomyślał. Zastanowił się chwilę – jak wie Franek to będą wiedzieli wszyscy. Z pewnością dowie się i „gumowe ucho” – kapitan z WSW, który wszędzie szuka wroga klasowego. Jak sprzeda część swoich skarbów to będzie wiadomo skąd ma większe pieniądze. Uśmiechnął się – czasem dobrze mieć taką paple w domu.

     Wybudował pawlacz w przedpokoju z podwójną tylną ścianą i tam umieścił skarby. Tam nie znajdzie ich Magda, ani nawet złodziej. Nareszcie uspokoił się.

     Kilka dni później wezwał go do siebie szef służby uzbrojenia i powiedział: - Drozd, pojedziecie pociągiem do Warszawy, do magazynu uzbrojenia w Cytadeli i odbierzecie nowy dalmierz artyleryjski. Zabierzcie z sobą dwóch żołnierzy bo to ustrojstwo sporo waży. Świetnie, na to czekałem – pomyślał. Ustalił, że pojedzie z nim bombardier Waluś, rodowity warszawiak, złodziejaszek, kasiarz i dobry bystry mechanik. Zabrał też kanoniera Krawca, ociężałego umysłowo, ale za to silnego. Przygotował pół kilograma srebrnych monet.

     W Warszawie byli już o 7-mej rano. Zadzwonił do swojego kuzyna Maćka, cwaniaka, który handlował na Bazarze Różyckiego i poprosił go o spotkanie o godz. 12-stej. Odebrał dalmierz i wysłał żołnierzy na Dworzec Wschodni i kazał im czekać. Maćkowi powiedział, że ma srebrne monety po ojcu i chce je sprzedać. Żaden problem, wsiedli w taksówkę. Jubiler powiedział, że może zapłacić 2800 zł. Kazik zgodził się bo to było półtora jego pensji. Rozstał się z Maćkiem. Odczekał chwilę i wrócił do jubilera. Powiedział, że ma na sprzedanie komplet srebrnych sztućców na dwanaście osób, czy kupi i za ile. Tan powiedział, że kupi ale cenę ustali jak to zobaczy.

     Minęła zima, dostał pieniądze od brata, sprzedał srebrne sztućce i 10 dukatów. Kupił rozklekotanego Trabanta. Poczuł się gościem. Magda szalała z radości. On tylko chwilę, bo auto ciągle psuło się.

    Po dwóch latach sprzedał resztę skarbów, zostawiając tylko 20 dukatów. Sprzedał też trabanta i kupił prawie nowego Moskwicza. Magda była w ciąży z trzecim dzieckiem i kiedy w niedzielne popołudnie pierwszy raz wsiadała do nowego auta, trwało to bardzo długo, a ona rozglądała się po wszystkich oknach w bloku, ciekawa czy sąsiedzi widzą jaka z niej pani.  

 

                                                                                          Wrzesień 2020r.