Dowcipy

poniedziałek, 30 listopada 2015

Humoreska nr. 40. JAK PIOTRUŚ ODKOCHAŁ SIĘ!

              Dziewczyna, Plener, Portret, Natura, Lato, Uśmiech                                                        


      Piotr urodził się w biednej, wielodzietnej rodzinie w podkrakowskiej wsi. Był bardzo dobrym uczniem. Szkołę średnią skończył z wyróżnieniem. Chciał zostać lekarzem. Niestety, ojciec zapowiedział mu, że dalej musi sam sobie radzić bo musi zadbać o wykształcenie młodszego rodzeństwa. Przypadkowo dowiedział się, że w Łodzi istnieje Wojskowa Akademia Medyczna, że tam dostanie wszystko za darmo byle tylko zdawał egzaminy na czas. Dowiedział się także, że dostać się tam jest bardzo trudno bo takich chętnych jak on są tysiące i na egzaminach wstępnych niemiłosiernie oblewają.
       Egzaminy zdał. Został przyjęty. Był dumny z pierwszego drelichowego munduru. Z chłopskim uporem uczył się dniami i nocami. Wiedział, że już po pierwszym semestrze będzie czystka. Słabi wylecą. Zaliczał kolejne semestry z dobrymi i bardzo dobrymi ocenami. Po odbyciu pierwszych praktyk, postanowił, że zostanie chirurgiem i to nie byle jakim, ale światowej sławy. Przestało go cokolwiek interesować poza medycyną.
       Koledzy Piotra chodzili do kina, na zabawy i prywatki, a przede wszystkim uganiali się za dziewczynami. Tym bardziej, że WAM współpracowała z cywilną Akademią Medyczną, a tam  roiło się od przyszłych lekarek, które szukały sobie wojskowych mężów.  
           Piotr postanowił, że się ożeni dopiero po studiach jak zrobi specjalizację i nie z lekarką bo ta by przeszkadzała mu w zrobieniu kariery.
          Jesteś prawiczkiem - pokpiwali koledzy z Piotrusia. A właśnie, że nie. Jak byłem na urlopie to straciłem cnotę z jedną rozwódką - odcinał się. To była nie prawda, ale tego sprawdzić nie mogli.
            Skończyli piąty rok studiów, czuli się już prawie lekarzami. Wiadomo, szósty rok to taki spacerek.
Byli już podporucznikami. Mieli dobre pensję. Czarne garnitury były w modzie, więc wszyscy je mieli.   Pewnej soboty, koledzy siłą zmusili Piotrusia do pójścia z nimi do restauracji  "Malinowa" na dancing. Usiedli we czterech przy stoliku i zaczęli rozglądać się po sali. Piotr spojrzał przed siebie i oniemiał. W odległości jakieś 25 m siedziała dziewczyna  w jakimś towarzystwie. Ale jaka dziewczyna? Cud. Anioł. Niebieskie oczy, niebieska sukienka i te blond falujące włosy, ten uśmiech. Wydało mu się, że widzi nad jej głową aureolę.
           Serce waliło mu jak młot gdy biegł do niej kiedy zagrała orkiestra. Pójdzie, nie pójdzie, kołatało mu w głowie. Poszła. Wiedział, czuł, że przez te trzy tańce, które ma przed sobą, zadecydują o całym jego życiu. Gdy się odezwała, gdy spojrzała mu w oczy, gdy leciutko przytuliła się do niego - był zachwycony. Był gotów klęknąć, natychmiast tu na sali i wyznać jej dozgonną miłość i wierność.
          Nie wiedział jak postąpić. Bał się jej spłoszyć. Bał się, że może utracić ją na zawsze, więc z trudem wydukał: - Może Pani zechciałaby spędzić ze mną cały wieczór?
          Odpowiedziała natychmiast: - Chętnie, ja od tego tu jestem, ale nie wiem czy Pana na mnie stać!