Zosię i Zenka trudno by było nazwać małżeństwem typowym. Chociażby z
tego powodu, że ona była filigranowa, ważyła 58 kg i miała 164 cm wzrostu. On
chłopisko wielkie i zwaliste. 93 kg wagi.
Urodziła się na Żoliborzu, tam też
chodziła do szkoły. Od najwcześniejszych lat wygrywała wszystkie szkolne zawody
w biegach i skokach. Nic więc nie było w tym dziwnego, że po maturze podjęła studia na Akademii Wychowania
Fizycznego na Bielanach. Studiowała na wydziale – Wychowanie Fizyczne. Jej
pasją była lekkoatletyka, a jaszcze bardziej judo. Na jej roku nie było lepszej
od niej w tej dziedzinie.
Przez ostatnie dwa lata studiów
mieszkała z Krzysiem. Oczywiście była mowa o małżeństwie. Przez długi czas
tolerowała to co on nazywał oszczędnością, a ona po prostu skąpstwem. Drażniło
ją jego zastanawianie się przed wydaniem każdej złotówki, toteż bez większego
żalu rozstała się z nim tuż przed obroną pracy dyplomowej. Postanowiła zostać
syngielką. Jak się okazało nie na długo. Prace znalazła na etacie nauczyciela
wychowania fizycznego w LXX Liceum w
dzielnicy Ursynów. Tam też szybko poznała, nauczyciela matematyki Zenka.
Zenek urodził się na Pradze. Od
najwcześniejszych lat wychowywał się wśród najgorszych żuli i złodziei. Wcześnie
zaczął palić i popijać nie tylko piwo. Ojca nie miał, a samotna matka nie
bardzo mogła sobie z nim poradzić. Na jego szczęście zainteresował się nim brat
matki – adwokat. Szybko odkrył, że Zenkowi łatwo przychodzi nauka, a w
szczególności matematyka. Wuj poświęcił dużo czasu i wysiłku aby Zenka wyrwać
ze szponów ulicy. Kiedy zdał maturę wszyscy troje cieszyli się, a szczególnie
matka.
Na Uniwersytet Warszawski, na wydział
Matematyki i Informatyki, Zenek dostał się już o własnych siłach. Studiował, co
prawda aż 6 lat, ale studia ukończył z wynikiem bardzo dobrym. Skłonność do
alkoholu, pozostałość po latach młodzieńczych, przeszkodziła mu zostać
asystentem.
Już na pierwszym spotkaniu Zenek nosił
Zosię na rękach. Bardzo spodobała jej się taka zabawa. Zakochała się. Koleżanki
mówiły jej, że Zenek lubi tęgo popić. Ona doszła do wniosku, że ludzi idealnych
nie ma. Ślub wzięli w lutym.
W słoneczne, kwietniowe południe Zosia z
koleżanką wracały z pracy przez park. W pewnej chwili podbiegł do nich, od
tyłu, złodziej wyrwał torebkę Zosi i zaczął uciekać. Nie traciła ani chwili,
pobiegła za nim. Dopędziła go i podstawiła mu tak zręcznie nogę, że wylądował
na twarz. W mgnieniu oka usiadła mu na plecach i tak wykręciła mu ręce z tyłu,
że wył z bólu. Treningi z judo zaowocowały. Koleżance nakazała wezwać policję.
Wtedy dopiero zorientowała się jakiego wielkiego draba trzyma. Zebrał się
tłumek, ktoś oferował pomoc. Podziękowała z uśmiechem.
Policja szybko przyjechała. Złodzieja skuli.
Przyjechał drugi wóz. Całą trójkę zawieźli do Komendy Dzielnicowej na
przesłuchanie. Okazało się, że policja miała rysopis tego złodzieja, ale od
miesięcy nie potrafiła go przymknąć. Na Komendzie szybko rozeszła się wieść, że
filigranowa kobietka schwytała wielkiego chłopa. Dyskretnie podchodzili
policjanci żeby ją zobaczyć. Aspirant Wasiek powiedział do swojego kolegi: -„Takiej
to lepiej w domu nie mieć.”
Kilka tygodni później, Zosia otrzymała
oficjalne podziękowanie od Nadinspektora za
schwytanie niebezpiecznego złodzieja. Zenek był dumny ze swojej żony,
opowiadał wszystkim o wyczynie Zosi, nawet dawnym kumplom z Pragi.
W małżeństwie Zosi właściwie układało
się wszystko dobrze, z tym, że od czasu do czasu Zenek tęgo popijał co ją mocno
denerwowało.
Pewnej niedzieli, z rana, Zenek stał
przed lustrem, okropnie skacowany i powiedział do Zosi: - „Coś Ty Kochanie
pomyślałaś jak ja, w nocy, wróciłem taki zalany i w dodatku z sińcem pod
okiem?”
- „Jak wróciłeś to nie miałeś podbitego
oka.” – powiedziała Zosia.