Justyna
z Magdą doszły do wspólnego wniosku, że ich chłopy to takie jełopy, że nawet
samych to i na zebranie wsiowe puścić ich nie można, bo tak narozrabiają, że może
z tego wyniknąć tylko bieda.
Nad
wsią zawisło pytanie, kogo i za co pierwszego aresztują: Czy to będzie kulawy
dziadek Aron za uprawianie wrogiej propagandy? Czy może sołtys Kociela za
dopuszczeniu na zebraniu takiego zdarzenia? Dopuszczano też taką możliwość, że
nikogo nie aresztują kiedy prelegent będzie bał się zameldować władzy o
zajściu. To, że ze wsi nikt słowa nie piśnie było oczywistością.
Działo się to w końcu marca 1952 roku we wsi
Jabłonowo w powiecie Mława. Powiat przysłał prelegenta, żeby wygłosił odczyt w
związku z imieninami Józefa Stalina. Sołtys spędził chłopów do remizy
strażackiej przed wieczorem. Właśnie wtedy gdy zanosiło się na pierwszy
wiosenny deszcz.
Chłopi przychodzili niechętnie bo mieli ku temu powody. Wprowadzone w
1950 roku dostawy obowiązkowe były wielkim ciężarem dla wszystkich. Miały
charakter progresywny uzależniony od wielkości gospodarstwa. Zmuszano do
oddawania zboża, ziemniaków, żywca i mleka po cenach znacznie niższych od rynkowych.
A ponadto chłopi płacili podatki. Ci którzy zalegali z dostawami byli karani
grzywną lub aresztem. Stosowano także rewizję połączone z rekwirowaniem.
Organizowano także omłoty na koszt właściciela, a zboże zabierano.
Te szykany były po to, aby
zmusić chłopstwo, do oddania ziemni do spółdzielni
produkcyjnej. Oczywiście wiedzieli o tym. Odwieczne przywiązanie do
własnej
ziemi i traktowanie jej jak świętość stało w jasnej sprzeczności do
kołchozów.
Do tych
kołchozów namawiano chłopów już od 49 roku ciągle bez skutku. Wiejscy
dowcipnisie opowiadali, że w kołchozie nie jest źle
bo wszystko jest wspólne:
wspólny kocioł, wspólne dzieci, a przede wszystkim
wspólne żony. Stalin był dla
chłopów tym, który odbierał im chleb, a chciał
odebrać i ziemię. Nienawidzili go.
W
remizie, na scenie, zasiadł sołtys z prelegentem przy jedynej lampie naftowej.
Chłopi zwyczajowo stali, bo ławek było tylko kilka
pod ścianami. Palili papierosy i
rozmawiali miedzy sobą, nie słuchając co czyta
prelegent. A czytał jaki to wspaniały
jest Stalin, jak wyzwalał Polskę, jak pomaga budować
Nową Hutę, jaki jest mądry i
uczony, jak kocha polskie dzieci i chłopów
małorolnych itd, itp.
Na
zakończenie wzniósł okrzyk: "Niech żyje Józef Stalin."
W
remizie zapanowała absolutna cisza, tylko rzęsisty deszcz łomotał o dach. Po
około 15 sekundach tej złowrogiej ciszy z kąta
odezwał się stary Aron, aby ratować
sytuację: "A cy my tam mu broniwa, niech se
tam żyje."
Sala
gruchnęła głośnym, niepohamowanym śmiechem. Na tym zebranie
skończyło się. Każdy, prawie biegiem, uciekał do
swego domu bo deszcz obojętny
na wszystko
mocno padał.
Kiedy ochłonęli
przyszły refleksję i pytania.