Dowcipy

czwartek, 17 grudnia 2015

Humoreska nr 42. O KURZE I O TROSkLIWOŚCI

               Głowa Kurczaka, Kurczak, Pet                                                                    

             Starzy ludzie we wsi gadali, że nienawiść między rodzinami Wiśniewskich i Dąbrowskich ciągnie się od wielu pokoleń. Jako sąsiedzi wadzili się o byle głupstwo. Bywało, że jak strażacy organizowali zabawę w remizie, to każdy szukał stronników, a potem były okropne bijatyki. Kończyło się to nie raz szpitalem i jaszcze większą nienawiścią.
             Był początek września, gdy Wiśniewski ze swoim 10-cio letnim synem Stasiem, siali żyto na polu za stodołą. Gdy kończyli pracę wyjechał z siewnikiem Dąbrowski. Tuż za miedzą. Już mieli jechać na podwórko gdy Staś zawołał: - O Tato kura, to ich kura. 
           Rzeczywiście kura wydziobywała świeżo zasiane ziarno na polu Wiśniewskich. Krew zalała Wiśniewskiego bo sąsiad udawał, że nic nie widzi. Wydarł się więc na pół wsi:
               - Zabierz tę cholerną kurę, bo nie ręczę za siebie!
               - Złap ją sam, a przy okazji zmacaj, może ma jajko. Powiedział Dąbrowski, śmiejąc się przy tym, na cały głos, ze swojego dowcipu.
               Wiśniewski rozejrzał się dokoła i zobaczył stojącą pod stodołą kłonicę. Porwał ją i podbiegł do sąsiada. Z impetem walnął go w głowę. Dąbrowski padł jak kłoda. Spokojnie wrócił do  koni i powiedział do Stasia: - Jedziemy.
               Zanim znaleźli Dąbrowskiego, zanim przyjechało pogotowie, mięło dwie i pół godziny. Zmarł w drodze do szpitala.
               Dochodzenie było krótkie. Przyjechała milicja i zamknęli Wiśniewskiego w areszcie.
              Żona Wiśniewskiego była znana we wsi jako nadzwyczaj pracowita i troskliwa. Troszczyła się o dzieci, a w szczególności o swojego Józia. To też jeździła do aresztu na wszystkie możliwe wizyty. Zawoziła Mu ulubioną szarlotkę i wszystko inne na co pozwolili. Aby mieć pieniądze dla adwokatów sprzedała dwa konie, a potem trzy krowy. Nic nie wskórali.
             Na rozprawie Sędzina nie chciała uznać "zbrodni w afekcie". Przyczepiła się do nieudzielenia pomocy poszkodowanemu. Zapadł wyrok: - ŚMIERĆ.
             Powiadomili Wiśniewską, że może być przy egzekucji. Była już pod więzieniem kilka godzin wcześniej. Płakała nieustannie. Kiedy zobaczyła męża tuż przed egzekucją dosłownie wyła. Zagrozili Jej, że jak się nie uspokoi to zostanie wyprowadzona. Opanowała się z wielkim trudem.
              Kiedy prokurator zapytał skazańca jaka jest jego ostatnia wola, odpowiedział, że chciałby zapalić.
             Wtedy, maksymalnie zestresowana Wiśniewska wypaliła; - Józiu nie pal, przecież wiesz, że to Ci szkodzi!






                

czwartek, 3 grudnia 2015

Humoreska nr 41. MAŁŻEŃSKI NAGROBEK

                                                                                         


        - Jeździsz już z 10 minut i nie możesz zaparkować. Tyle stoi samochodów, wszyscy znaleźli miejsca, a tylko Ty nie możesz. Z reszto jak zawsze. Przez ciebie spóźnimy się do teatru.
         Taki tekst, typowy dla siebie, wygłosiła do męża Wanda. Byli małżeństwem od 28 lat. Pobrali się po trzech miesiącach narzeczeństwa. Bolesław z miłości. Wanda z rozsądku. Ona wysoka, masywnie zbudowana, apodyktyczna, miała 25 lat. Chciała mieć rodzinę. Nikt inny się jej nie trafiał. On cherlawy, bezdzietny wdowiec, był 16 lat straszy od Wandzi. Jako wysokiej klasy frezer dobrze zarabiał. Cieszył się szacunkiem w pracy i wśród znajomych.
       Wanda szybko awansowała w swoim zawodzie. W wieku 28 lat została dyrektorką dużego przedszkola. Swoim personelem rządziła "żelazną ręką". Podświadomie czerpała radość gdy czuła, że ludzie jej się boją. Powracając do domu, nie przestawała być dyrektorem, też musiała rządzić.
          W dwa lata po ślubie urodziła dwie córki. Będąc w drugiej ciąży odstawiła, na zawsze, Bolka od łoża. Spali w oddzielnych pokojach. On razem z dziewczynkami, aby mógł je pielęgnować nie budząc żony. Atmosfera panująca  w domu spowodowała, że po jego miłości szybko nie pozostało śladu. Gdy dziewczynki dorastały, Wanda szczuła je przeciw Ojcu, wskazując jaki to z niego fajtłapa. Pokończyły studia. Wyniosły się z domu. Zrozumiały, że Ojciec jest porządnym człowiekiem i zasługuję na szacunek.
          Jego radością była praca i wędkowanie. Kiedy doczekał się emerytury wiele czasu spędzał nad pobliskim jeziorem. Podświadomie chciał być jak najdalej od żony.
          Pewnej środy, wieczorem, przygotowywał się do wyjazdu na ryby. W czwartek rano, jak codziennie, odwoził Wandę do pracy. Zapytała Go: 
          - Znów pojedziesz na te swoje głupie ryby?
          - Nie wiem, bo jak źle się czuję, odpowiedział.
          Kiedy wróciła z pracy, Bolek siedział w fotelu, był martwy.
        Po pogrzebie postanowiła wystawić Bolkowi okazały nagrobek. Niech ludzie wiedzą jak kochała męża. Poszła do kamieniarza, wybrała model i nakazała aby był wykonany z królewskiego granitu. Kamieniarz chciał wiedzieć jakie wykuć napisy?
          Podała kartkę i powiedziała: - Tu jest nazwisko i imię, oraz daty, a sentencja niech będzie typowa. 
          Przy odbiorze nagrobka stwierdziła, że sentencja "Spoczywaj w spokoju" Jej nie odpowiada.
         Kamieniarz zdenerwował się i powiedział: - Trzeba było gadać przy zamówieniu o co Pani chodzi, teraz ja już nic nie zrobię. 
          - Zrobi Pan bo inaczej nie zapłacę. Ma tu być dopisane: "dokąd mnie tam nie będzie."