Dowcipy

środa, 21 grudnia 2016

Humoreska nr 55. SYLWESTER NA ZAMKU

Religijnych, Muhammad, Religii, Islam, Islamska

                        
            W lutym Ewelina skończy 35 lat. Przy jej wzroście - 168 cm i wadze 64 kg - ma figurę modelki. No może ciut więcej. Właśnie to ciut więcej tak bardzo podoba się ludzkim samcom. Już w dzieciństwie uważaną ją za ładną. Na studiach uchodziła za piękność. Wyszła za mąż mając 25 lat. Raczej z rozsądku  niż z miłości. Owszem Grzegorz podobał się Jej. Miał 30 lat i dobrze prosperującą firmę w Ornecie. Był pierwszym mężczyzną w jej życiu.
               Przez pierwsze lata obowiązki małżeńskie traktowała jak obowiązki. Po urodzeniu syna coś się zmieniło. Dzięki cierpliwości i doświadczeniu Grzesia zaczęła czerpać radość z erotyki. Od kilku lat już nie wyobrażała sobie życia bez seksu. Zawsze było jej przyjemnie gdy była podziwiana za urodę. Dziś szczególnie rajcowało ją pożądanie w oczach znajomych i nieznajomych chłopach. Nie miała zamiaru zdradzać męża. Grześ spełniał wszystkie jej zachcianki.
               Już w październiku skrzyknęli się ze znajomymi na bal sylwestrowy na Zamku w Lidzbarku Warmińskim w Hotelu " Krasicki". Grzegorz zarezerwował na trzy doby luksusowy apartament z widokiem na fosę, zamek i dziedziniec hotelowy.  On pływał w basenie i grał w bilarda. Ona korzystała ze wszystkich dobrodziejstw SPA. Chodzili na spacery po urokliwej okolicy.     
              Bal rozpoczynał się o 21-szej. Po południu 1,5 godz Ewelina siedziała u fryzjera, a potem jeszcze godzinę u kosmetyczki. O 20-stej zaczęła "pracować" nad swoją garderobą. Ubrała czarną koronkową suknie, pod nią jedwabną czarną halkę. Obie kończyły się 15 cm powyżej kolan. Rajstopy prosto z Paryża. Miała problem z butami. Przywiozła trzy pary. Wybrała szpileczki czarne nakrapiane złotą siatką. Stała przed lustrem, była pewna,że pokazuję ani za mało ani za dużo.
            Orkiestra grała świetnie. Jedzenie wytworne i obfite. Koniak lał się strumieniami.Humor dopisywał. Ewelinka była w swoim żywiole. Wszędzie dostrzegała podziw w oczach panów i zazdrość u pań. O północy, gdy strzelały korki szampana, gdy przytuliła się do Grzesia jak składał jej życzenia, poczuła nieprzepartą chęć bycia z nim, już teraz, w łóżku. 
            Wracali  o czwartej. Szczęśliwi. Grześ lekko chwiał się na nogach. Ty idź pierwszy do łazienki - zarządziła. Rozebrała się, wzięła prysznic. Wcierając się w puszysty ręcznik poczuła jak nabrzmiewają jej sutki. Jeszcze tylko odrobina perfum, które tak lubi Grześ, na szyję i piersi. Prawie biegła do sypialni.
               Oniemiała. Grześ wykręcony do ściany głośno chrrrapał ...



piątek, 16 grudnia 2016

Humoreska nr 54. WIECZERZA WIGILIJNA

Znalezione obrazy dla zapytania choinka
         -  To policzę: my, twoi Rodzice, moi Rodzice, moja siostra z mężem, twój brat z żoną, to dziesięć osób. Teraz dzieci: nasza dwójka, dwójka łobuzów od Leszka i Kasia Moniki - czyli pięcioro. No to jak widzisz - będziemy mieli wigilię na 15 osób.
          -  Dobrze moja kochana Zosieńko tylko, że przygotowanie wieczerzy i to według Twojej tradycji, na 15 osób to ogrom pracy. W lutym będziesz rodziła i nie chciał bym abyś się mocno sforsowała.
       - Miło mi mój kochany Piotrusiu, że o tym pomyślałeś. Ja też pomyślałam. Już rozmawiałam z Mamą. Przyjadą z Ojcem  trzy dni przed wigilią i wtedy spokojnie wszystko przygotujemy. Resztę gości zaprosimy na godzinę 16-stą.
           - Bardzo dobrze. Ja z dziećmi ubiorę choinkę, taką trzy metrową, pod sam sufit w salonie i przygotuję stół. Choinkę już zamówiłem, gajowy przywiezie ją w czwartek. Mikołaja, wiesz tego Stefana od Margalskich, umówię na punktualnie piątą. Worek z prezentami będzie w garażu, wyjdę w ostatniej chwili i mu dam. Dzieci nawet tego nie zauważą.
           - Teraz powiem Ci co będzie na kolację, mam tu spis. Oczywiście będzie 12 dań. A więc: barszcz czerwony, groch z kapusta, uszka z grzybami, krokiety z kapustą i grzybami, kluski z makiem, karp w galarecie, ryba po grecku, roladki z łososia, sałatka śledziowa, kompot z suszonych owoców, piernik wigilijny i makowiec.
            - Wspaniale to wymyśliłaś, tylko, że jakiś koniaczek też by się przydał - co -?
          Wigilia przebiegała zgodnie z planem. Podzieloną się opłatkiem. Dania były smaczne. Humory dopisywały, tylko dzieci nie mogły doczekać się Mikołaja. Wreszcie przyszedł. Wyciągnęły się rączki po prezenty.
            - Zaraz, zaraz powiedział Mikołaj, najpierw to ja muszę wiedzieć czy byłyście grzeczne i jakie macie stopnie w szkole? Od kogo mam zacząć?
            - Od Stasia, on jest najmłodszy, ma dopiero 5 lat.
            - To podejdź do mnie Stasiu, byłeś grzeczny?
            - Taak.
            - A kolędy umiesz  śpiewać?
            - Taak.
            - A kto Cię nauczył?
            - Babcia Zosia.
            - A jaka najbardziej Ci się podobała?
            - O jeżu.
            - O jeżu??? To zaśpiewaj.   
            - Lulaj, że jeżuniu, lulaj że lulaj...





                                                        
                                                                                 
                                                  

piątek, 2 grudnia 2016

Humoreska nr 53. TEŚCIOWA

                             

       Piotrowi nie układało się  najlepiej z Teściową. Nie to, że Jej nie lubił, ale jakoś tak zawsze wychodziło. Już na pierwszej wizycie, gdy przyprowadziła go Agnieszka do rodziców, żeby się oświadczył - palnął gafę. Był tak stremowany, że wręczając róże Matce, upuścił je na podłogę, a z Ojcem przywitał się i pocałował Go rękę. Oni się śmieli, a on miał ochotę schować się pod ziemię.
      Studia inżynierskie skończył z wynikiem bardzo dobrym, ale z kompleksów nabytych w dzieciństwie nie potrafił się wyleczyć . Urodził się na wsi. Ojciec jego nie był ani zbyt pracowity ani zaradny, za to lubił wypić. Dzieci było pięcioro i wieczna bieda.
        Agnieszkę poznał zaraz po studiach gdy dostał pracę w Fabryce Broni w Radomiu. Ona była "piękna, młoda, zdrowa i bogata", a w dodatku jedynaczka. Piotruś świata po za nią nie widział. Po ślubie oboje pracowali i byli szczęśliwi do tego stopnia, że nie minęły trzy lata, a oni mieli już troje dzieci. Dwóch synów i najmłodszą córę, też Agnieszkę.
         Mieszkanie pomogli kupić im Rodzice Agnieszki, właściciele dużej firmy w Kielcach. Tam też Oni mieszkali, co Piotrowi było na rękę. Po urodzeniu pierwszego dziecka Agnieszka przestała pracować. Jej Mama, Zofia, bardzo często przyjeżdżała pomagać przy dzieciach. Piotr domyślał się, że daje Agnieszce pieniądze co drażniło jego ambicję. Milczał, co miał robić.
           W miarę jak dzieci rosły, wizyty Babci Zosi były co raz rzadsze, z czego był zadowolony Piotr. Odwrotnie dzieci. Bardzo lubiły Babcie, kochały Ją. Toteż zapanowała w domu wielka radość gdy Babcia zapowiedziała swój przyjazd na najbliższy piątek po południu. Najbardziej cieszyła się Agniesia. Miała już 5 lat i była ulubienicą Babci Zosi.
       W piątek wieczorem była uroczysta kolacja. Stół uginał się od smakołyków przygotowanych przez Mamę i przywiezionych z Kielc. Nawet chłopcy wyczuli szczególną atmosferę i zachowywali się względnie przyzwoicie. Oczywiście obok Babci siedziała jej ukochana wnuczka. Gdy już wszyscy jedli i było bardzo miło, Agnieszka zapytała: 
             - Babciu, a czym Ty do nas przyjechałaś?
             - Autobusem, mój skarbie, autobusem, a czemu pytasz?
             - Bo Tatuś  powiedział, że Cię diabli przyniosły...   








      

poniedziałek, 7 listopada 2016

Humoreska nr 52 MAŁŻEŃSTWO SENIORÓW

Lachendes Paar Senioren





    Stach miał problem. Od kilku tygodni zastanawiał się czemu to on nie rozumie swojej żony Wandusi. Pobrali się dwa lata temu. Zaczęło się od wycieczki do Grecji. Tam się poznali i zakochali. On inżynier na emeryturze. Ona emerytowana nauczycielka. Dotąd samotni. Od razu przylgnęli do siebie. Ona, głęboko wierząca, nie chciała żyć  "na kocią łapę". Pobrali się po trzech miesiącach znajomości. 
       Zdawał sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Oboje mieli dzieci i wnuki, a przede wszystkim swoje przyzwyczajenia, nawyki i gusty. Pocieszał się, że miłość wszystko zwycięży. Kochał Wandę bezgranicznie. Dla niego była najpiękniejsza i  najmilsza. Uwielbiał przytulać się do miej, zawsze była taka cieplutka. Głaskanie jej ciała sprawiało mu prawdziwą przyjemność.
        Po długim namyśle postanowił, że zaciągnie porady u swojego przyjaciela, z młodych lat, Olka Ostrowskiego profesora psychologii. Oboje mieszkali w Toruniu, więc odszukanie Go nie sprawiło Stachowi kłopotu. Spotkali się w kawiarni. Olek wpadł jak bomba. Uściskał Stacha i powiedział mu, że jest draniem bo się nie widzieli ze 20 lat!    
      - Powiedz mi czego Ty nie rozumiesz u Swojej Wandusi? - zapytał Olek.
      - Bo Ona na przykład  przestaje odzywać się do mnie, albo udaję chorą, albo przez trzy dni z rzędu biega do przyjaciółek, albo wydaje ostatnie nasze grosze na prezenty dla swoich wnucząt. Kolekcjonuję perfumy i nigdy ich nie używa i wiele innych takich fanaberii.
    - Powiedz mi Stasiu czy Ty ślubowałeś Jej miłość?
    - Oczywiście.
    - A kochasz Ją?
    - Jak nikogo na świecie.
    - Czy ślubowałeś Jej wierność?
    - Masie rozumieć!
    - A jesteś Jej wierny?
    - Bezwzględnie!
    - Powiedz mi Stasiu czy Ty ślubowałeś Jej, że będziesz zawsze Ją rozumiał?
    - No, no nie...
   - Teraz widzisz Stasiu, że nie ma problemu. Nie rozumiesz kobiety, bo ona najczęściej  nie rozumie się sama.

  



niedziela, 11 września 2016

Humoreska nr 51. FATALNY BŁĄD

Znalezione obrazy dla zapytania klatka schodowa
                                      
                                          
Dorota miała 32 lat i była wdową. Jej mąż, 5 lat temu, został śmiertelnie potrącony na przejściu dla pieszych. Mieszkała sama, w dużym mieszkaniu, w wieżowcu, na Ursynowie. Cierpiała, nie tyle z braku męża, co z braku dziecka.  Uczucia macierzyńskie doskwierały Jej każdego dnia. Rozglądała się wciąż, ale nie spotkała takiego, który  mógł być ojcem Jej dziecka.                   
                                                                                                                                                                                                                      Kiedyś wracając z pracy spotkała, przy windzie, Stefana. Zapytała Go czy nie zna jakiegoś hydraulika, bo od tygodnia nie może doprosić się fachowca ze Spółdzielni, a kran wciąż kapie. Opowiedział, że nie zna, ale jeżeli jest jego sąsiadką to on, chociaż tylko inżynier elektryk, powinienem uporać się z tym kranem.                                                                             Mieszkam na siódmym piętrze, pod 19-stką, zaszczebiotała przymilnie. - To Pani mieszka dokładnie nad nami. Przyjdę za godzinę.     Stefan miał żonę Wandę, ośmioletnią córkę Kasię i o dwa lata starszego Maćka. Byli przeciętną rodziną na dorobku. Żyli zgodnie bez sensacji. Powiedział żonie gdzie i po co idzie. Zebrał narzędzia i uszczelki i wyszedł.
      Kiedy zapukał do Jej drzwi, otworzyła Mu natychmiast. Stała uśmiechnięta, elegancka i pachnąca. Zabrał się za kran. Ona patrzyła jak sprawnie i celowo wykonywał każdy ruch. Po kilku minutach było po robocie. Podeszła do kranu, sprawdziła dwukrotnie jego działanie, a potem, bardzo blisko, do niego i pocałowała Go w usta. Był zszokowany.
      Wzięła Go za rękę, zaprowadziła do pokoju i powiedziała:  napijemy się. Pili koniak i kawę. Patrzyli na siebie i oboje wiedzieli, że na tym się nie skończy. I nie skończyło się. Zostali kochankami. Spotykali się ukradkiem i na krótką. Postanowili, że muszą się sobą nacieszyć.
      On załatwił sobie w pracy wolny poniedziałek i wtorek. Wczesnym wieczorem w niedzielę, rodzina pomagała Mu pakować się na wyjazd w delegację do Gdańska. Pożegnał się i poszedł piętro wyżej. Dorotka była już w negliżu. Rozebrała Go. Zrób coś do picia – powiedział – nareszcie mami dużo czasu. Dobrze, a Ty w tym czasie wyrzuć śmieci do zsypu. Ubrał piżamę i zszedł na półpiętro, wyrzucił śmieci i zamyślony o rozkoszach jakie go czekają zszedł jeszcze niżej – prosto do swego mieszkania.
         Pierwsza zauważyła Go Kasia i wykrzyknęła na cały  głos: Co Tatuś tu robi w piżamach???             

piątek, 29 lipca 2016

HUMORESKA Nr 50 KROMKA CHLEBA


 Znalezione obrazy dla zapytania kromka chleba

            
                          
        - Jak to dobrze znów się spotkać. Ładnie wyglądacie. Tylko ja jestem, jak zwykle, taka nijaka.
        - Przestań Hanka. Czas najwyższy żebyś wyleczyła się z tych kompleksów.
         - Zamówiłyście już coś?
        - Dla Ciebie twojego ulubionego ptysia, dla Wioli szarlotkę, a ja zjem sernik wiedeński. Kawa powinna zaraz się pojawić. O pani kelnerka już maszeruję do nas.
        - Monika ma dziś głos. Już nie mogę się doczekać twoich wrażeń z tego zjazdu.
        - Od czego tu zacząć? Zjazd jak zjazd. Upłynęło 19 lat od naszej matury. Nie miałam kłopotu z rozpoznaniem kto jest kto. Pierwsze wrażenie - przybyło kilogramów i łysin. Dziewczyny zadbane, panowie eleganccy i uprzejmi. Były wspólne posiłki, oczywiście tańce, zwiedzanie starej szkoły i bardzo wzruszające spotkanie z naszą wychowawczynią. Dla mnie jednak najciekawsze były rozmowy z dawnymi koleżankami. Coś niebywałego! Jakaś plaga, zaraza czy inny czort. Wiecie o czym mówię?
         - Nie, - nie.
        - O rozwodach.  Wyobraźcie sobie, że na 13 dziewcząt, które ze mną zdały maturę, dziś jest jedna panna, 3 mężatki, w tym ja, z pierwszym mężem, a reszta zdążyła się rozwieść co najmniej raz A taka Zosia Koczela, najładniejsza w naszej klasie, rozwodziła się już dwa razy i jak mówi ma troje dzieci - moje, twoje i nasze.
          - Słuchaj Monika, myślę, że Twoja klasa nie jest wyjątkiem. Ta zaraza, jak to ty mówisz, jest powszechna. U mnie w pracy ciągle słyszy się o rozwodach.  Ale dlaczego tak się dzieje?
          - Według mnie winni są mężowie bo latają za babami,  chociaż może nie zawsze.
          - Taki pan, który się rozwodzi, to już najczęściej ma następną. Kobiecie trudniej jest znaleźć faceta do rzeczy. Szczególnie gdy jest niemłoda. 
           - A ja wam powiem tak: Z mężem jest tak jak z kromką chleba - lepiej się podzielić niż nie mieć wcale.






środa, 6 kwietnia 2016

HUMORESKA nr 49. ROZSĄDNA ŻONA ???


                                          Znalezione obrazy dla zapytania złote gody                              

      Złote gody Grabowskich były piękne, huczne i wystawne. Jubilatka dostała 50 purpurowych róż od męża i wiele cudnych kwiatów od gości. Do wytwornej restauracji zaproszono 38 osób. Były przemówienia Jubilata, Jubilatki i kilku gości. Wszystkie dotyczyły udanego i szczęśliwego małżeństwa.
      Franciszek Grabowski urodził się w 1941 roku w małym miasteczku w kolejarskiej, wielodzietnej rodzinie. Już w szkole średniej zainteresował się tenisem stołowym. Był wyjątkowo sprawny fizycznie toteż odnosił sukcesy w tenisie. Dostał stypendium co pozwoliło mu ukończyć szkołę średnią. Będąc zawodnikiem drugiej ligi, bez problemu został przyjęty na studia. Skończył psychologię na Uniwersytecie Warszawskim. Podjął pracę  w prowincjonalnej Wyższej Szkole Pedagogicznej. Zdolny, pracowity i ambitny szybko zrobił doktorat, potem habilitację i w 42 roku życia został mianowany profesorem.
     Zaraz po studiach ożenił się z piękną Halinką, pielęgniarką. W cztery miesiące po ślubie urodziła mu córkę Urszulkę. Ciągle grał w tenisa, ale już nie jako zawodnik tylko dla przyjemności. Z czasem stał się trenerem, a potem kierownikiem sekcji tenisowej na Uczelni.
    Od zawsze miał słabość do kobiet. Okazji było wiele. A to asystentka, a to kierowniczka dziekanatu lub rozwiedziona doktorantka. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, na WSP,  były utworzone trzyletnie studia zaoczne dla czynnych nauczycieli. Zdać egzamin z psychologii u docenta, a potem u profesora Grabowskiego nie było łatwo, szczególnie ładnym kobietom. Tajemnicą „pony szynela” było, że docent chętnie zalicza psychologię i nauczycielki. 
     Zapracowany Franek rzadko miał czas dla żony i córki. Halinka nie była idiotką i oczywiście wiedziała lub domyślała się co wyczynia jej małżonek. Przez te wszystkie lata miała nawet kilka telefonów od „życzliwych przyjaciółek”, które gotowe były udzielić Jej szczegółowych informacji o zdradach męża. Nigdy z nich nie korzystała. Nigdy też nie zdradziła się jednym słowem przed swoim Franiem, że cokolwiek wie lub się domyśla. 
       W rodzinie panował ład i porządek. Obowiązki były podzielone. Franek, jak był w domu, chętnie zmywał naczynia, odkurzał, sprzątał i opłacał wszystkie świadczenia. Woził, prawie zawsze, Halinkę samochodem gdzie tylko chciała. Dorastająca Urszulka, studentka, domyślała się lub dowiadywała  o wyczynach Tatusia. Próbowała na ten temat porozmawiać z Mamusią. Ta jednak stwierdziła kategorycznie, że to jest sprawa między rodzicami i Jej nic do tego. 
      Na drugi dzień po, uroczystościach jubileuszowych, do Babci Halinki przyszła Urszulka ze swoimi córkami – Kasią i Moniką. Oczywiście Halinka była bezgranicznie szczęśliwa gdy ściskała swoje ukochane, cudowne wnuczki. Kiedy było już po uściskach, po opowieściach o udanej wczorajszej imprezie Urszulka zapytała: - Powiedz mi Mamo jak Ty, przez te wszystkie lata, mogłaś tolerować takie wybryki Ojca? 
       Moja Urszulko, czy Ty myślisz, że poza awanturami i ogólnym piekłem w domu, by się coś zmieniło? Mnie było ostatecznie wszystko jedno czy On gra w tenisa czy w penisa – powiedziała Halinka.
   

                                        ?

piątek, 25 marca 2016

HUMORESKA nr 48. AMANT

                                            Happy businessman isolated - handsome man standing with crossed arms
          Andrzejek, jedynak, był wysoki, przystojny, bogaty, pięknie tańczył i opanował, do perfekcji, mówienie każdej kobiecie tego co chciała usłyszeć. Nic więc dziwnego, że dziewczyny lgnęły do niego jak muchy do miodu. Gdy studiował na Politechnice Warszawskiej, a studiował 7 lat bo nie miał wiele czasu na naukę, przepuścił przez swoją garsonierę niezliczoną ilość panien i mężatek. Jego łupem padały głównie studentki medycyny. Do swoich kumpli mawiał, że miłość istnieje tylko dla głupców. On się nigdy nie zakocha.
          Prawdziwą satysfakcję sprawiało mu uwodzenie mężatek. Nie musiał się wówczas przejmować ciążą. A gdy taki mąż rogacz płacił za skrobankę, a tak bywało, Andrzejek był w "siódmym niebie".
         Wszystko ma swój koniec, więc musiał wrócić, teraz już inżynier Andrzej, do rodzinnej Warki i zająć się pracą w rodzinnej firmie produkującej zespoły samochodowe.  Matka nalegała by nareszcie się ustatkował, bo chcę niańczyć wnuki. On się wykręcał rożnymi wymyślonymi trudnościami i jak mawiał "polował na zwierzynę".
       Tak minęło kilka lat aż trafił na Magdalenę, prawdziwą damę. Miała niewielką firmę i dostarczała im podzespoły elektryczne. Od pierwszego wejrzenia "wpadła mu w oko". Postanowił, że musi ją mieć. Wypróbował na Niej wszystkie swoje sztuczki i nie posunął się ani o centymetr. Był wściekły na Nią, nie mógł przestać o Niej myśleć. Przyszło mu do głowy, że chyba się zakochał. Ocenił to jako swoją katastrofę.
         Wiedział, że była rozwódką i że wszędzie jeździ ze swoim księgowym, starym kawalerem, wyjątkowo antypatycznym typem. Podejrzewał, że może być Jej kochankiem. Rozważał wszystkie możliwości. Nie było wyjścia. Oświadczył się.
         Oświadczyny zostały przyjęte. Magdalenka złagodniała. Okazało się, że może być bardzo przyjemna. Wesele było huczne. Andrzejek szczęśliwy. Mama Andrzeja nie posiadała się z radości, gdy okazało się, po czterech miesiącach po ślubie, że Madzia jest w ciąży. Gdy lekarze orzekli, że to będzie syn - Andrzej promieniował.
            Minęły trzy lata. Temperatura uczuć, jak to zwykle bywa, opadła. Pracowali. dorabiali się coraz bardziej i bardziej. Andrzejek zauważył, że Magdalena co raz częściej wyjeżdża służbowo ze swoim antypatycznym księgowym. Zaczęły go nachodzić niepokojące myśli: - Czyżbym ja był rogaczem? Ja rogacz? Ja rogacz? To niemożliwe. A jednak...




            
        



poniedziałek, 21 marca 2016

HUMORESKA nr 47. WIELKANOCNE MAŁŻEŃSTWO

                                   Wesele, Para, Suknia Ślubna, Włoski                                  
            Dawno temu, w Warmińskiej wsi Gruszka, babcia Monika ze swoimi wnuczkami, ośmioletnią Zosią i o dwa lata starszą Kasię, malowały pisanki. Był Wielki Piątek i huk przygotowań do Świąt. To malowanie polegało na tym, że maczały patyczki w rozgrzanym wosku i nanosiły na ugotowane i wystudzone jajka. Tak malowały szlaczki, kwiatki i zwierzątka. To zajęcie bardzo podobało się dziewczynkom, tym bardziej, że Babcia potrafiła opowiadać ciekawe historie.
        Czy Wy wiecie, że waszych rodziców, po ich ślubie, nazywali we wsi -"wielkanocnym małżeństwem"? - zapytała Babcia.     
            Nie Babciu - opowiedz jak to było i dla czego?
          To posłuchajcie. Dlatego, że ożenili się w Wielkanoc, a rok wcześniej w Lany Poniedziałek wasz Mama wykąpała waszego Tatę w naszej Błękitnej rzeczce.
          Dziewczynki oczywiście wiedziały, że Błękitna ma swoje źródła w leśnej kotlinie w odległości 12km od wsi. Ma krystaliczną wodę, z półtora metra szerokości, piaszczyste dno i wody po kolana. Meandrowała po całej rozległej wsi. Był nad nią wybudowany jeden most i kilka  kładek. Przy Babci zagrodzie też była drewniana kładka szeroka na 80 cm z jedną poręczą.
         - Babciu powiedz nam jak to nasza Mama wykąpała Tatę?
         - Miałam Janka, waszego wujka i o 4 lata młodszą Basię, waszą Mamę jak dobrze wiecie. Janek od dziecka przyjaźnił się z Witkiem od Dąbrowskich. Kiedy już dorastali to Basia podkochiwała się w tym Witku. Oczywiście nikt o tym nie wiedział, ani się tego domyślał. On nazywał Basię smarkatą i często jej dokuczał, a ona się wściekała.
          Jak wiecie na wsi jest taki zwyczaj, że w Lany Poniedziałek - dzieci, młodzież, a czasem  i dorośli, polewają się wodą. Przy tym są różne żarty, figle i psoty, a przede wszystkim dużo śmiech z tych najbardziej oblanych. W taki Poniedziałek, jeszcze przed południem, przyszedł Witek do Janka, wypili po kieliszku i naradzali się gdzie i którą pannę mają oblać. Do izby gdzie siedzieli wpadła Basia z kubkiem wody i oblała Witka od góry do dołu.
         Ja Ci pokaże smarkata, wrzasnął i dopadł wiadro z wodą stojące przy drzwiach. Basia oczywiście wybiegła z domu i uciekała, niezbyt szybko, a Witek za nią z wiadrem. Przebiegła jak sarna przez kładkę, a jej prześladowca, goniąc ją zahaczył nogą o prawie niewidoczny, przezroczysty sznurek,  który wcześnie założyła tam Basia i głową na dół wpadł do rzeczki. Kiedy gramolił się z kąpieli, cały mokry, potłuczony i wściekły przysięgał sobie, że utopi tę gówniarę.
            Gdy nieco ochłonął, zobaczył, że zebrało się sporo sąsiadów i wszyscy się z niego śmieją. Stała też kilka metrów od niego Basia, trzymała się za brzuch i śmiała bardzo głośno. Jaszcze raz popatrzył na Basię, złość mu minęła bo dostrzegł piękną siedemnastoletnią kobietę.