Dowcipy

niedziela, 11 lipca 2021

 

        

        Humoreska nr 91   T E R E S K A  I  B U K I E T

                        

                                  

      W latach powojennych do mazowieckiej wsi Jabłonowo nie prowadziła żadna droga utwardzona. Była to typowa wieś „daleko od szosy”. Oczywiście nie było tam też prądu. Służba zdrowia składała się z Józefa Kępki i Babki Orylki. Józef miał szczęście bo jako żołnierz służby zasadniczej skończył trzy miesięczny kurs sanitariuszy i resztę służby spędził na pułkowej izbie chorych. Potrafił złożyć złamaną nogę przy użyciu dwu deseczek, wyrwać ząb, przystawić pijawki i udzielić porady, bardziej lub mniej skutecznej na każdą chorobę.

     Jeśli zachorował stary człowiek, a starym był ten kto ukończył 60 lat, to przywożono furmanką proboszcza z odległej o 7 km plebani. Proboszcz udzielał ostatniego namaszczenia i jak chory umarł to był pogrzeb, a jak przeżył to była łaska Boska.

     Dzieci w tej wsi nie rodziły się. Przynosiła je Babka Orylka. Jak która rodzina chciała mieć dziecko to zamawiała je u Orylki. Babka brała przetak i szła nad pobliską rzekę Wkrę. Zanurzała przetak w wodzie i wypowiadała zaklęcie – „Czy dziewczynka, czy chłopaczek zaraz wchodź mi w ten przetaczek”. Potem niosła dziecko tam gdzie trzeba i pozostawała przez wiele godzin z nową matką. Że tak było w rzeczywistości, dzieci w to święci wierzyły, przynajmniej do czasu.

      Dzieci nie były rozpieszczane, albo się uczyły albo były zatrudniane w gospodarstwie stosownie do wieku. Opiekowały się młodszym rodzeństwem, pasły gęsi lub krowy, doglądały drobiu, zamiatały lub pracowały na polu lub w ogrodzie. W pewnej rodzinie było czworo dzieci. Najstarsza z nich Tereska, dobra uczennica, wyróżniała się miłością dla zwierząt. Jej ulubieńcem był pies Bukiet. Było to zwierzę, dość duże, wielorasowe, kudłate, białe w żółte łaty i niezbyt mądre. Miał obszerną budę i poniemiecki chełm w którym otrzymywał jedzenie od Tereski.

      Raz na kilka miesięcy przejeżdżała przez wieś ciężarówka. Pewnego dnia za taką ciężarówką popędził Bukiet. Obszczekiwał ją tak gorliwie, że aż wpadł pod koło. Przywlókł się na podwórko przy użyciu tylko przednich nóg, tylne miał zupełnie bezwładne. Zebrała się nad nim rodzina. Ojciec zawyrokował, że trzeba go dobić i zakopać pod jabłonką. Tereska szlochając błagała Ojca żeby go nie zabijał. Przyrzekała, że  będzie się nim opiekować. Nanosiła siana do budy i pomogła mu tam ulokować się.

       Mijały tygodnie. Tereska każdą wolną chwilę spędzała przy budzie. Karmiła, głaskała i rozmawiała z Bukiecikiem. Dostała burę od matki za oddawanie psu najlepszych kąsków z własnego obiadu. Troskliwa opieka przynosiła powolne rezultaty. Bukiet wyszedł z budy chwiejąc się na tylnych nogach. Tereska była szczęśliwa, wszystkim opowiadała, że Bukiecik już niedługo będzie całkiem zdrowy. Rzeczywiście po kolejnych kilku tygodniach Bukiet już swobodnie chodził po podwórku, ale miał kręgosłup sztywny i wykrzywiony w lewą stronę. Kiedy spadł pierwszy śnieg okazało się, że zostawia za sobą poczwórny ślad. Z bieganiem też miał kłopoty. Dzieci nazwały go Truchcikiem, co oburzało Tereskę ale nic nie potrafiła zrobić.

       Ludzie na wsi patrzyli na tego psa i dziwili się, że też Pan Bóg coś takiego po tej Świętej Ziemi nosi. Ale najważniejsze było to, że Tereska była szczęśliwa.

 

                                                                                                                       Piaseczno, lipiec 2021.