Dowcipy

wtorek, 10 października 2017

TRUDNE KROKI DO WIEDZY


                                                      Znalezione obrazy dla zapytania profesor w todze                      




     - W rozmowie telefonicznej stwierdził Pan, że chce Pan pisać doktorat pod moim kierownictwem.
     - Tak Panie Profesorze.
     - Czym Pan się zajmuje?
     - Jestem nauczycielem języka polskiego i angielskiego w szkole średniej.
     - Ile Pan ma lat?
     - 32.
     - Czy Pan jest żonaty?
     - Tak, mam żonę i 4-letnią córkę.
     - Mieszka Pan w Augustowie, przyjazdy do Warszawy będą pochłaniały dużo czasu, czy poradzi sobie Pan z obowiązkami w szkole i w rodzinie?
      - Przemyślałem  ten problem. Żona mi pomoże. To wspaniały człowiek, też nauczycielka. Bez przesady mogę  powiedzieć, jesteśmy z sobą na dobre i złe. Poradzę sobie Panie Profesorze.
      - Jeśli zwrócił się pan do mnie, to domyślam się, że Pana interesuję teoria wychowania?
      - Tak Panie Profesorze. Sporo na ten temat czytałem.
      - Czy Pan ma już temat rozprawy?
      - Pewien zamysł mam, ale wcześniej chciałbym uczestniczyć w kilu seminariach, oswoić się z problematyką.
     - Dobrze, przyjmę Pana na rok. W zależności od Pana postępów zadecyduję co dalej. To przyjęcie niech Pan potraktuję jako pierwszy krok. Jeżeli Pan jest zdecydowany doktoryzować się, tym samym związać się z nauką, to tych kroków przed Panem jest wiele i nie łatwych. Na tym etapie najważniejszym krokiem będzie solidne opanowanie całego dorobku teorii wychowania. Mówi się, że 25% sukcesu to temat rozprawy, a więc ustalenie jego treści to krok decydujący o tym czy Pan pozostanie w seminarium.
       - Podsłuchałem kiedyś swoich doktorantów jak mówili, że doktorat nie piszę się głową, a czterema literami. Jest w tym dużo racji. Napisanie rozprawy to ogromny wysiłek. Lepiej nie zaczynać, niż wycofać się po drodze i przeżywać frustrację do końca życia. Wielu takich widziałem nawet na moim seminarium.
       - Powiem jeszcze Panu to, że abym zaaprobował temat, będzie Pan musiał przedstawić: teren badań, narzędzia badawcze, sposób opracowanie wyników oraz zarys rozprawy. Stąd prosty wniosek - trzeba poznać metodologię  badań w naukach humanistycznych i niezbędne elementy statystyki. Ja nie dopuszczam do obrony słabeuszy.  Z tego co powiedziałem wynika, że przed Panem nie tylko wiele kroków, ale cała droga.
        - Zdaję sobie sprawę z tego, Panie Profesorze, co mnie czeka, ale jestem zdeterminowany i przy pomocy żony mam nadzieję na sukces. Postanowiliśmy, że żona także będzie się doktoryzować kiedy ja przetrę ścieżki.
      - Na zakończenie powiem, że w środowiskach humanistów Warszawskich chodzi takie powiedzenie: "Nie każdy obywatel, który przed nazwiskiem pisze dr jest durniem, trafia się i doktor."
          - Ja durni nie toleruję.



czwartek, 1 czerwca 2017

HUMORESKA nr 63. BOCIANY I MAŁZEŃSTWO

         
Bociany, Para, Zatroskany


                                                                    

        Basia urodziła się i wychowała w mazowieckiej wsi, w latach powojennych. Była dzieckiem żywym i pogodnym, a przede wszystkim ciekawym. W tym czasie nie było na wsi nawet radia i wiedzę o otaczającym ich świecie dzieci czerpały głównie z opowiadań starszych. Basię fascynowały pory roku, zwierzęta domowe i te dzikie, pszczoły Dziadka i to co rośnie na polu i w ogródku Przypatrywała się godzinami jak nad oknem ich domu jaskółki lepią gniazdko, jak wróble kąpią się w piasku, jak sroka podjada z miski Azora.
          Jednak najciekawsze były bociany. Niestety miały gniazdo na stodole sąsiada, a nie na ich. Bardzo z tego była nie zadowolona. Nawet jej Tata nic nie mógł na to poradzić. Najwięcej o bocianach dowiedziała się od swojej ukochanej Babci Marysi. Wiedziała, że bociany przynoszą szczęście, że chronią budynki przed pożarem i piorunami, że przynoszą wiosnę, ale co najważniejsze przynoszą dzieci. Bocian to ptak święty. Gdy kto skrzywdzi bociana tego spotka nieszczęście, a i on sam potrafi się zemścić, np.: może przynieść w obejście żmiję i ta ukąsi krzywdziciela, albo w dziobie przyniesie płonącą żagiew i spali stodołę.
         Mijały lata. Basia skończyła szkołę średnią, a potem Politechnikę w Łodzi. Została inżynierem maszyn włókienniczych. Wyszła za mąż za kolegę z roku i razem znaleźli  pracę w Białymstoku. Do Rodziców, a także do Babci Marysi przyjeżdżała często i chętnie. Teraz już jako inżynier słuchała opowieści Babci z pewnym dystansem. Nauczono ją, że istnieje tylko to co można zmierzyć, zważyć czy zbadać. Dlatego też i na bociany patrzyła bez nadzwyczajnego podziwu.
        Pewnej lipcowej niedzieli przyjechała do rodziny sama, bez swojego Jurka, jak zazwyczaj. Zdziwionym Rodzicom powiedziała, że wykonuję jakieś pilne pracę w fabryce. Uwierzyli. Babcia Marysia wyczuła, że u swojej kochanej wnuczki jest coś nie tak. Zaproponowała jej spacer po ogrodzie. Szły przytulone do siebie. Po pewnym czasie Basia zaczęła szlochać.
          - Powiedz kochanie co Ci dolega, babci możesz powiedzieć wszystko. To będzie nasza tajemnica.
         - Babciu, ja chcę mieć dziecko, a Jurek jeszcze bardziej. Zaczął mówić o rozwodzie, a ja Go kocham. Minęło już trzy lata od naszego ślubu i nic. Chodziliśmy po różnych lekarzach i nic z tego nie wynikło. Co ja mam zrobić - kochana Babciu?
         - Na razie mój Skarbie wytrzyj nos, uśmiechnij się żeby nic nie zauważyła Twoja matka i zaufaj mi. Do wieczora coś poradzimy.
          Jeszcze chwilę pochodziły wśród jabłoni i wiśni, gdy usłyszały głos wzywający je na obiad.
         Po obiedzie Babcia oświadczyła, że pójdzie na spacer po polach ale sama. Nie zgodziła się nawet na towarzystwo Basi. Wróciła po dwóch godzinach bardzo zadowolona. Kiwnęła na wnuczkę, żeby za nią szła. Wyprowadziła Ją za stodołę, ustawiła w pokrzywach twarzą do bocianiego gniazda u sąsiadów i powiedziała: - Masz tu dwa czarne kamienie, które nie bez trudu znalazłam na polu. Weź jeden do ręki prawej, a drugi do lewej, patrz na bocianięta i przerzuć je przez głowę w pokrzywy. Będziesz miała dziecko, a teraz cicho sza.
         Basia była tak zasugerowana tym co usłyszała, że bez protestu zrobiła wszystko co Babcia nakazała. Dopiero po wszystkim przyszły refleksję. Ona inżynier wierzy w takie gusła? Uśmiechnęła się do siebie i pomyślała: - No cóż, tonący brzytwy się chwyta. Nikomu nic nie powiedziała.
           Nadeszła jesień. Zupełnie niespodziewanie Babcia Marysia dostała list od  Basi, w którym wyczytała: jestem w ciąży, jesteśmy szczęśliwi, a Ty jesteś najcudowniejszą na świecie Babcią.






wtorek, 30 maja 2017

HUMORESKA nr 62 MAŁŻEŃSTWO WOJSKOWE




       Zaraz po awansie na porucznika, wzorowy oficer Jerzy Kilar, ożenił się z Zosią. Służył w Szefostwie Uzbrojenia w Warszawie. Czekał na obiecane mieszkanie służbowe, a puki co mieszkał kątem u teściów. Zosia pracowała jako urzędniczka. Podróż poślubną spędzili w Zakopanem, w Wojskowym Domu Wczasowym. Niedługo po tym okazało się, że Zosia jest w ciąży - ku ich wielkiej radości. 
     Jak to w życiu bywa szczęście nie trwało długo. Porucznik został wezwany do Generała, a ten oświadczył mu, że taki zdolny oficer musi odbyć praktykę w jednostce liniowej, no jakieś 6 miesięcy do roku.
     - Obywatelu Generale, czy po zakończeniu tej praktyki będę mógł powrócić do Szefostwa?
     - Poruczniku - jeżeli tam będziecie dobrym oficerem to Was nie wypuszczą, a jeżeli będziecie kiepskim oficerem to ja was nie wezmę - jasne. Odmaszerować.
        Rozkaz - Obywatelu Generale - powiedział porucznik i zrobił regulaminowy w tył zwrot.
       Dostał skierowanie do pułku zmechanizowanego, na stanowisko dowódcy kompani, w tak zwanym zielonym garnizonie. Nazwy miejscowości szukał z kolegami na mapie bo o takiej nie słyszał. Była to wieś w północno-wschodniej części kraju, oddalona o 18 km od najbliższego miasta powiatowego, pośród lasów i jezior.
        Nie miał wyjścia. Spakował walizkę i zostawił płaczącą Zosię.
        Na miejscu okazało się, że trafił do pięknych poniemieckich koszar i dużego garnizonu. Mieszkań dla kadry było dość i będzie mógł sprowadzać żonę zaraz jak tylko wymalują jego kwaterę. Objął 2-gą  kompanię 3-go batalionu w pełnym składzie. Podlegało mu 118 chłopa, w tym trzech podporuczników dowódców plutonów, sierżant dowódca zwiadu i szef kompanii - starszy sierżant - Śnieszko.   
       Nasz bohater szybko wciągnął się w swoje obowiązki, a dzięki pracowitości, uczynności i pogodnym usposobieniu wnet znalazł uznanie tak u przełożonych jak i kolegów. Urządził jako tako mieszkanie i sprowadził wystraszaną Zosię w szóstym miesiącu ciąży. Był maj 1972 roku. Jesienią Zosia urodziła dwie prześliczne córeczki. Rodzice cieszyli się i martwili morzem obowiązków. Koledzy Jurka żartowali: " U chłopa zucha pierwsza dziewucha." A co dopiero dwie!
       Życie towarzyskie skupiało się w klubie oficerskim. Nasi małżonkowie zaprzyjaźnili się z kilkoma rodzinami oficerskimi. Dowodzenie kompanią sprawiało wiele satysfakcji Jerzemu.  No może nieco kłopotu miał z sierżantem Śnieszko. Był to typowy "zupak" wojskowy, niezbyt bystry ale gorliwy, a nawet często nadgorliwy. Mawiał, że kocha wojsko i jest urodzonym żołnierzem. Pilnował porządku i dbał o potrzeby żołnierzy, ale i wymagał.  Miał też swoje zagrywki. Na przykład pewnej soboty, o godzinie 17-stej, wpadł do kompanii, zrobił zbiórkę i oświadczył, że zarówno na terenie kompanii jak i w jej rejonach panuje burdel. Natychmiast cała kompania przystępuję do roboty. Jeżeli do kolacji wszędzie będzie porządek, a ja to sprawdzę i będę zadowolony to zaprowadzę was na  super film : szwedzki, pornograficzny, pod tytułem "Baba na żołnierzu".
        Żołnierze pracowali jak mrówki. Sierżant był zadowolony i dotrzymał słowa. Jednak żołnierze kręcili nosami bo film nie był szwedzki tylko radziecki, nie pornograficzny tylko panoramiczny i nie "Baba na żołnierzu" tylko  "Ballada o żołnierzu".        Minęły trzy lata. Małżonkowi okrzepli, dorobili się pralki i telewizora. Córki pięknie rosły. Zosia marzyła żeby dzieci oddać do przedszkola, a sama iść do pracy, o co było trudno dla kobiety na tym pustkowiu. Podczas wiosennych ćwiczeń kompania Jurka okazała się najlepszą w pułku. Była nagroda pieniężna. Został wezwany do dowódcy pułku. Powiedziano mu, że od jesieni obejmie stanowisko dowódcy batalionu, a 12-go października czeka go awans na kapitana. Praca dla żony też się znajdzie.
         Szczęśliwy, pobiegł do domu i opowiedział swojej kochanej Zosieńce co ich czeka.  Wyznał także, że jego marzeniem, od lat jest "Trabant" i myśli, że na wiosnę będzie ich stać na używany egzemplarz. Oj przydał by się przydał, stwierdziła Zosia, mielibyśmy czy jeździć do miasta i do rodziców.
          Kilka dni później gruchnęła w pułku wiadomość - będzie inspekcja. Wszyscy wiedzieli, że od wyników inspekcji zależy prawie wszystko dla kadry. Gdy wypadnie dobrze są awanse, medale, nagrody i inne zaszczyty. Gdy wypadnie źle to koniec świata.
          Natychmiast Dowódca pułku wyjechał na zwiad do takiej jednostki, która kilka dni temu miała inspekcję. Po powrocie zarządził zbiórkę dowódców batalionów i kompanii i powiedział: o tym, że będą egzaminy, alarmy i ćwiczenia to dobrze wiecie. Przyjmijcie też do wiadomości, że dowódcą tej inspekcji jest stetryczały generał, który ma bzika na punkcie porządków i wyżywienia żołnierzy. Biega po wszystkich kątach koszar i szuka petów. Wpada do kompanii, zarządza zbiórkę i zadaje żołnierzom zawsze dwa, te same pytania: 1) Czy jedzenie jest smaczne? 2) Czy dla wszystkich wystarcza?  Oczywiście żołnierze mają odpowiedzieć, że smaczne i wystarcza. Macie to przećwiczyć w kompaniach.
          Porucznik Kilar zrobił zbiórkę kadry i powiedział co ich może czekać i co należy już zrobić. Na ochotnika zgłosił się starszy sierżant Śnieszko do nauczenia żołnierzy jak mają odpowiadać generałowi gdyby na nich wypadło.
         Już drugiego dnia inspekcji, pod wieczór,  do kompani Kilara wmaszerował Generał. Podoficer dyżurny złożył mu wzorowo meldunek, więc był w dobrym nastroju i nakazał zbiórkę kompani. Kiedy ta stanęła na korytarzu w idealnych szeregach Generał zapytał:
           - Żołnierze, czy jedzenie jest smaczne?
           - Jest smaczne obywatelu Generale - Odpowiedzieli chórem i głośno żołnierze.
           - Czy jedzenia dla wszystkich wystarcza?
           - Wystarcza i jeszcze zostaje obywatelu Generale. - odpowiedzieli żołnierze tak jak nauczył ich sierżant Śnieszko.
          To "jeszcze zostaje" wprawiło w zakłopotanie Generała, nigdy takiej odpowiedzi nie słyszał, więc po chwili zadał trzecie pytanie:
           - Żołnierze, a co robicie z tym  co zostaje?
           - Zjadamy i jeszcze brakuję obywatelu Generale - odpowiedzieli żołnierze, zresztą zgodnie z prawdą.
         Generał się wściekł. Uznał, że w tym pułku głodzi się żołnierzy. Przerwał inspekcję. Pułk otrzymał ocenę niedostateczną. Nastąpiła Sodoma i Gomora. Oczywiście wszystkiemu winien był porucznik Kilar. Dowódca pułku powiedział mu, że może pożegnać się z awansem. Inni oficerowie też mu przygadywali.
          Wrócił do domu całkowicie zdruzgotany. Opowiedział wszystko Zosi. Ona chwilę pomyślała i rzekła - Bywają w życiu upadki. Twój trabant Jureczku odjechał w siną dal, ale niema tego złego co by na dobre nie wyszło, może to jest okazja żeby nareszcie wyrwać się z tego zadupia.




wtorek, 9 maja 2017

HUMORESKA nr 61 USKRZYDLONY STEFAN





          




          W tym miesiącu Kasia skończyła 73 lata. Była zdrowa i pogodna, jak zawsze pogodzona z tym co przynosił jej los. Mieszkała sama w Jedwabnie w województwie warmińsko-mazurskim. Mąż, Stefan, zmarł dwa lata temu. Syn, Jakub inżynier chemik, pracował w Olsztyńskiej Fabryce Opon, miał dwie córki, które Kasia kochała bezgranicznie. Uwielbiała zbieranie grzybów występujących obficie w okolicznych lasach.
           Grzybobranie dla niej było świetną okazją do rozmyślań, do porachunku własnych dokonań. Rozpamiętywała swoje dzieciństwo  spędzone w małej wsi - Róglas - położonej wśród lasów, 14 km od Jedwabna. Przypominała sobie jesienne i zimowe wieczory, spędzane przy lampie naftowej, gdzie słuchała opowieści o duchach, czarownicach, błędnych ognikach, zmorach, o kołtunach, ale najbardziej interesowała ją Baba Jaga. Była to czarownica, która mieszkała, od niepamiętnych czasów gdzieś w lesie. Ludzie święcie w nią wierzyli i bali się jej bo rzucała uroki.
             Zanim ją ktoś zobaczył słyszał jęki lub chichot, potem wychodziła zza drzew i wskazując kościstym palcem człowieka orzekała - "Będziesz Płakał" lub "Będziesz szczęśliwy". Co prawda od wielu lat nikt Baby nie spotkał, ale było przekonanie, że w każdej chwili może się pokazać. Wiedzieli także, że dawno temu po spotkaniu z Babą stary Maciej wykopał w swoim ogródku garnek złota, kulawej Jadzi odrosła krótsza noga, a Wanda zaszła w ciążę na którą czekała 8 lat. Tym, którym przepowiedziała płacz, to płakali. Na przykład u Kocieli zdechła ostatnia krowa, Wójcikowa miała przez całe lato wrzody na nogach. Jadnak najgorsze było to, że chłopi po  takim spotkaniu tracili męskość nawet na rok.
             Ze swoim przyszłym mężem, Stefanem zaczęła Kasia "chodzić" gdy zaliczyła czwarty rok 5-cio letniego Liceum Pedagogicznego w Olsztynie i już wtedy opowieści o Babie zaczęła traktować jako bajkę. Była w tej kwestii  odosobniona nawet i ze Stefanem, a ponieważ on miał się za wielkiego chojraka i ciągle powtarzał, że dla niego "nie ma mocnych", postanowiła dać mu nauczkę.
            Pewnej niedzieli wyznaczyła mu spotkanie pod starym dębem w lesie o 17-stej. Od Babci pożyczyła starą spódnice, dużą kraciastą chustę i poduszkę, Dziadkowi zabrała wytartą marynarkę. Pod dąb poszła okrężną drogą. Przebrała się, a na plecy, pod marynarkę włożyła poduszkę tworzącą duży garb. Podeszła z przeciwnej strony do tej z której mógł się Kasi spodziewać, jęcząc głośno. Gdy Stefan zobaczył Babę wyrwał natychmiast prosto do wsi i to z taką prędkością jakby miał skrzydła. Ten widok tak rozśmieszył Kasię, że aż usiadła. Po chwili wstała i poszła w kierunku wsi. Na skraju lasu rozebrała się i rekwizyty schowała pod młodym świerkiem.
              Stefana spotkała rozmawiającego z kolegą, z dala od lasu.
              - Co Ty tu robisz - zapytała. Przecież miałeś być pod dębem?
              - Jąkając się wydukał, że widocznie spóźnił mu się zegarek.
              - Idziemy pod nasz dąb - zakomenderowała.
              Ruszył za nią  ociągając się.
              - Czyżbyś bał się, że idziesz tak wolno?
              - Co ja bać się. Nigdy w życiu!
              Doszli do świerku, ona wyjęła szmaty i zaczęła się przebierać. Stefan szybko zrozumiał jak potwornie dał się nabrać. Śmiejąc się, Kasia w stroju Baby Jagi, zaczęła recytować wiersz Marii Konopnickiej: -" O większego trudno zucha jak nasz Stefek Burczymucha..." Wyrecytowała całość. On siedział przybity.
             - No cóż Stefciu, nie martw się, jak widać są i dla Ciebie mocni, a ja miałam okazję zobaczyć jak strach dodaje Ci skrzydeł.