Dowcipy

sobota, 25 września 2021

                   HUMORESKA NR 94  

                       L E N I N   W   P O R O N I N I E

                             


Gdy Marcin Wyrwas skończył studia dziennikarskie, w 1956 roku, a potem dostał pracę w „Trybunie Ludu”, najzwyczajniej był szczęśliwy. Jak zawsze praktyka była inna niż teoria której go uczyli. Redaktorem naczelnym był Władysław Matwin -  mistrz fachu dziennikarskiego. Zawsze wiedział co i gdzie dzieje się ciekawego i tam posyłał reporterów.

Pewnego grudniowego dnia Marcin został wezwany do Naczelnego, który powiedział: -              Jest mi wiadomo, że w Zakopanym żyje człowiek, który uratował życie Leninowi gdy ten mieszkał w Białym Dunajcu w latach 1913-1914. Znajdziesz go i przeprowadzisz z nim wywiad. Podobno ten człowiek niechętnie o tym opowiada. Dlatego dostaniesz dużo zaliczkę abyś go odpowiednio ugościł.  W styczniu będzie rocznica śmierci Lenina to napiszesz artykuł o tym zdarzeniu.”

      Marcin niemiał wyjścia. Dostał dokumenty podróży na pięć dni i pokaźną zaliczkę.

W Zakopanym bez kłopotu znalazł lokum, a potem poszedł do restauracji „Zakopiańska” przy ulicy Jagiellońskiej. Podszedł do stolika gdzie siedzieli miejscowi i przedstawił się jako dziennikarz. Powiedział, że chcę z nimi porozmawiać. Niezbyt chętni go przyjęli. Gdy zamówił kolejkę dla wszystkich, a potem drugą atmosfera się rozluźniła. Powiedział, że poszukuje górala który dawno temu uratował życie Leninowi. Wszyscy zagadkowo uśmiechnęli się. Po jeszcze jednej kolejce dowiedział się, że nazywa się Michał Krzeptowski i mieszka na Krupówka, a także, że wynajmuje kwatery.

    Na drugi dzień poszedł do Krzeptowskich i dostał przyjemny pokoik. Na targowisku kupił dwa kilo miejscowej kiełbasy, a po drodze dwie półlitrówki. Oddał zakupy gospodyni i powiedział, że kolację chciał by zjeść z ich rodziną. O siódmej poproszono go do izby gdzie siedział tylko sam Gospodarz. Pogadali o pogodzie i turystach, gdy opróżnili pierwszą butelkę głownie za sprawą Bacy Michała, Marcin zapytał go o przygodę z Leninem. Dowiedział się wszystkiego.

Zadowolony z siebie Marcin wybrał się na szlak, wówczas nazywany Szlakiem Lenina z

Zakopanego przez Zawrat do Morskiego Oka ,a następnie przez Rusinową Polanę  do Muzeum Lenina w Poroninie.   Dokładnie zapoznał się z ekspozycją Muzeum i doszedł do wniosku, że już niema co tu robić. Wrócił do Warszawy i zameldował się u Naczelnego. Ten powiedział: „Siadaj i opowiadaj coś się dowiedział.”

          Nazywa się Michał Krzeptowski, mieszka na Krupówkach. Powiedział mi, że jak był młodym chłopakiem to pewnego razu wracając ze Słowacji z kontrabandą,  na wąskiej ścieżynie, na zboczu Koziego Wierch zauważył człowieka idącego z przeciwka. Pozdrowili się. On postawił kontrabandę, a sam plecami oparł się o skałę. Ten  niewielki człowiek, niewyglądający na naszego, przecisnął się obok mnie. Dowiedziałem się później, że to był Lenin. Już po Wojnie, kiedy opowiedziałem to zdarzenie naszemu nauczycielowi to on stwierdził, że ja mógłbym zmienić historię. Wystarczyło go wtedy lekko popchnąć, a nie byłoby Lenina, rewolucji, Stalina i Związku Radzieckiego,  świat wyglądał by dziś inaczej i my nie musielibyśmy bać się kołchozów. Jednym słowem uratowałeś życie Leninowi Michale, nie masz powodu do dumy. Tak orzekł nasz mądry nauczyciel, więc nie chętnie o tym opowiadam.

    Słuchaj młodzieńcze -  powiedział Naczelny: Jeśli masz zamiar tak opisać te zdarzenie to cenzura tego nie przepuści, a gdyby nawet przepuściła to ja wywalę cię na zbity pysk. Po Świętach przyjdziesz do mnie z artykułem w którym  twój Krzeptowski ratuje zagrożone życie Lenina i ten jest mu bardzo wdzięczny. Żegnaj!

     W drugi dzień Bożego Narodzenia Marcin usiadł do maszyny i opisał swój pobyt w Zakopanem. Najpierw  o tym jak bez trudu znalazł Michała Krzeptowskiego, bo on jest znany i szanowany w Zakopanym za to, że uratował życie „Wodza Rewolucji”. Potem co mu opowiedział Krzeptowski, a było to tak: - Jako młody juhas pasłem owce w dolinie na Sinej Polanie. Była jesień, pod wieczór zaszła z gór gęsta mgła, spędziłem owce do zagrody i w szałasie rozpaliłem ogień. Zrobiło się już prawie ciemno i wtedy psy zaczęły u jadać. Wyszedłem z szałasu i wydało mi się, że słyszę wołanie o pomoc. Mgła była tak gęsta, że na dwa kroki nic nie było widać, ale dla mnie to nic strasznego, znałem tam każdy metr. Krzyknąłem raz i drugi. Usłyszałem rozpaczliwe wołanie o pomoc. Znalazłem człowieka siedzącego na kamieniu drżącego z zimna. Przyprowadziłem go szałasu, dałem mu gorącego mleka i oscypki. Kiedy doszedł do siebie powiedział mi, że nazywa się Lenin, że zmyliła go mgłą. Bał się dalej iść w tych warunkach i na pewno do rana już by nie żył. Pan uratował mi życie – powiedział. Przespaliśmy się w szałasie, a rano pokazałem mu drogę do schroniska w Dolinie Chochołowskiej. Uścisnął mnie na pożegnanie i powiedział, że nigdy mi tego nie zapomni. Po kilku dniach przyniósł mi do domu kilka broszur o rewolucji.

       Dalej Marcin opisał wspaniałe Muzeum Lenina w Poronina utworzone w 1947 roku, które każdy powinien zwiedzić, a w szczególności młodzież. Wykazał też, że ludność Podhala jest bardzo zadowolona z tego  co czyni Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Cieszy się z szybkiej odbudowy kraju ze zniszczeń wojennych i w pełni popierają program rozwoju PRL, jaki przedstawił w październiku towarzysz Władysław Gomułka.

    Gdy Naczelny przeczytał artykuł Marcina to powiedział: - Bardzo dobrze, o to mi chodziło, widzę, że wyczuwasz skąd wieje wiatr, zajdziesz daleko.

 

                 Z tej opowieści wypływa taki morał: - Każda władza nagradza tych co ją chwalą, gnębi tych którzy ją krytykują, a prawdę ma w głębokim poszanowaniu.

 

                                                                                          Piaseczno 22.09.2021 rok.

 

 

 

 

                             

środa, 1 września 2021

Humoreska nr 93 KOZA I SZLABAN

    

                        

                                 KOZA  I  SZLABAN



       Pięknego wrześniowego dnia szedł skrajem drogi Arturek Wypych. W ręku trzymał linkę  do której była uwiązana koza – Basia. Wypychowie mieli 12 kóz mlecznych i mnóstwo koźląt, rasy polskiej uszlachetnionej, a Basia była miss ich hodowli. Sprzedając mleko i sery Wypychowie mieli spore dochody. Kiedy Marysia, żona Arturka, zauważyła, że Basia jest w rui, nakazała mu zaprowadzić ją do kawalera rasy saaneńskiej. Takie kozy hodował ich znajomy w sąsiedniej wsi. Cechowały się one   większą mlecznością i większym wzrostem.

       Nie spiesząc się doszedł Arturek do przejazdu kolejowego akurat zamykanego.

       Stefan Urban jechał swoim rozklekotanym motocyklem w doskonałym humorze, bo udało mu się tanio kupić  krzew hortensji niezwykłej urody. Tak mu się przynajmniej wydawało.  Już widział w wyobraźni jak jego ukochana Magdusia cieszy się z prezentu. Mieli ośmio arowy ogródek w którym Magda z zapałem pielęgnowała kwiaty i warzywa. Krzew hortensji, w drewnianej donicy, przywiązał drutem do bagażnika. Zbliżając się do przejazdu kolejowego zauważył zamykający się szlaban. Jeszcze zdążył wyprzedzić furmankę i zgasił motor przed szlabanem.

      Zygmunt Kuchta, bogacz, rzeźnik i właściciel sklepu mięsnego, jechał prawie nową Syreną ze swoim szwagrem do hodowcy świń na kolejne zakupy. Zatrzymał samochód tuż za furmanką. Pociągu na razie nie było widać ani słychać. Zebrało się przed szlabanem też kilka osób.

      W pewnej chwili Stefan wyczuł, że coś się za nim dzieje. Obejrzał się. Czarna kobyła jadła jego hortensje.  Zeskoczył z motoru i z całych sił trzasnął w pysk konia. Ten odskoczył do tyłu więc Stefan podskoczył za nim i walnął go jeszcze raz. Wtedy nastąpił trzask. Wóz rąbnął w samochód. Rzeźnik ze szwagrem wyskoczyli z auta. Syrena miała zmaltretowaną pokrywę silnika i zbity reflektor.

       Ściągnęli chłopa z wozu. Posypały się epitety i przekleństwa. Wszyscy przechodnie podeszli do rozbitego samochodu. Arturek też był ciekaw co będzie dalej. Przywiązał kozę da szlabanu i podszedł bliżej. Furman tłumaczył się, że to nie jego wina tylko tego od motoru, bo to on walił kobyłę po pysku. Ogólny harmider przerwał, wyrosły jak z pod ziemi sierżant milicji. Głośno zakomenderował: - „Cisza, spokój, zaraz wszystko spisze.” Ludzie zaczęli rozchodzić się, tym bardziej, że w tym zamieszaniu, nie wiadomo kiedy przejechał pociąg i szlabany zostały otwarte.

        Arturek zaczął rozglądać się za kozą. Nie było jej. Spojrzał do góry, tak wisiała, ze sześć metrów nad ziemią i bezgłośnie machała nogami.

     O Boże, zawołał głośno Arturek, a już w myślach zapytał sam siebie: - Co ja biedny powiem Marysi? Ona obedrze mnie ze skóry!

                                                                                                            Piaseczno 12.08.2021r. 

    

Humoreska nr 92 STRAŻNIK

  

                                 S T R A Ż N I K

                     

     Gdy Władek był schylony i zbierał kurki, z tyłu usłyszał głośne – „Nie ruszaj się, ręce do góry!” Wyprostował się i obrócił. Pierwsze co zobaczył to pistolet skierowany do niego. Trzymał go w ręce postawny mężczyzna w jakimś mundurze. Władkowi odebrało mowę, za to mundurowy gadał jak najęty: „Mam cię draniu, zbierasz grzyby w rezerwacie przyrody, będzie cię to drogo kosztowało. W lesie Kabacki można spacerować po wyznaczonych szlakach i nic więcej. Dawaj dokumenty i to szybko!  

     Władek odstawił koszyczek i spokojnym głosem powiedział: -„ Schowaj pan tę pukawkę i powiedz mi coś za jeden i jakim prawem straszysz ludzi.” Wyjął z portfela dowód osobisty i trzymając go w ręce, powiedział: „ No kto ty?”

     Spokój Władka udzielił się widocznie mundurowemu bo zaczął mówić normalnie, trochę się jąkając. „Nazywam się Józef Gawenda, jestem strażnikiem przyrody i mój Komendant nakazał mi chronić ten las przed grzybiarzami, a złapanych na gorącym uczynku karać mandatami. Pan zapłaci 500zł.”

    - A pan napisze raport dla przełożonego, czy tak? To masz pan tu mój dowód żebyś wiedział  kogo złapałeś.

     - O tak, będę musiał pisać ten cholerny raport, a tego bardzo nie lubię.

     - Panie Gawenda, ja byłem nauczycielem języka polskiego i dla mnie taki raport to pestka. Jak pan masz na czym pisać, to ja panu podyktuję. Siadajmy na tym powalonym drzewie i do roboty.

      - Bardzo chętnie panie Kowalski, dziękuję.

      Usiedli. Do kogo ten raport to pan sam napiszę. Dyktuję treść:

      W dniu dzisiejszym, na patrolu w Lesie Kabacki, w siódmym kwartale, dostrzegłem grzybiarza w odległości około 200m. Po długiej i wyczerpującej pogoni dopadłem złoczyńcę,  z trudem powaliłem go na ziemię i skułem mu ręce na plecach.

      - Panie Kowalski – przecież tak nie było.

      - Nie szkodzi panie Gawenda. Po pierwsze tu niebyło pana przełożonego, a po drugie niech wie jaką trudną i niebezpieczną pracę pan wykonuję.

      - Właściwie to pan ma rację.

      - To pisz pan dalej.

      Z jego dokumentów wynika, że nazywa się Władysław Kowalski, mieszka w Piasecznie, na ul. Onufrego Zagłoby 7 m 3. Ma lat 85, jest lekko zgarbiony i powłóczy lewą nogą. Miał w koszyku około 20 deka kurek i jednego prawdziwka. Grzyby rozrzuciłem po lesie żeby się posiały, a jemu wystawiłem mandat na 500 zł.

     Ten niepoprawny obywatel oświadczył, że mandatu nie przyjmie i nie zapłaci. Dalej tłumaczył, że jest samotny i ma 1300zł emerytury, że jak zrobi opłaty to mu zostaje 500 zł. Kupuję w Auchen, raz na tydzień kości i na nich gotuję zupy. Na chleb mu ledwie starcza. Na grzyby chodził zawsze i dalej ma taki zamiar. Jeśli uda mu się znaleźć więcej to sprzedaje na targu i wtedy może kupić kilka puszek piwa.

     Powiedział też, że będzie czekał na przyjście policji, żeby go aresztowali. Do aresztu pójdzie z ochotą, bo tam dają dobrze zjeść i to za darmo. Jak posiedzi ze trzy miesiące, to zaoszczędzi kupę forsy.

     Pouczyłem tego niepoprawnego draba o zakazie zbierania runa leśnego i o tym, że recydywista jest bardziej surowo karany. Następnie wyprowadziłem go na skraj lasu i dopilnowałem żeby nie wrócił. Co dalej trzeba zrobić z tym Kowalskim to oczywiście Pan Komendant dobrze wie.

     Myślę, ze dzisiaj zrobiłem kawał dobrej roboty i zasługuję na uznanie Pana komendanta.

     -Dziękuje Panie Władysławie Kowalski, niech Pan dalej zbiera te grzyby!!!

 

                                                                                       Piaseczno 28. 08. 2022r.