Na Wielkanoc, w roku 1954-tym, do ciotki Zosi przyjechał, jej wychowanek - Józek Mańka. A działo się to wszystko w powiecie mławskim na typowej Polskiej wsi. Józkowi zmarła matka przy porodzie jeszcze przed Wojną. Ojca zastrzelił niemiecki żandarm, gdy ten uciekał przed aresztowaniem za świniobicie. Sierotą zaopiekowała się siostra matki, właśnie ciotka Zosia.
Gdy licznie zgromadzona rodzina siedziała, przy suto zastawionym stole, w Poniedziałkowe popołudnie, niespodziewanie przyszedł stary Jakub Kociela. Od progu zaczął przepraszać za najście, przyszedł bo ma sprawę do Józia. Jakub był we wsi osobą bardzo szanowaną, więc posadzoną go na honorowym miejscu i poproszoną by powiedział z czym przychodzi.
Jak pewno wiecie, zaczął Jakub, miałem aparat, dobry aparat, jeszcze z przed Wojny. Służył mi wiele, wiele lat i dobrze służył. Takiego dobrego bimberku nikt nie robił. Wszyscy głośno przytaknęli. Stało się nieszczęście, ciągnął Jakub, jakiś drań ukradł mi aparacik choć był dobrze schowany w lesie w dziupli. Józiu w tobie nadzieja, wiem że pracujesz w Stoczni Gdańskiej jako ślusarz. Kto jak nie ty zdobędzie mi miedzianą rurkę grubą na palec, chociaż ze dwa metry. Reszta to już nie problem.
Kolejny raz Józiu przyjechał na sianokosy. Przywiózł rurkę, 2,5 m. Jakub był szczęśliwy. Z wdzięczności zaproponował Józiowi swoją wnuczkę Tereskę za żonę. Do dziś tworzą dobrą parę. Jak na tym przykładzie widać i za 2,5m miedzianej rurki można mieć dobrą żonę, ale nie każdy ma takie szczęście.
Najtrudniejsza operacja przy aparacie to wygięcie rurki w spiralę. Do pomocy Jakubowi zgłosił się Antek Warzecha, nazywany we wsi Gamoniem. Żeby wyszła spirala trzeba czegoś okrągłego. Nie ma sprawy powiedział Gamoń. Pobiegł do siebie i przyniósł dwa gwoździe i młotek.
Gwoździe wbił u podstawy słupa telefonicznego, który stał pośrodku wsi, odpowiednio je zakrzywiając, włożył koniec rurki w tak utworzony uchwyt i zaczął wyginanie. W międzyczasie zeszło się sporo ludzi. Jeszcze chwila i spirala była gotowa. Pierwszy zapytał Jakub - Jak ją teraz zdejmiesz? Zebrani zaczęli się śmiać. Gamoń poczerwieniał i przez chwilę stał bezradnie, po czym pobiegł do siebie i przyniósł piłę. Pomógł mu jego kolega i błyskawicznie przecięli slup tuż przy ziemi. Słup się przewrócił, druty popękały.
Na miejscu znalazł się sołtys Jan Wasiek. Powiedział do ludzi: jak by co to nikt nic nie widział, to zrobili jacyś obcy, pewno partyzanci.
Już tego dnia i przez dwa następne we wsi było pełno milicji i funkcjonariuszy UB. Przesłuchiwali wszystkich, od dzieci w szkole do ślepych i głuchych staruszek. Koniecznie chcieli znaleźć sabotażystę. Nie znaleźli. Nikt nic nie widział, ale wszyscy uważali, że to zrobili partyzanty.
Gdy sprawa " przyschła", sołtys zwołał zebranie i powiedział, że mieszkańcy naszej wsi odnieśli wielki sukces. Ale na tym nie koniec - grzmiał - Niech nikt nie waży się pisnąć w tej sprawie chociaż słówka do obcego czy to na trzeźwo, czy po pijanemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz