Piaseczno sierpień 2020 r.
OKRUSZKI
Monika urodziła się dokładnie w 9
miesięcy po weselu jej rodziców, Hani i Władka. Hania i Władek chodzili do
jednej klasy w szkole wiejskiej, a potem 5 lat do technikum rolniczego w
mieście. Zaraz po maturze, jako dziewiętnastolatki wzięli ślub. Władek był jedynakiem,
a Hania miała 2 siostry.
Ojciec Władka gospodarował na 25-ciu hektarach.
Był człowiekiem o słabym zdrowiu, ale jak mówili sąsiedzi o mądrej głowie, to
też jego gospodarstwo kwitło. Hodował zawsze około 15-stu dojnych krów i posiadał
niezbędne maszyny w tym traktor.
Dla Władka to było mało. Będąc jeszcze w
technikum namówił ojca żeby zbudował nowoczesną oborę na 40 stanowisk. Sam pracował po 16 godzin, ciągle
dokształcając się. Hania dostała w posagu 10 hektarów. Kolejne 10 wydzierżawił.
Był pewien, że może gospodarować z rozmachem.
Zaczął od wymiany bydła rasy polskiej na
rasę holsztyńsko-fryzyjską. Na wsi te krowy nazywano holenderkami. Taka krowa w
okresie laktacji dawała do 50-ciu litrów mleka, a niektóre i więcej.
Po kilku latach rozbudował oborę o dalsze
20 stanowisk. Takie stado wymagało ogromnej ilości paszy. Dokupił 20 hektarów
ziemi. Mając teraz 55 h. w tym 10 h. łąk, mógł gospodarować z rozmachem. Cięgle
kupował niezbędne maszyny, m.in. dojarkę rurową i chłodnie która schładzała mleko do 30C.
Jego produkt był najwyższej jakości, więc otrzymywał po kilkadziesiąt tysięcy
zł miesięcznie.
Gdy Moniczka miała rok urodziła się
Zosia. Kilka dni później Władek spotkał lubianego we wsi kpiarza Adama Waśka,
ten pogratulował mu drugiej córki. Władek odpowiedział mu, że wolałby syna,
byłaby wtedy parka. Na to Adam: Słuchaj Władek – U chłopa zucha pierwsza
dziewucha, a u prawdziwego zucha to i druga dziewucha a bywa, że i trzecia. A
tak poważnie to ci powiem Władziu: jesteś młody, zdrowy i silny możesz mieć i
pół tuzina dzieci to wśród nich znajdą się i synowie. O Boże zawołał Władek, a
kto by to ogarnął? Masz mądrą i pracowitą żonę i dwie babcie na miejscu, dadzą
radę. Władek długo myślał nad tym co usłyszał.
Minęło półtora roku i urodziła
się Kasia. Władek był nie pocieszony, ale nic nie powiedział. Hanka
wiedziała, że sprawiła mężowi zawód, ale co mogła zrobić?
Pewnej niedzieli Hanka powiedziała, że
źle się czuje i nie wstanie z łóżka. Co znów jesteś w ciąży? - zapytał niezbyt grzecznie Władek. Nie –
odburknęła. Jutro zawieziesz mnie do lekarza.
Badanie trwało długo.
Władek siedział w poczekalni i opadły go czarne myśli, może to rak? Bardzo
kochał Hanię i nie wyobrażał sobie życia bez niej. Kiedy nareszcie otwarły się
drzwi, Władek miał oczy pełne łez. Pan doktor poprosił go do środka i
powiedział: - Za dwa i pól miesiąca żona urodzi panu syna. Na pewno syna –
wyksztusił Władek. Proszę pana, gdyby to był 16-y lub 18-ty tydzień ciąży to
mogły być wątpliwości. Z pomocą aparatu USG widziałem fifiorka pańskiego syna.
Daję gwarancję.
Władek był szczęśliwy. Zapłacił lekarzowi
dwa razy więcej niż zazwyczaj. Wziął Hanię na ręce i zaniósł do samochodu. Po
drodze ustalili, że o swoim szczęściu nikomu nic nie powiedzą, aż do porodu.
Kiedy Władek przywiózł ze szpitala Hanię
z Markiem, dziewczynki rzuciły się oglądać braciszka. Monika powiedziała: -Taki
malutki jak okruszek. Siostry zawtórowały jej – okruszek, okruszek. I w taki
sposób nie było Marka lecz Okruszek.
No to mamy już wszystkie dzieci –
powiedział Władek do Hanki – gdy urodził się im
drugi syn, Jurek. Dziewczynki zaśmiewały się – mamy teraz dwa okruszki.
Duże gospodarstwo wymagało ogromu
pracy i to w „ piątek, świątek i niedzielę”. Nie wiele pomagała mechanizacja, a
było tego dużo: dwa traktory, ładowarka, kombajn zbożowy, wózek do rozwożenia
paszy dla bydła, owijarka do bel z sianem, sieczkarnia kukurydzy i wiele
innych. Szczególnie dumny był Zenek z zainstalowania agregatu prądotwórczego,
który włączał się samoczynnie gdy zabrakło prądu w sieci. Ręczny udój 60-ciu
krów był nie do zrealizowania.
Rodzina rozrosła się więc dom zrobił się
za ciasny. Władek dobudował piętro i piękne poddasze. Pierwszy we wsi
zainstalował windę. Dzieci sąsiadów przybiegały oglądać to cudo, a dumna Monika
woziła je od piwnicy aż po strych.
Okruszki poszły do szkoły i szybko zdobyły
sławę łobuzów. Pewnego dnia przynieśli, za koszulami, dużo jabłek. Matka
zapytała – skąd te jabłka?
- Z sadu od
Kamińskiego – odpowiedział Marek.
- A on o tym wie?
- Wie, bo nas gonił –
wydukał Jurek.
- Ojciec – mamy w domu
złodziei, wygarbuj im skórę i to dobrze.
Władek wstał od komputera i powiedział: -
Macie tu pieniądze, dacie je Kamińskiemu i przeprosicie Go. Ja to sprawdzę.
Chłopcy ze spuszczonymi głowami ruszyli do drzwi.
Minęło kilkanaście pracowitych lat.
Dziewczęta kolejno wychodziły za mąż. Okruszki już nie były okruszkami, ani
nawet okruchami, wyrośli jak dęby. Obaj studiowali i uprawiali boks, waga
półciężka.
Niech by im tylko ktoś podskoczył…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz