Dowcipy

sobota, 20 kwietnia 2024

HUMORESKA NR 117 TORT

                     

         

                               T O R T   

     Po wojnie, w latach sześćdziesiątych, do miast i miasteczek napływali młodzi i wykształceni. Dostawali od państwa pracę i dach nad głową. Byli tymi, którzy dotąd w życiu niczego dobrego nie doświadczyli to też cieszyli się tapczanem kupionym na raty, czy kompletem talerzy. Wzajemnie odnajdywali się i tworzyli grupy towarzyskie.

    W pewnym mieście powiatowym, w województwie Olsztyńskim powstała też taka grupa. W jej skład wchodziły małżeństwa:

 - Stanisława i Stanisław Opolscy – ona położna, on ginekolog, pracowali w miejscowym szpitalu.

- Katarzyna i Stefan Barscy – ona ekonomistka, on adwokat znany z ciętego języka i złośliwości.

 - Waleria i Maciej Cegły, on inżynier mechanik, a ona ekonomistka. Maciek był znany z nadużywania alkoholu.  Walerka szybko zasłynęła jako najbardziej elegancko ubrana kobieta w mieście. Miała bowiem ciotkę w Ameryce która przysyłała jej szałowe ciuchy, a ona  wiedziała jak z nich zrobić użytek.

  - Maria i Marek Lerscy – on inżynier rolnik, a ona sadownik. Złośliwy Stefan opowiadał, że Marek najpierw zakochał się w dwóch szklarniach, które miała w posagu Marysia, a dopiero później w niej bo była niezbyt urodziwa. Marysię wszyscy lubili za jej dobroć, hojność i wieczny uśmiech. Lerskich nazywano badylarzami.

    Lata płynęły i nasza grupa dorabiała się. Pod koniec lat sześćdziesiątych każde małżeństwo miało już samochód. Wtedy mówiło się: - u ginekologa: ”Sto piczek i Moskwiczek”, u adwokata: „Jedna, druga sprawka i Warszawka”, „ badylarz ma duży dochód i dobry samochód.      W początku maja !971 roku Stasia i Staś wyprawili dla przyjaciół huczne imieniny. W przeddzień Stasia szepnęła, w wielkiej tajemnicy, Kasi, że będą pieczone gołąbki. Oczywiście jeszcze tego samego dnia wszyscy o tym wiedzieli i nie mogli już doczekać się takiego rarytasu bo nikt tego nigdy nie jadł.

    Stół zastawiony na osiem osób uginał się od jadła i napoi. Był rosół z makaronem, żurek z kiełbasą, schabowy z kapustą, golonka i mnóstwo sałatek. Oczywiście stały butelki z wyborową, dwa „Napoleony” z Peweksu przyniesione przez gości i bułgarski „Ciociosan”.

     Cały pokój tonął w kwiatach, które przynieśli goście, a najwięcej Lerscy. Złośliwy Stefan powiedział: „Szkoda, że nie ma tu krowy bo by najadła się.”

     Atmosfera była wspaniała, sypały się dowcipy, alkohol płynął obficie. Po kilku godzinach Stasia przyniosła z kuchni ogromny tort. Podeszła do Maćka i powiedziała: „Postaw to na stole.” Maciek wstał, wziął paterę do prawej ręki podniósł do góry i powiedział: „Patrzcie jakie cudo.” Potem zachwiał się, lewą ręko starał się złapać równowagę, prawa przechyliła się. Tort zsunął się z patery na kant stołu. ze stołu na kolana i brzuch jego żony okryte piękną suknią, a z kolan na podłogę.

     Stasia kucnęła i przyglądała się kawałom toru na podłodze. Spokojnie powiedziała: „ Nic się nie stało.” Wtedy Maciek powtórzył bełkotliwym głosem:  „Nic się nie stało”. Walerka nie wytrzymała i ryknęła: „Nic się nie stało moczymordo, a moja suknia”???  

 

                                                                  Piaseczno kwiecień 2024 rok

 

           

Brak komentarzy: