K L U C Z
15-go sierpnia 1957 roku, Marek Dąbrowski pojechał
rowerem na doroczny odpust w Sarnowie w jego parafii. Przeszedł się wzdłuż
straganów ze słodyczami, lodami, zabawkami, dewocjami i innym badziewiem. Na
końcu stała buda ze starociami – zainteresowała Marka. Leżała tam jedyna,
stara, pożółkła, w płóciennej oprawie i nieczytelnym tytułem – książka. Wziął
ją do ręki, otworzył okładkę i przeczytał: Wiersze Adam Mickiewicz. Kupił za grosze.
Dwa lata wcześniej Marek skończył
pięcioletnie technikum rolnicze i gospodarował z rodzicami na 10-cio hektarowym
gospodarstwie. Miał też dwie siostry, bliźniaczki o 6 lat młodsze. Wiedza, umiejętności i chęć do działania sprawiły, że
szybko zyskał opinię we wsi, że wszystko potrafi zrobić i naprawić.
Cnotę stracił gdy starsza od niego o 10 lat
wdowa wynajęła go do malowania mieszkania. Igraszki miłosne z doświadczoną
kobietą bardzo mu się podobały, ale do czasu gdy ta nie zaczęła mówić o ślubie.
Jego obiektem marzeń, od zawsze była Zosia
od Gawendów, prawie sąsiadka, o rok od niego młodsza. Najpiękniejsza dziewczyna
we wsi i okolicy, jedynaczka. Była wyniosła, zarozumiała i pewna siebie.
Opowiadano o niej, że jak przyszła do niej swatka Genowefa z zapowiedzią, że
przyjdzie do niej z kawalerem to powiedziała, że ona sama sobie wybierze męża
takiego jakiego będzie chciała.
Na zabawach w remizie strażackiej, zgodnie
z obyczajem, po jednej stronie stały dziewczyny, a po drugiej kawalerka, tylko
matrony siedziały na nielicznych ławach. Kiedy zagrała kapela chłopcy biegli po
dziewczyny. Przed Zosią zawsze stało kilku. Ona nie spiesząc się wskazywała
palcem szczęśliwca. Kiedyś wskazała Marka. Podczas tańca powiedział jej, że
chciałby tańczyć z nią cały wieczór. Opowiedziała stanowczym głosem – Nie!
Wściekły poszedł do domu.
Kiedyś spotkał ją jak wychodził ze sklepu.
Powiedział jej, że pięknie wygląda. Tylko wzruszyła ramionami i bez słowa
odeszła. Marek, jako praktyczny człowiek, doszedł do wniosku, że aby zdobyć tę szafę
pancerną i ją otworzyć trzeba znaleźć odpowiedni klucz. Jaki to klucz, gdzie go
zdobyć, dniami i nocami głowił się bez rezultatu.
Pewnej letniej niedzieli postanowił
pojeździć po wsi rowerem. Zauważył, że na ganku przed domem siedzi Zosia z
dwiema koleżankami. Wszedł do nich. Zauważył, że na stole leżą książki z
wierszami. O panny zajmują się poezją – powiedział. A ty umiesz choć z jeden
wiersz? – zapytała go Zosia.
- Umiem – odpowiedział.
= To powiedz. Bez wahania zaczął:
Maryla słodkie wyrazy miłości dzieliła
skąpo w rachubie
Choć kocham mówił jej ktoś po sto razy,
nie rzekła i lubię.
O Mickiewicz, a „Pana Tadeusza” czytałeś?
Przecież
to jest lektura szkolna. Nie tylko czytałem, ale znam wiele fragmentów na
pamięć.
- To powiedz cwaniaku od jakich słów zaczyna
się pierwsza księga?
- Chodzi Ci Zosiu o inwokację?
- Zawahała się. Pomyślał, że nie zna tego
określenia. Po chwili powiedziała: tak, tak. Zaczął deklamować:
Litwo! Ojczyzno moja! ty
jesteś jak zdrowie.
Ile cię trzeba cenić, ten
tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś
piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię
po tobie.
- Siedziała nie pewna. Kiedy ja czytam ten
trzynasto zgłoskowiec, mówił Marek, to wydaje mi się, że oprócz rymu i rytmu
słyszę jak słowa śpiewają, posłuchaj:
Słońce ostatnich kresów nieba
dochodziło
Miej silniej niż we dnie
świeciło,
Całe zaczerwienione jak zdrowe
Oblicze gospodarze…
- Wiesz Marku to bardzo ciekawe, muszę
wsłuchać się w te słowa. On był rad bo pierwszy raz wymieniła jego imię.
- Siedzieli jeszcze długo i rozmawiali o
poezji. Okazało się, że Marek zna nie tylko wszystkie wiersze Mickiewicza, ale
też poezję i prozę bardzo wielu poetów i pisarzy. Rozmowa była ciekawa. Zbliżał
się wieczór.
- W pewnym momencie Zosia wstała i
powiedziała: - Choć ze mną. Zaprowadziła go do kuchni i od progu oświadczyła: -
Marek zje z mami kolację.
Matka ze zdziwienia
otworzyła szeroko oczy, a Ojciec pokiwał głową, bo tego u nich jeszcze nie
było. Jedli chleb z masłem i kiełbasą, wszystko własnej produkcji. Pod koniec
kolacji Gawęda powiedział: - Matka daj butelkę. Zosia postawiła na stole duże
kieliszki. To jest wino z czarnego bzu, robione według recepty mojej babci.
Pomaga na wszystkie choroby. Marek pomyślał – mnie z miłości do Zosi nie
uleczy. Kiedy zbierał się do wyjścia, gospodarz powiedział: - Marku, rozsypał
mi się komin, może mi go naprawisz, cegłę i żwir mam? Dobrze, przyjdę w
czwartek przed wieczorem i przyniosę wapno.
W dwie godziny robota była skończona. Przy
kolacji gospodarz chciał płacić Markowi. Odmówił, to taka pomoc sąsiedzka.
Wydawało mu się, że Zosia patrzy na niego jakoś tak ciepło. Zaproponował jej
spacer w niedzielę. Chętnie zgodziła się.
Odtąd każdej niedzieli spacerowali po
okolicy. Marek miał ogromną chęć oświadczyć się, ale bał się że ją spłoszy. Na
czwartym spacerze Zosia przytuliła się do niego i powiedziała: - Zostaniesz
moim mężem?
O niczym innym nie
mażę. Całowali się i ściskali.
Spotkały się ich rodziny. Ustalili, że
wesele odbędzie się pod koniec października, po skończeniu prac polowych. Było
huczne – dla całej wsi. Nad ranem poszli do sypialni, którą przygotowała Zosia.
Miała to być ich pierwsza wspólna noc. Zosia położyła się pierwsza i
natychmiast wyskoczyła jak oparzona. Zaczęła grzebać w łożu. Co to jest
powiedziała trzymając w ręce starą książkę?
Marek spokojnie odpowiedział: - To jest
klucz do twojego serca. Otworzyła okładkę i przeczytała: Adam Mickiewicz,
Wiersze. Wpadli sobie w ramiona i byli bardzo szczęśliwi.
Piaseczno 15.02.2024
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz