SKRZYDŁA
CZY MIOTŁA
W Warszawie, na Pradze, na ulicy Benedykta,
w zadbanym domku, w saloniku siedziały trzy najprawdziwsze, warszawskie
wytworne damy. Siedziały i jedząc wspaniałą szarlotkę, upieczoną przez
gospodynie, popijały na przemian to kawą to winem. Gospodynią była Małgorzata,
dwie pozostałe to Wanda i Róża. Wszystkie trzy były świeżymi emerytkami. Znały
się od lat bo pracowały w jednej szkole jako nauczycielki.
Na czwartym fotelu siedział szpakowaty pan
Wojciech, mąż gospodyni i obserwował z satysfakcją jak paniom smakuje, jego
produkcji wino z czarnej porzeczki. Siedział tak już ponad godzinę bez słowa bo
panie nieprzerwanie mówiły, mówiły, mówiły. Trzeba przyznać, że jak przystało
na inteligentne towarzystwo, nigdy nie mówiły trzy na raz, co najwyżej dwie.
Gospodarze mieli dwie córki. Starsza Julita
poszła w ślady ojca, skończyła politechnikę i razem z mężem, też inżynierem
budowali mosty. Młodsza Teresa skończyła medycynę i wyszła za mąż za kolegę z
roku Władka Kuleszę. Kuleszowie stanowili klan lekarski. Siostry, bracia,
bratowe, szwagrowie, wujowie, kuzyni bliżsi i dalsi to lekarze. Większość z
nich pracowała w Anglii. Najlepszy chirurg, 49 letni Jan latał do Londynu w co
drugi piątek, tam robił kilka trudnych operacji i w niedzielę wieczorem wracał
z kupą forsy.
Małgorzata uwielbiała małe dzieci. Uczyła
tylko w klasach 1 – 3. Marzyła o tym aby mieć z pół tuzina wnucząt i kochać je
bezgranicznie. Rozpaczała gdy Julita trzykrotnie nie donosiła ciąży. Straciła nadzieję,
że w 10 lat po ślubie może jeszcze urodzić. Tereska urodziła, cudnej urody,
Agnieszkę w 7 miesięcy po ślubie, ale marna to była pociecha dla babci bo zaraz
wyjechała z mężem do Anglii. Nie pomogły prośby i groźby by zostali w kraju.
Wytargowała tylko matka tyle, że często będą odwiedzały Polskę to znaczy mamę i
babcię.
Rzeczywiście przylatywały często, na ogół
co dwa miesiące. W tym czasie babcia rozkwitała. Nie mogła się napatrzeć na
Agnieszkę, cieszyła się widząc jak pięknie się rozwija. Czuła, że kocha ją
ponad wszystko. Była bezgranicznie szczęśliwa gdy mogła ponosić ją na rękach.
Wyobraźcie sobie moje drogę, mówiła do
swoich przyjaciółek Małgosia jaka byłam podniecona, tydzień temu, gdy moje
skarby miały wylądować na Okęciu 10 po
czwartej. Wstałam o szóstej rano żeby zdążyć ze wszystkim, a i tak nie wszystko
zrobiłam z tego co zaplanowałam. Wojtek mnie popędzał, ale wyjechaliśmy chyba
dopiero pół do czwartej. Zaraz na obwodnicy stanęliśmy w korku. Szlak mnie
trafiał. 10 metrów do przodu i stoimy, znów 10 metrów. Boże zaczynam się
modlić, niech się to wreszcie skończy. Dowlekliśmy się do Żwirki i Wigury i
znów korek. Dzwoni telefon. Drżącymi rękoma odbieram, a tam głosik: Babciu
gdzie jesteś? Myślałam, że zwariuję. Tłumaczę. Przepraszam. Miałam wtedy
ogromne pragnienie mieć skrzydła. Boże jak bym leciała do swojego cudeńka.
Następnym razem musisz wziąć do samochodu
miotłę. – Odezwał się pierwszy raz tego wieczoru Wojciech.
Wszystkie trzy spojrzały na niego.
- A po co? Zapytała któraś.
- Na miotle doskonale latają czarownice.
Przyjaciółki wybuchły śmiechem
Małgorzata się wściekła. Twoje żarty są, jak
zwykle, idiotyczne. Krzyczała. Zamiast wozić samochodem wszędzie swoje cztery
litery powinieneś przesiądź się na
miotłę – dowcipnisiu!
Wojciech nie dał
się sprowokować. Słodziutkim głosem odpowiedział: - Jak zwykle Kochana Małgosiu
masz rację. Przy dzisiejszych cenach benzyny miotła może być dla mnie
ratunkiem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz